Mój Bieg, Mój Festiwal (Kategoria: biegi uliczne)

Mój Bieg, Mój Festiwal (Kategoria: biegi uliczne)


Jest piątek, po 17. Mieliśmy wyjechać o 16, ale Maciek miał robotę, ja dylematy ubraniowe, Bono chciał na spacer a toyota miała pusty bak. Belka z Bogdanem żegnali się z Dominikiem a Kajtek zapomniał o czym zapomniał. No, jeszcze Zbyszek – czekał z uśmiechem na ustach i Lechem w garści – jutro nie biegnie i się pociesza.

Wreszcie startujemy. Siedem osób – 4 biegaczy i 3 kibiców. Zaopatrzeni w przeróżne umilacze w postaci prasy kobiecej  i sportowej, kruche ciasteczka i pyszne landryny jedziemy biegać.
Zakochaliśmy się w Krynicy od pierwszego wejrzenia. Trzy lata temu Bogdan i ja postanowiliśmy  urozmaicić sobie rozrywkowe latanie po wsi i wystartować po medal. Inni już mieli a my ciągle takie startowe dziewice. Miał być raz – ten pierwszy i ostatni…

Do Krynicy dotarliśmy późno. Wyładowaliśmy tonę gratów i dóbr spożywczych, niezbędnych do przeżycia dwóch dni poza domem i zasiadłszy w kuchni planowaliśmy jutrzejszą życiową dychę. I to, co po dyszeJ. Ciekawe jak nam pójdzie – każdy ma inną teorię na swój temat – Maciek, najmłodszy w ekipie, nerwowo dogaduje, licząc po cichu, że wreszcie nie da się przegonić tuż przed metą jakiejś starszej babie. Bogdan, roztropnie milczy, świadomy swoich praw i obowiązków wobec dystansu – analizuje tętno, paliwo, ryzyko skurczu ( bardziej astma niż jakiś niesubordynowany mięsień) a ja zastygam w bezruchu i rozważam, co może pójść nie tak… do połowy pusta szklanka…

Poranek obudził nas rześkim telefonem – Grzegorz, nowy w załodze, właśnie dotarł. To będzie Jego pierwszy start – sponsor wieczornego piwkaJ.

Tradycyjny makaron na śniadanie przed biegiem ma moc magiczną – przebiegłbyś tą dychę na bułce z miodem, ale po to są tradycje, by je pielęgnować!

Czas na nas. W tłumie biegaczy przeróżnej maści czujemy się swojsko. Młodzi, starzy, grubi, chudzi, wystraszeni i wyluzowani, wystrojeni i w czym popadnie zmierzamy na start. Idziemy w stronę rozgadanego mikrofonu. Rozgrzewka, toi toi, rozgrzewka, toi toi, rozgrzewka… kolejka do mety. Wyglądamy jak pielgrzymka do Częstochowy, jak parada wolności, jak pochód 1-majowy w czasach swojej najlepszej frekwencji.
To mój trzeci raz w Krynicy – skąd ten stres? Chyba mam stresolubną naturę. Dzięki Bogu, że ktoś wymyślił jogging – odchudzi, uspokoi, naładuje, wyczerpie zapasy złości i frustracji, a od czasu do czasu nagrodzi medalem. No, to komu w drogę temu wystrzał.

Dziewczyny! Po banana do Muszyny! Chłopaki! Do Muszyny po buziaki!

Biegniemy. Słońce grzeje – przypomina nam, że to nie wokół nas świat się kręci. Biegniemy, uczniowie lokalnych szkół, z uśmiechem na twarzy mimo soboty, przybijają piątki i dopingują. Mijamy znajome już elementy krajobrazu, a czasem nawet jakiegoś biegaczaJ Nie jest lekko, choć jak pomyślę o tych, co robią te nieludzkie dystanse po górach i dolinach, zaliczają maratony i triatlony to mam mieszane uczucia wobec tego biegania na „marną dychę”. Już wbiegam na brukową kostkę, już słyszę doping mikrofonu, już ledwo dyszę na tej dysze ale wyduszam z siebie przyzwoity finisz i … uff. Gdy zaliczałam ten moment pierwszy raz, rozpłakałam się  z emocji i dzwoniłam do syna i córki rycząc im do słuchawek. A na co dzień jestem twarda sztuka, której nie imają się tanie wzruszenia i obca jest wszelka egzaltacja. Dziś nie płaczę. Ale uczucie radości ze zwycięstwa nad  słabością jest nadal ogromne. Nie startuję często w ulicznych biegach. Kilka razy w roku raptem. Mam jednak nadzieję  - ile sił i życia starczy – biegać w Krynicy. Wszystko jedno – na dychę, w maratonie, może kiedyś nawet w biegu górskim, o ile załapię się na jakąś kategorię wiekową dla emerytek. Spotkać w jednym miejscu ludzi, którzy, jak ja, znaleźli natchnienie w bieganiu to ładunek pozytywnej energii na cały rok. Jasne, są momenty, gdy nad ideą festiwalu pojawia się niebezpieczeństwo jarmarcznego chaosu. Wystarczy jednak spojrzeć na opatulonych w złote peleryny „bardzodługodystansowców”  lub posłuchać wykładów fachowców w temacie, a na koniec dać się porwać muzyce, by odnaleźć w tym chaosie sens i właściwy rytm. Podsumowując, nie da się ukryć, że krynickie święto biegaczy rośnie w siłę. Trzymam kciuki, by nikogo nie przerosło, bo mam ochotę na jeszcze.

 


Podziel się: