Dźwięk, którego nie zagrałem - Konspol Półmaraton Wojtka Staszewskiego

 

Dźwięk, którego nie zagrałem - Konspol Półmaraton Wojtka Staszewskiego


Opublikowane w wt., 13/09/2016 - 13:02

W sieci pojawiają się pierwsze relacje z 7. PKO Festiwalu Biegowego. Nam spodobała się relacja Wojciecha Staszewskiego z KS Staszewscy, który pokonał 21,097 km z Krynicy do Muszyny (Konspol Półmaraton) z konkretnym celem. I nie był to rekord życiowy.

Wojciech Staszewski: - Pan Juliusz miał sporą otyłość brzuszną i świetnie grał na pianinie. Występował podobno kiedyś z zespołem Dżamble albo inną big-beatową kapelą, ale tego nie byliśmy pewni. Znaliśmy go jako kierownika muzycznego ze szkoły podstawowej na Astronautów, gdzie mieliśmy próby naszej kapeli, Blues 66. Czasem na próbie pan Julek siadał do pianina i wymiatał. Starałem się podpatrzeć bluesowe grepsy, kiedy wstawić es zamiast e, ges zamiast g albo b zamiast h. Ale najważniejsze, co zapamiętałem, to była sentencja: dobry pianista, to nie ten, który wie, gdzie zagrać dźwięk, ale ten, który wie, gdzie nie zagrać.

Myślałem o tym przed niedzielnym półmaratonem na Festiwalu Biegowym w Krynicy. Wiem, że mógłbym go pobiec mocno, powalczyć. Niby podbieg – 130 metrów w drugiej części trasy – utrudnia harce, niby upał przeszkadza, ale mógłbym zawalczyć o miejsce w kategorii, miejsce w open, banana na twarzy z powodu dobrego wyniku. Bo czułem w tej Krynicy, że stać mnie na dobry wynik.

I wiedziałem, że całą mądrość muszę teraz włożyć w to, żeby tego wszystkiego nie zrobić. Bo cel jesieni, to bardzo dobry maraton w Warszawie.

Łapałem się brzytwy. W knajpce, w której jedliśmy obiad z Moją Sportową Żoną i Sabiną (siostra/szwagierka) po ich starcie, zagadnąłem Darka Kaczmarskiego znajomego trenera, który też ma za sobą przeszłość sportową na miarę Dżambli, czy radziłby pobiec ten półmaraton mocno. Najpierw powiedział mi, że sam przecież wiem, a jak naciskałem, powiedział to, co przecież wiem – mogę pobiec mocno, ale potem do maratonu tylko regeneracyjne bieganie. Albo treningowo i dalej trenować. A wariant mocny bieg plus mocny trening, to słaby maraton.

To było jasne, jak dwa do potęgi drugiej. Dla mnie wariant „bez treningów” odpada, nie sprawdza się u mnie. Wiedziałem, że muszę pobiec treningowo.

Żal numer ściskał, bo Sabina zrobiła mimo tropikalnej pogody i mięknącego pod stopami asfaltu „życiówkę” na Życiowej Dziesiątce – 51:12. Tak, wiadomo, że to z górki, ale upał bardziej przeszkadzał niż górka pomagała.

MSŻ też zadowolona, chociaż 48:17 to nie jest dla niej rekord świata. Ale ucieszyła się, że biegła z radością, nie cierpiała, nie rodziła w biegu, nie biegła z bólem, wyprzedzała. Chyba też już wie, kiedy nie zagrać dźwięku. To ma zaprocentować 11 listopada.

Wieczorem w wielkim miasteczku biegacza, jakim staje się w czasie festiwalu Krynica, siedliśmy w knajpce z naszymi znajomymi, Podopiecznymi i nieznajomymi też. Najlepsza historyjka Podopiecznego Przemka – na Runek Run Garmin pokazał mu przewyższenie: 568 pięter. Na Runek Run (17 km po górach, głównie z góry) miałem największą ochotę, ale kolidowały z naszym warsztatem biegowym. No i został w zestawie półmaraton.

Jak biec? Biłem się z myślami jeszcze rano. W hoteliku spotkałem Borysa Budkę, najlepszego biegacza w Sejmie, już się przymierzałem, żeby biec z nim na jakieś 1:27, ale jednak nie. Poszliśmy razem na start, ale puściłem go przodem i biegłem przed siebie.

To był taki trans, że mógłbym tak biec do Sącza, gdyby nie zawrotka w Muszynie. Kilometry z góry po około 4:00, pełna swoboda, nawet gadać mi się zachciało.

– Która jesteś? – zapytałem dziewczynę obok, bo domyśliłem się, że walczy o miejsce w czołówce. Nie wiedziała. Ale zaczęliśmy gadać. Na imię ma Kasia, jest spod Brzeska. Wczoraj biegła tu dychę, dzisiaj się spieszy na metę, bo muszą jeszcze z mężem odebrać auto z warsztatu, a mąż ma o 16. mecz. I tak dalej.

Mam cel – zostaję spontanicznym pacemakerem. Przed półmetkiem wyprzedza nas inna dziewczyna i teraz też Kasia ma cel – skontrować ją przed metą.

Ciągniemy z podobnym obciążeniem przez cały czas. Najpierw wyprzedzają nas znajomi Andrzej z Ortorehu, Dario ze sztafety Polska Biega, Darek z Ergo. Potem przeganiamy Andrzeja, biegnę jak lokomotywa, cieszę się z mojej misji i z dobrego biegu, dobrego tempa przy spokojnym przynajmniej do 19 kilometra tętnie.

Finisz w Tyliczu jest jak meta na Tour de France – ostro pod górę. Jakieś 400 m przed metą wyprzedzamy dziewczynę (idę jej potem przybić piątkę za metą) i finiszujemy. Na rynku czekają MSŻ z Sabiną i Małym Yodą. Robią zdjęcia.

Zaraz meta. Przed nami niewyraźny finiszuje Darek z Ergo. Dario gratuluje, nie dał się, ale się dziwi, że się tak utrzymaliśmy. Podbiega gość z mikrofonem porywa Kasię, okazuje się, że jest pierwszą Polką na mecie.

A ja patrzę na Garmina i łykam te liczby: 1:32:39. To mój najsłabszy wynik półmaratonu w życiu. Nawet, kiedy nie szło, kiedy słabiej biegałem, kiedy nie wiem co jeszcze – zawsze łamałem półtorej godziny. Teraz na własne życzenie zepsułem sobie CV.

Warszawa za dwa tygodnie. Cel: 2:54. Panie Juliuszu, oby wyszło na pana.

Wojciech Staszewski - 1/2 KS Staszewscy, trener i popularyzator biegania, współtwórca akcji Polska Biega. Dziennikarz "Newsweeka"


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce