Festiwal 2013: Mnóstwo konkurencji i uczestników, mnóstwo biegowej frajdy

 

Festiwal 2013: Mnóstwo konkurencji i uczestników, mnóstwo biegowej frajdy


Opublikowane w czw., 26/09/2013 - 09:36

Bufety i napoje rozstawione są regularnie co 2,5 km, do picia jest woda i izotonik, do jedzenia banany. Można się też schłodzić gąbką. Wolontariusze chętnie pomagają zawodnikom złapać kubek z wodą.

Przebiegamy na 10 km przez rynek w Muszynie i wzdłuż potoku kierujemy się na Złockie. Trasa zaczyna się lekko wspinać pod górę a później jest raz bardziej raz mniej stroma aż dobiegamy do zakrętu w lewo i przed nami ukazuje się ostry podbieg na Jastrzębik - to już 16 km.

Przechodzę do marszu jak większość zawodników w mojej grupie, szkoda siły na ten podbieg, tym bardziej, że Ci, co biegną, są nie wiele szybsi od idących. Na szczycie wita nas bufet z wodą i bananami a przed nami szalony siedmiokilometrowy zbieg do Muszyny. Po drodze, tradycyjnie już,  dopingują nas odświętnie ubrani ludzie idący lub wracający z kościoła, to naprawdę miły akcent.

Na 23 km mijamy znów rynek w Muszynie i wracamy szosą w stronę Krynicy. Zaczyna się robić ciężko, czuję już trudy pierwszego podbiegu, tym bardziej, że cały czas jest delikatnie pod górę. Na 27 km dobiegamy do Powroźnika i skręcamy w prawo na Tylicz i Romę. Już nie jest tak przyjemnie, trzeba się nieźle zbierać. Podbiegi coraz cięższe i do tego przeplatane delikatnymi zbiegami, których nie lubię.

Na 32 km odzywa się żołądek, to znak, że jestem już zmęczony. Muszę nawet stanąć na chwilę, chyba nie wyglądam za tęgo, bo parę osób pyta się, czy wszystko ze mną jest w porządku.                Oczywiście, że nie jest w porządku, nie przybiegłem tu, żeby się krzywić i sterczeć na drodze jak kołek. Sytuacja powtarza się na 36 km, na szczęście kryzys ustępuje i jest już O.K.

Od 37 km zaczyna się ostry podbieg a raczej forsowne podejście; kibice dopingują: „jeszcze kilometr, jeszcze 500m, jeszcze 150m” - to chyba pomaga. W końcu to koszmarne podejście kończy się na 39 km napisem KRYNICA. Przed nami już tylko ostry zbieg i pętelka wzdłuż Deptaka.

Chociaż ciężko mi przestawić się na zbieg po tym podejściu, zmuszam się do biegu i po chwili już zbiegam dość szybko, w każdym razie nogi puszczam swobodnie bez hamowania, mijam kilku zawodników, którym najwyraźniej zbieg nie pasuje. Po półtora kilometrowym odcinku skręcam w lewo i bulwarem Dietla już po płaskim dobiegam do deptaka, jeszcze tylko przydługi i forsowny finisz na ostatniej prostej. Nikt mnie nie wyprzedza, mogę rozkoszować się chwilą sam na sam z kibicami.

Spiker anonsuje moje przybycie do celu, więc robię wymarzony samolot. Meta i już po wszystkim. Jest medal i woda. Czas 4:26:11 , lepszy o 12 minut od zeszłorocznego i o to chodziło. Rekordy życiowe muszą poczekać do przyszłego roku.

Ponieważ moja drużyna już przybiegła, więc nie czekam na nikogo, od razu idę na kwaterę. Znów forsowne podejście ul. Kościuszki ale już jest jakoś inaczej. Od godz.17 na deptaku dekoracje zwycięzców, dla mnie przypada skromny ułamek chwały za III miejsce w lidze Festiwalu Biegowego w klasyfikacji na najlepszego górala. Jestem nieco zaskoczony, gdyż nie śledziłem klasyfikacji, ale okazuje się, że dość dużo startowałem co przyniosło nieco punktów.

Po dekoracjach i losowaniu Fiata 500 nadchodzi kres Festiwalu. Jeszcze tylko ostatnie pożegnania, i wymiana pomysłów na najbliższe tygodnie.

Sądzę, że większość osób przyjedzie tu za rok dla tej niepowtarzalnej atmosfery, jaką stworzyli organizatorzy, zawodnicy i oczywiście mieszkańcy Krynicy. Dziękujemy i do zobaczenia.
A nasz nowy projekt wymaga jeszcze nieco pracy organizacyjnej.

Jan Nartowski, Ambasador Festiwalu Biegowego w Krynicy

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce