Spełnione marzenie w Krynicy. „Zaspokoiłem głód pokonania 64 km”

 

Spełnione marzenie w Krynicy. „Zaspokoiłem głód pokonania 64 km”


Opublikowane w pt., 08/11/2019 - 12:18

Michał Michalski zrealizował marzenia i został ultramaratończykiem. W 10. TAURON Festiwalu Biegowym w Krynicy przebiegł Bieg 7 Dolin na 64 km. – Kiedy dobiegłem do pierwszego punktu odżywczego była góralska kapela, sztab uśmiechniętych i dopingujących wolontariuszy, którzy pomagali uzupełniać wodę, to był właśnie ten klimat z moich marzeń – ultramaratończycy, prawdziwa górska sceneria, biegowy plecak i ten nieopisany dreszczyk emocji, który nie opuszczał mnie nawet na moment – opowiada.

Biegacz z Krakowa na mecie był 85 z czasem 8:32:09. Jak przyznaje o biegach dłuższych niż maraton, myślał od dawna.

– Kiedy zaczynałem biegać, niemal od razu wbiło mi się w głowie słowo „ultra”. Zawsze z podziwem patrzyłem na ultramaratończyków, często też wyobrażałem siebie biegnącego w górskich sceneriach, z plecakiem, z wielogodzinnym zmęczeniem, z tym dreszczykiem, który ciężko wytłumaczyć. Wiedziałem, że kiedyś to zrobię – przyznaje. – Z bieganiem w moim przypadku jest jak z chodzeniem po górach. Z zadartą głową szukam szczytów i chcę wejść jak najwyżej. Nie inaczej było na początku: pierwsza połówka, pierwsze 42 kilometry i zaszyte w głowie „ultra” zaczęło stawać się moim kolejnym celem.

Pierwszy raz w Krynicy był dwa lata temu. Wtedy zdecydował się na Bieg 7 Dolin na 34 km. I jak przyznaje był to dobry wybór.

– Była to dla mnie namiastka prawdziwego górskiego biegu i szczerze powiedziawszy te „tylko” 34 kilometry mocno sprowadziły mnie do parteru. Nabrałem dużo większego szacunku dla ultrasów i mimo wielokrotnie powtarzanego w trakcie biegu „nigdy więcej” chciałem tu wrócić. I wróciłem – podkreśla Michał.

Ponownie wystartował w 2019 roku. Tym razem postanowił już spełnić marzenie i zostać ultrasem.

– W moim życiu pojawiło się (biegowe) wsparcie, a wspólny wyjazd moją dziewczyną do Krynicy tylko podkręcił panujący tu niesamowity klimat. Ola z rozsądkiem zdecydowała się pobiec mój dystans sprzed dwóch lat, a ja podjąłem wyzwanie 64 kilometrów – mówi Michał. – Miałem za sobą dwuletni bagaż wybieganych kilometrów, byłem o nie mądrzejszy, ale respekt przez wielogodzinnym biegiem zrobił swoje. Plecak pakowałem dobre 3 godziny, a pobudka w środku nocy postawiła mnie przed faktem. Stres tak naprawdę opuścił mnie dopiero po gwizdku sędziego, który startował biegaczy.

Michał Michalski ruszył więc o świcie i od początku nogi niosły. – Początek, jak to bywa na większości biegów, jest lekki, przyjemny, noga rytmicznie podaje. I mimo niespełna 10 kilometrowego podbiegu z radością dobiegłem do pierwszego punktu odżywczego, gdzie zastałem góralską kapele, cały sztab uśmiechniętych i dopingujących wolontariuszy, którzy pomagali uzupełniać wodę. To był właśnie ten klimat z moich marzeń – ultra maratończycy, prawdziwa górska sceneria, biegowy plecak i ten nieopisany dreszczyk emocji, który nie opuszczał mnie nawet na moment – zapewnia. – Kolejne kilometry mijały, a ja odliczałem podwójnie. Po pierwszej ile jeszcze zostało do mety, bo zawsze to robię, a po drugie dwa – czy w Piwnicznej spotkam Olę, której trasa łączyła się z moją właśnie w tym miejscu.

Z każdym kilometrem zmęczenie zaczęło rosnąć, ale – jak przyznaje Michał – z pomocą przyszli najpierw wolontariusze, a potem dziewczyna Ola.

– Wybawieniem były dla mnie punkty odżywcze. Na jednym z nich wolontariuszki oblały mi głowę wodą, wytarły zmęczone nogi z błota i dodały otuchy. Niesamowite jaką troską obdarza się tu biegaczy. Czułem się naprawdę wyjątkowo! – podkreśla Michalski. – Przegryzając ostatni kawałek arbuza i szykując się do finałowych 12 kilometrów usłyszałem wołanie, a raczej znajomy radosny krzyk. To była Ola, która przebiegając obok mojego punktu wypatrzyła mnie  zmoczonego od stóp do głów. To był ten moment, w którym wiedziałem, że ukończę ten bieg. Moje życiowe i biegowe wsparcie pomogło mi w tym.

Michał jest pod wrażeniem biegania w górach. Przyznaje, że pofałdowana trasa, punkty żywieniowe, atmosfera sprzyjają zawieraniu nowych znajomości i utrwalaniu tych wcześniejszych.

– W porównaniu do biegania ulicznego, tu naprawdę poznaje się ludzi. Tempo biegu, podbiegi, wspólne narzekanie na nie, a nic tak nie zbliża jak wspólny wróg, dają wachlarz szans na rozmowy. Spędzasz w trudnych biegowych warunkach czas z ludźmi takimi jak ty – opisuje. – Mimo dzikości natury, czujesz się bezpiecznie, bo wiesz, że możesz liczyć na pomoc innego biegacza; nawet niekoniecznie fizyczne wsparcie. Wśród biegaczy na moim poziomie nie ma tej zauważalnej rywalizacji. Raczej walczysz ze sobą, z dystansem, chcesz osiągnąć cel – dodaje.

A jaki będzie kolejny cel? Michał: –Jeśli już zrealizujesz jedno marzenie, zaraz szukasz czegoś nowego. Te moje 64 kilometry sprawiły, że zaspokoiłem swój długości przebiegniętego dystansu. Ale wiem, że to nie koniec….

Wysłuchał AK


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce