Wojciech Staszewski: „Bieganie stało się naturalne”

 

Wojciech Staszewski: „Bieganie stało się naturalne”


Opublikowane w śr., 02/09/2015 - 08:43

Wiele osób łączy dziś bieganie z przejściową modą, jednak jak słusznie zauważa Wojciech Staszewski - dziennikarz, propagator biegania, trener lekkoatletyki, nawet jeśli ktoś biega tylko dlatego, że jest to trendy, to i tak przy okazji dba o swoje zdrowie. W Krynicy poprowadzi warsztaty pt. „Trening biegowy bez biegania”, na które zaprasza wszystkich chętnych. Ale tylko tych w strojach sportowych.

Czego możemy się spodziewać po pana zajęciach w Krynicy?

Przede wszystkim zapraszam na spotkanie w strojach sportowych. Na początek będę chciał pokazać po co biegaczowi wzmacnianie mięśni. Bo zwykle biegacze chcą tylko biegać i to szybko. A potem wyjdziemy na zewnątrz i na własnych mięśniach przerobimy kilka, no może więcej niż kilka ćwiczeń. Wiem, że wszyscy będą zmęczeni po startach, ja również, bo w sobotę biegnę 34 km w Biegu 7 Dolin – ale najlepiej zapamiętuje się to, co się samemu zrobi, a nie usłyszy, stąd forma warsztatów.

Trenujemy zwykle by startować, bić rekordy. Jak w Pana ocenie rozwija się bieganie w Polsce? 3000 biegów rocznie - czy to nie jest już może za dużo? Czy ilość przekłada się także na jakość?

Organizatorzy największych biegów muszą się ścigać na gadżety w pakietach startowych, wypasione miasteczka biegacza na mecie. Cieszę się z tego, bo o tym marzyliśmy biegając w siermiężnych warunkach i czytając o wielkich biegach na świecie. Ale co tak naprawdę jest potrzebne biegaczowi? Start, meta, dobrze wymierzona trasa, na dłuższych biegach picie na trasie. Z dużym sentymentem startuję w pierwszą sobotę października w małym biegu na 10 km na 200-300 osób ze starego cyklu w warszawskim Lesie Kabackim, a kiedy dzień później odbywa się masowe Biegnij Warszawo, to staję przy trasie i kibicuję.

Czy jest coś, co trzeba poprawić w polskich biegach?

Nic. Organizatorzy robią dla biegaczy nawet za dużo. Może nawet za bardzo zabiegają o biegaczy, chociaż skoro bieganie stało się rynkiem, to jest to zrozumiałe. Takie wpadki, jak brak wody na zeszłorocznym Półmaratonie Praskim albo anegdotyczne już problemy Półmaratonu Wrocławskiego będą się czasem zdarzać. Dobrze, że na półmaratonie wyciągnęli z tego wnioski, w tym roku, chociaż było dużo cieplej, nie słyszałem, żeby komuś zabrakło wody.

Wracając do mody. To właśnie ona powoduje, że coraz więcej osób interesuje się bieganiem? A może rzeczywiście chcemy dbać o nasze zdrowie?

To suma różnych motywacji. Jeśli ktoś biega, bo to modne, to przy okazji dba o zdrowie. Jeśli ktoś chce zadbać o zdrowie, to przyjemnie jest mu to robić w sposób modny, który pozwala mu się poczuć trendy. I dla wszystkich są różne biegi. Mnie nie kręcą masowe spędy, w których chodzi o pokazanie się w modnych ciuchach, bycie spryskanym kolorową farbą i zrobienie sobie selfie na fejsa. Ale jeśli ktoś lubi – droga wolna. Dobrze, że na „moich” kabackich biegach nie wpadli jeszcze na takie pomysły.

Współtworzył Pan akcję Polska Biega. Jak ocenia Pan z perspektywy czasu wpływ, jaki miała ona na społeczeństwo? Niektórzy mówią, że to właśnie od tej akcji rozpoczęła się moda na bieganie w Polsce.

Przyłożyliśmy na pewno jeśli nie rękę, to kawałek nogi do biegania. Śnieżna kula biegania i tak by się rozpędziła. My staraliśmy się docierać do biegaczy też z pewną wiedzą. Po pierwsze biegaj wolniej, bo to kształtuje wytrzymałość. Po drugie rozciągaj się po bieganiu. Może to nieskromnie brzmi, ale długo widząc rozciągających się biegaczy po zawodach – a do dziś jest ich jak na lekarstwo – miałem poczucie, że do tego akurat naprawdę przyłożyliśmy rękę. I jako Polska Biega i osobiście z Kingą, moją żoną, z którą prowadzimy dziś Kancelarię Sportową Staszewscy. Bo kiedy ja miałem w głowie przede wszystkim bieganie, podobnie jak wielu trenerów starej daty, których spotkałem podczas kursu instruktorskiego i trenerskiego – to Kinga jako instruktorka fitness wbijała mi do głowy, że po wysiłku rozciąganie jest konieczne. Aż zacząłem to pisać niemal w każdym tekście na PolskaBiega.

Jak Pan widzi przyszłość biegów i biegaczy w Polsce? Czy bieganie mogłaby zastąpić jakaś inna dyscyplina sportu?

Bieganie stało się naturalne. To tak jakby Pani spytała, czy ludzie za kilka lat będą jeść albo oddychać. Będą więc biegać. Na miejsce wszystkich, którzy odejdą do triathlonu, crossfitu albo w jeszcze inne kierunki będą się pojawiać nowi biegacze.

A Czego będą mogli wymagać przyszli biegacze od organizatorów biegów? Obecnie coraz więcej organizowanych jest niestandardowych biegów typu The Color Run Poland, Bieg wegański, czy bardziej ekstremalne, takie jak Runmageddon...

Spodziewam się, że będą oczekiwali coraz większych atrakcji w bieganiu. Prosty bieg na 10 km z pomiarem czasu przestanie im wystarczać, bo w gruncie rzeczy mało biegaczy jest w stanie trenować, poprawiać rekordy życiowe jak zawodowcy i czerpać z tego pełnię radości. Coraz więcej będzie biegów przez miejskie przeszkody, ekstremów różnego rodzaju albo gier terenowych przypominających biegi na orientację.

Co w takim razie, z osobami, które z racji swojego wieku będą musiały zrezygnować z wymagających biegów?

Naturalną emeryturą biegacza, kiedy przestaje bić rekordy są biegi górskie terenowe – tutaj odnajduję przyjemność. Pojawią się też biegi-wygłupy, masowe zawody na 1 km, gdzie i tak połowa ludzi będzie szła, a będzie się wygrywało nie za pierwsze miejsce, tylko za fotkę z numerem startowym i największą liczbą polubień na portalach społecznościowych. Niech kwitną, bylebym nadal mógł sobie startować na co dzień w Kabatach, a od święta w wielkich maratonach.

Rozmawiała Aleksandra Baka

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce