Damian Bąbol - PolskaBiega.pl

 

Damian Bąbol - PolskaBiega.pl


Opublikowane w śr., 06/08/2014 - 16:45

Choróbsko trzyma mnie już od ponad dwóch lat. Początkowe objawy były nieprzyjemne. Duszenie w klatce piersiowej, miękkość w nogach, serducho dudniące jak oszalałe i charczenie, zamieniające się w wycie przy próbie złapania oddechu. Purpurowe poliki i sińce pod oczami też nie wskazywały na to, że wszystko ze mną jest w porządku.

Ale tak to bywa, kiedy po kilku latach zapuszczenia i sportowego lenistwa, ponad 100-kilowy klocek postanowił przebiec parę kilometrów. Dla faceta, który co jakiś czas lubił ze znajomymi wyskoczyć na piwo lub pięćdziesiątkę czegoś mocniejszego, a przy pierwszej lepszej głodowej pokusie stołował się w barach z hamburgerami, w tureckiej budce czy innych śmieciowych dziwactwach, to był prawdziwy szok.

Pierwsze uderzenie choroby rzeczywiście było okropne, później już do niej przywykłem, zaprzyjaźniłem i prawdę mówiąc... nie chciałbym się z niej nigdy wyleczyć.

Do infekcji doszło w ubiegłym roku. Zaczęło się niewinnie. Na początku nic nie wskazywało na to, że do domu wrócę z zalążkiem wirusa, który zacznie się mutować w ekspresowym tempie. W kwietniu 2012 r. jako dziennikarz lokalnej redakcji „Gazety” zostałem poproszony o napisanie relacji z Łódź Maratonu „Dbam o Zdrowie”. Nie rozochociła mnie ta wiadomość, a już na pewno nie tryskałem humorem, kiedy w niedzielę rano musiałem wygramolić się z łóżka, by zdążyć na start. Wydawało mi się, że człapiący amatorzy, raczej nie są porywającym tematem. Myliłem się. I to grubo.

Już widok rozgrzewających się przed startem, uśmiechniętych i ogromnie podekscytowanych biegaczy sprawił, że poczułem mocniejsze bicie serca, a na ciele przechodzące dreszcze. Jeszcze chwila, a razem z tłumem - ubrany w skórzaną kurtkę, dżinsy i z notatnikiem w ręku - pognałbym na trasę maratonu. Skumulowana, mega pozytywna energia unosząca się w powietrzu, walnęła we mnie niczym jakiś grzmot z niebios. Ale to był dopiero początek.

Przed metą dostrzegałem już nie ślimaczących się amatorów, ale dzielnych herosów, którzy właśnie dokonywali czegoś wielkiego. Z dziennikarza zamieniłem się w kibica, a na ostatnich metrach dopingowałem zawodników głośniej od ich rodzin i przyjaciół. Na szczęście nikt nie patrzył na mnie jak na wariata. Wręcz przeciwnie, niektórzy z nich, choć często gęsto ekstremalnie wyczerpani, ale ogromnie szczęśliwi, przybijali ze mną piątki, a najtwardsi tuż przed końcową linią jeszcze przyspieszali, ile fabryka dała.

Po powrocie do domu uświadomiłem sobie, że przeżyłem coś w rodzaju katharsis, niemal jak po wizycie na kozetce u psychonalityka. Przysiągłem sobie, że biorę się za siebie. Zresztą to i tak było silniejsze ode mnie. Biegowa choroba postępowała jak oszalała.

Pierwsze treningi , rzecz jasna, były ciężkie, przerywane męczącymi zadyszkami. Nie miałem bladego pojęcia o bieganiu. Na szczęście natrafiłem na doświadczonych trenerów, którzy odpowiednio mną pokierowali. Najważniejsza zasada, jaką zapamiętałem? „Jeśli chcesz szybko przebierać nogami, najpierw musisz biegać wolno”. Zadziałało.

Później przyszedł czas na pierwsze starty na 5, 10 i 15 km. Mam za sobą dwa półmaratony (m.in. jeden w Zakładzie Karnym w Rawiczu wraz z osadzonymi - więcej w reportażu: Bieg ku wolności. "O czym marzę? Wyjść stąd i biec prosto"), a z dystansem 42,195 km planuję zmierzyć się we wrześniu. Biegowy wirus sprawił, że nie tylko mam fioła na punkcie trenowania. Lepiej i przede wszystkim bardziej racjonalnie się odżywiam. Fastfoodowe sieciówki zostawiłem już daleko w tyle. Od kwietnia 2012 r. schudłem ponad 15 kg.

W serwisie PolskaBiega.pl pracuję prawie od roku. Piszę teksty, zajmuję się w serwisami społecznościowymi, promocją Akcji Polska Biega, a w wolnych chwilach prowadzę bloga (http://polskabiega.sport.pl/blogi/run-damian-run).

Specjalizuję się w obszernych wywiadach i reportażach, np.:

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce