W drodze po Koronę Ziemi - Dzień dwudziesty szósty

 

W drodze po Koronę Ziemi - Dzień dwudziesty szósty


Opublikowane w śr., 09/05/2012 - 00:00

Dzień dwudziesty szósty

Koniec. Wszystkim, którzy wierzyli, że mi się uda bardzo, bardzo dziękuję. Wszystkim, którzy byli przekonani, że to na pewno mi nie wyjdzie, mogę powiedzieć tylko tyle, że ja na pewno na tę górę wejdę. Wzruszające ostatnie spotkanie  z ekipą Inguską, wszyscy na mnie czekali, były pamiątkowe zdjęcia i niezwykle serdeczne pożegnanie. W tak wysokich górach  najważniejsze jest to, aby pamiętać, że człowiek zawsze może tu wrócić pod warunkiem, że żyje.

Dzień dwudziesty trzeci - środa, 2 maja

Dzisiaj nasza kolej na wejście na Przełęcz Północną. Ta góra to horror. Mimo raków ślizgamy się po lodowcu jak dzieci. Jest ciężko. Utrzymanie się na nogach stanowi ogromny problem, a przecież trzeba jeszcze oddychać mocno już rozrzedzonym powietrzem.  Narzucam sobie ostre tempo za Aznorem. Już po godzinie jesteśmy przy linach i tu zaczyna się prawdziwa wspinaczka.  Liny umocowane do wbitych w podłoże haków. Zbocze robi się coraz bardziej strome. Wysokość coraz większa, a więc tlenu coraz mniej. Robię częste przystanki  na głębszy oddech, ale niewiele to pomaga. Czuję, że nie dostarczam organizmowi nawet minimalnej dawki tlenu. Aznor coraz bardziej się oddala, co psychicznie mi nie pomaga. Kiedy mija mnie Japończyk prowadzony przez Szerpę w dół, kątem oka widzę, że jest na wpół przytomny - nie jest w stanie ani zapiąć ani odpiąć liny. Dochodzi mnie Siergiej, najbardziej doświadczony z naszych przewodników. Widzi, że mam problem, ale mówi żebym się tym nie zrażał, że bardzo dobrze mi idzie. Posuwamy się do przodu, ale mam wrażenie, że drogi do przejścia przybywa. Staram się skupiać na każdej kolejnej linie. Jak na Himalaje poruszamy się z Siergiejem w bardzo szybkim tempie, jak się później okaże, dla mnie za szybkim. Reszta grupy zostaje daleko w tyle.  Jesteśmy już na siedmiu tysiącach i wtedy Siergiej mówi, żebym sobie dłużej odpoczął, a on mnie minie. Piję łyk ciepłej herbaty i jem coś słodkiego. Patrzę w dół - ciągle nie widać nikogo z naszych. Siergiej się oddala -sto, sto pięćdziesiąt metrów. Jak na to podejście to ogromna odległość. Przez pewien czas przyglądam się, jak lekko się porusza. Wtedy przychodzi kryzys i decyzja o rezygnacji - nie idę dalej. Schodzę bardzo szybko, w bazie jestem na kolację. Szef naszej grupy pociesza mnie: "Zrobiłeś chłopie roboty prawie na dwa dni, jesteś w dobrej kondycji, zobaczysz będzie dobrze?.

Dzień dwudziesty czwarty - czwartek, 3 maja

Odpoczynek, ale co to za odpoczynek - nie mogę oddychać, nos zatkany,  gardło boli. Wokół huraganowy wiatr.  Sił coraz mniej - w oczy zagląda widmo porażki.  Nie poddaję się, ale nie jestem już takim optymistą jak szef, który wciąż powtarza: ?Wyglądasz dobrze - jesz i pijesz, czego jeszcze chcesz od życia na tej wysokości?. Zastanawiam się czy dobrze zrobiłem, czy wystarczy mi siły na to, aby wrócić i znów zaatakować tę górę. Pojawiają się niestety niepokojące objawy pobytu na wysokości. Nie śpię kolejną noc z rzędu, a nos zapchany jest zakrzepniętą krwią. Na szczęście nic nie boli a przede wszystkim nie szumi w głowie.  Myślę o Magomiecie Auszewie. Urodził się prawie sześćdziesiąt lat temu w Kazachstanie gdzie Ingusze razem z Czeczenami zostali zesłani przez Stalina. Pomimo tego co go w życiu spotkało (a może właśnie dlatego) jest to człowiek niezwykle pogodny, urodzony optymista. Kiedy po śmierci dyktatora wrócili do ojczyzny okazało się, że ludzie, którzy zostali przesiedleni  do ich domu wcale nie zamierzają się z niego wyprowadzać. Zamieszkali w Groznym, stolicy Czeczenii, gdzie rozwijał się przemysł naftowy i powstawał właśnie ośrodek naukowy, w którym znalazł pracę. Wydawało się, że życie na powrót się ułożyło i wtedy właśnie wybuchła pierwsza wojna czeczeńska. Znów trzeba było uciekać, tym razem do Nazrania, zaczynać od początku. Ile to razy w życiu człowiek może z wiarą zaczynać wszystko od początku. Tu w wysokich górach okazuje się, że bardzo wiele.

 

Dzień dwudziesty piąty - piątek, 4 maja

Półsen

Leżę w nocy i czekam na sen, ale on nie przychodzi. Trudno oddychać. Na ustach czuję  lepki i gorzki smak krwi. Na szczęście nie ma jej dużo.  Zapadam w jakiś dziwny półsen.  Na zewnątrz szaleje wiatr. Co jakiś czas patrzę na zegarek, czas biegnie bardzo powoli. Środki przeciwbólowe nie pomagają, w głowie szumi na potęgę. Teraz z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że prawdziwe góry zaczynają się powyżej 6000 m, ale czy to cokolwiek zmienia w moim położeniu?

Partnerami wyprawy są: Festiwal Biegowy Forum Ekonomicznego oraz firmy Maspex, PZU  Życie, Grupa Energa,  Fakro, Enea SA i Ruch.

 

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce