Bieg 7 Dolin 64 km - "albo grubo albo wcale"

 

Bieg 7 Dolin 64 km - "albo grubo albo wcale"


Opublikowane w sob., 08/09/2018 - 19:08

Z powodu specyficznego rozgrywania startu Biegu 7 Dolin na dystansie 64 km czołowi zawodnicy w momencie dobiegnięcia do mety nie są pewni swojego miejsca. Z Rytra startowali oni interwałowo co pięć sekund, co nadawało biegowi charakter indywidualnej czasówki. Rozwiązanie to miało na celu uniknięcie zakorkowania trasy, która wkrótce po starcie przechodziła w wąską ścieżkę na podejściu na Prehybę.

Pierwszy na metę na krynickim deptaku przybiegł Michał Klamut, który przez dłuższą chwilę miał nadzieję na końcowe zwycięstwo. – Jestem z Grupy Karkonoskiej GOPR, więc górski trening mam na co dzień – opowiedział nam trochę o sobie. – Zawsze jestem nastawiony na walkę, albo grubo albo wcale. Pilnowałem bezwzględnie taktyki ustalonej przez mojego wspaniałego trenera Mateusza Kuliga. Tak rozpisał cały scenariusz, że udało mi się rozegrać bieg pod siebie. Starałem się nie wyrywać za mocno na początku.

– Wolałbym klasyczny start wspólny – stwierdził Michał, czekając jeszcze na ostateczne rozstrzygnięcie. – Start interwałowy wprowadza dużą dozę niepewności. Najtrudniejszy z całej trasy był dla mnie ostatni podbieg na Runek – wspominał. Stok w Wierchomli nie był taki ciężki, jestem z Karkonoszy i lubię, jak jest stromo. Na Runku natomiast złapał mnie kryzys, ale starałem się trzymać świński trucht.

Trzynaście minut później do mety dotarł Artur Jabłoński i okazało się, że... wygrał z Michałem o pół minuty!

– Trochę zaspałem, spóźniłem się na start i nie wyruszyłem z najszybszymi – opowiadał zwycięzca.

– Nie wiedziałem, na którym miejscu biegnę, ale znam dobrze trasę i pilnowałem międzyczasów (Artur wcześniej dwukrotnie wygrał B7D 64 km i raz był drugi za Miłoszem Szcześniewskim – red.). Pierwszy raz wziąłem kije, nigdy wcześniej z nimi nie biegałem i sam nie wiem, czy bardziej pomogły, czy przeszkodziły. W trakcie biegu miałem informacje, że Łukasz Zdanowski prowadzi, później okazały się one jednak nieprawdziwe. Starałem się pilnować czasów jego i Jana Wąsowicza, a o Michale Klamucie, jak się okazało czarnym koniu dzisiejszego biegu, nic nie wiedziałem. Dlatego nie zdawałem sobie sprawy, że muszę cisnąć do końca, by wygrać. Końcówkę więc trochę odpuściłem, ale szczęśliwie nad Michałem miałem pół minuty przewagi netto – wspominał dramatyczne okoliczności swojej wygranej.

Tak samo niepewni trzeciego i czwartego miejsca byli Tomasz Koczwara i Łukasz Zdanowski, którzy wpadli na deptak w odstępie minuty. – Startowaliśmy nierównocześnie, więc musimy jeszcze poczekać na ogłoszenie oficjalnych wyników – stwierdził Tomek. – Nie wiem jeszcze, który jestem, ale cieszę się, że dobiegłem do mety – dodał Łukasz – jestem zmęczony, bo tydzień temu na alpejskim TDS nie udało mi się skończyć przez kłopoty żołądkowe, chociaż biegłem w pierwszej trzydziestce. Gdyby nie to, pewnie dziś pobiegłbym jeszcze lepiej. Takie bieganie tydzień w tydzień to nie dla mnie, muszę teraz długo odpocząć.

Artur Jabłoński zwyciężył z czasem 5:56:43, o nieco ponad pół minuty wyprzedzając Michała Klamuta (5:57:17). Trzecie miejsce ostatecznie zajął Tomasz Koczwara (6:10:15), o niecałe dwie minuty przed Łukaszem Zdanowskim.

Wśród pań nie było takich wątpliwości. Zwyciężyła zdecydowanie Katarzyna Solińska 6:42:30; 9. miejsce open) przed Agnieszką Bratek (7:17:34) i Angeliką Szczepaniak (7:33:47).

– Nie mogę powiedzieć, bym miała dziś dzień konia, więc zwycięstwo tym bardziej sprawia mi radość – cieszyła się zwyciężczyni. – Moją taktyką było więc po prostu przetrwanie. To znaczy chyba wygrałam, nie chcę zapeszać, bo przez ten interwałowy system nie mogę być do końca pewna – powiedziała z uśmiechem, wypatrując następnej zawodniczki, nad którą miała jednak bezpieczną przewagę.

Festiwalowa ambasadorka Agnieszka Bratek przyznała, że nie czuła się gotowa na setkę, więc w ostatniej chwili przepisała się na 64 km. – Sam bieg był dla mnie bez większych problemów, trasa nie była trudna – powiedziała na mecie. – Najważniejsze, że poprawiłam swoją życiówkę na tej trasie.

– A ja się po prostu cieszę, że dobiegłam – stwierdziła trzecia z pań, Angelika. – Między 40 a 50 km miałam straszny kryzys, na tym długim szutrowym podbiegu w pełnym słońcu przed Bacówką pod Wierchomlą. Tam mnie zjadło fizycznie i psychicznie, ale potem odżyłam. Na szczęście końcówka była już z górki, więc jakoś poszło do mety.

Bieg 7 Dolin 64 km jest częścią Ultramaratonu Wyszehradzkiego im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

red.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce