Mój B7D. Jest radość... I to wszystko czego nie da się opisać słowami...

 

Mój B7D. Jest radość... I to wszystko czego nie da się opisać słowami...


Opublikowane w pon., 15/09/2014 - 10:55

Swoją przygodę z festiwalowym ultramaratonem 100 km opisuje Sławomir Nosal

Przygotowania

Do startu przygotowywałem się bez mała od listopada 2013 r. Większość niezbędnych informacji w przygotowywaniu do pierwszej setki jak zwykle zasięgałem z Internetu, jednakże nie bez znaczenia było już to iż z bieganiem miałem do czynienia od kilku lat i jakieś doświadczenia miałem. Jednak nigdy one nie były związane z dystansem 100 km i ponad 4400m przewyższenia.

W planach było jak najczęstsze bieganie w terenie oraz wlepienie w ten plan jak najwięcej podbiegów i zbiegów czego zwykły biegacz nie ma w zwyczaju wplatać w swoje treningi. Idealnym początkiem był udział w cyklicznych co miesięcznych startach w Grand Prix Krakowa w biegach górskich – takiej dawki zbiegów nie miałem jeszcze nigdy wcześniej na treningach pomimo, iż w Tarnowie mamy naszą świętą Górę Marcina gdzie można trenować zarówno podbiegi jak i zbiegi to jakoś bardzo sporadycznie tam zaglądałem.

Bardzo dużo pomógł mi plan do Ultra mojego znajomego z Rzeszowa - Roberta Koraba (Trebi), który tejże plan zamieścił na stronie Ultramaratonu Podkarpackiego, w którym zamierzałem treningowo wystartować wiosną, a który przebiegłem z moimi znajomymi: Sylwią i Arkiem.

Z Arkiem z kolei spędziliśmy bardzo wiele czasu na wspólnych treningach wiele godzin wzajemnie się motywując i wspierając.

Po okresie przygotowań i okazjonalnych startów nadszedł w końcu wielki dzień na który tak długo czekałem.Przed którym tak wiele potu wylałem, którego się po prostu zwyczajnie bałem mając na uwadze bardzo duży respekt zarówno do dystansu, samej trasy jak i sporych przewyższeń czekających na mnie po drodze co celu.

Start Bieg 7 Dolin

Przed samym startem już od tygodnia towarzyszył mi mały stres, a w ostatnią noc ciężko było oko zmrużyć – ostatecznie po około dwóch godzinach snu pobudka by na 3:00 stawić się na start. Krynicki deptak był jak nigdy o tej porze gwarny, gdyż biegaczy chcących się zmierzyć ze setką było prawie 800, a na dodatek kilkaset osób miało startować zaraz po nas na dystansach 66 i 36 km.

3:00 wystrzał i ruszyliśmy. I to wcale nie ospale - pierwszy kiloetr w czasie 4:59min/km. Wiedziałem, że nie można się przypalać i pędzić za mocniejszymi trzeba dobrać swoje tempo kontrolować puls i…. cieszyć się tym wszystkim tym całym dniem który mnie czeka.

Zwolniłem i gnałem z tłumem doskonale znającym przed siebie trasę na Jaworzynę Krynicką. Choć gnanie to nie adekwatne słowo - sporo ludzi mnie mijało czasem z kimś się zagadało, a noc była przepiękna i gwiaździsta – wrażenie setek osób z czołówkami jest nie do opisania, a każdy z nich ma podobny cel: mea w Krynicy, choć zapewnie w różnych odstępach czasowych.

Biegło mi się swobodnie i lekko. Uważałem na to by nie biec za szybko choć puls i tak miałem - uważam - za wysoki. To zapewnie przez adrenalinę, która jeszcze mi towarzyszyła. Po dwóch godzinach biegu zaczął się świt a my zbliżaliśmy się do pierwszego punktu na Hali Łabowskiej gdzie dotarłem po 2h 37m. szybkie uzupełnienie wody, owoc, banan i dalej w drogę.

Starałem się systematycznie pić i jeść tak jak czytałem „Ultra to konkurs w jedzeniu i piciu z pewną domieszką biegania i pięknych widoków”. Cieszyłem się więc biegiem i napierałem do Rytra, widoki po drodze cudowne - jak dzień budził się do życia, mgły poniżej nas otaczające doliny i miejscowości a słońce powoli przedzierało się przez las - dzień zapowiadał się śliczny ale zacząłem się bać gorąca za którym nie przepadam podczas biegu.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce