Ambasador wyciąga wnioski po GP Wielkopolski 2013

 

Ambasador wyciąga wnioski po GP Wielkopolski 2013


Opublikowane w śr., 13/11/2013 - 11:36

Grand Prix Wielkopolski to cykl biegów ulicznych na 10 km, odbywających się premierowo od 2013 roku w dziesięciu miejscowościach Wielkopolski. Biegowy serial potrwał w sumie 8 miesięcy, począwszy od „Maniackiej Dziesiątki” w dniu 16 marca. Finisz cyklu przypadł na 11 listopada, czyli Narodowe Święto Niepodległości, choć już nie z moim udziałem – pisze w swoim podsumowaniu sezonu biegowego w Wielkopolsce Rafał Ławski, Ambasador Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój.  

Szklanka do połowy pełna

Osobiście miałem różne cele sportowe w tym sezonie i nie do końca byłem pewien, czy zdołam przebiec co najmniej 6, wymaganych regulaminem biegów, z których najlepsze 4 wyniki liczą się do klasyfikacji końcowej cyklu. Kiedy jednak udało mi się zaliczyć pierwszą z dziesiątek - IX edycję „Maniackiej Dziesiątki”, poczułem, że niewiele straciłem na prędkości w stosunku do poprzedniego sezonu. Jak na pierwsze dziesięć kilometrów w sezonie 2013 wynik nieco powyżej 40 minut był dosyć obiecujący. A symboliczną szklankę napoju izotonicznego zacząłem postrzegać jako do połowy pełną.

Częste starty na takim właśnie dystansie mogą zdecydowanie poprawić formę i szybkość przed startami na długich dystansach – rzecz w tym, aby optymalnie rozłożyć je w czasie. I to jest właśnie dużą zaletą cyklu Grand Prix, że trwają praktycznie przez cały sezon od wiosny do jesieni. No i odstępy między nimi są wystarczające do właściwej regeneracji. Wszystko zatem zależy od harmonogramu pozostałych imprez i od ich charakterystyki.

12 startów na przemian z dziesiątkami

Jeśli byłyby to maratony czy półmaratony uliczne w rozsądnym odstępie czasowym, to grafik imprez można by uznać za dobrze ułożony. Ale twardszy orzech do zgryzienia jest wtedy, gdy w grę wchodzą jeszcze starty w triathlonach, w tym na dystansie Iron Man oraz ultramaratonie górskim na 100 km. W sumie do zaliczenia miałem 12 startów - z których każdy z reguły odbywał się na przemian z dziesiątką. Przed sezonem wydawało mi się, że będzie to najtrudniejszy mój sezon biegowy, a jeśli dotrwam do ostatniej dziesiątki to zapewne będę włóczył nogami i prosił o support wolontariuszy już na pierwszym punkcie żywieniowym. Na szczęście nic z tych rzeczy mnie nie spotkało, a wręcz z każdym biegiem miałem ochotę na coś więcej, szybciej, mocniej.

Praktycznie każda moja dziesiątka była coraz szybsza. Pozytywnie zaskakujące, gdyż czułem, że organizm „zamulony” był po kilku lub kilkunastogodzinnych startach, w których tempo zbliżone było do truchtania, a jednak mój czas netto każdej z dziesiątek nadal oscylował w okolicach 40 i pół minuty. W szóstej odsłonie cyklu - „Dziesiątce Drzymały”, udało się nawet złamać 40 minut.

Maraton Poznański barometrem formy

I właśnie zawody w Rakoniewicach miały być dla mnie finałową imprezą w tym sezonie, a następnie myślałem już tylko o aktywnej regeneracji i o śledzeniu klasyfikacji końcowej Grand Prix. Już zawczasu byłem świadom, że nie wystartuję w ostatnim z cyklu - Biegu Niepodległości w Luboniu z powodu braku wolnych miejsc. Nie byłbym jednak sobą, gdybym w sezonie nie przebiegł maratonu – ostatni pokonałem bowiem ponad rok temu w Berlinie – i właśnie Maraton Poznański miał być barometrem formy maratońskiej, analogicznie jak biegi na 10 km odzwierciedlały formę szybkościową przez cały sezon. Maraton Poznański pokonany zgodnie z założeniami 3:18 przy biegu z narastająca prędkością. Zaś wynik Grand Prix z czasem 2:41:43 dał średnią poniżej 40 i pół minuty na każde 10 km. I 16. miejsce w klasyfikacji końcowej cyklu. 

Czego nauczył mnie cykl GP na tle całego sezonu biegowego?

Krótsze dystanse biegnie się głównie płucami i głową, zaś triathlony czy ultramaratony pokonuje się głową i siłą mięśni nóg. Ale wspólnym mianownikiem dla każdego dystansu jest jednak siła psychiki, która jest motorem napędowym dla pozostałych części naszego ciała. Niezależnie jak daleko pozostało jeszcze do mety, trzeba uświadomić sobie, że osiąganie celów pośrednich i negocjowanie z samym sobą może być rozsądnym rozwiązaniem. Już od chwili strzału startera jesteśmy bowiem coraz bliżej mety, trzeba tylko cierpliwości i znalezienia optymalnego rytmu, oswojenia się ze zmęczeniem i tolerancji dla ciężkiego oddechu, znalezienia w bólu sprzymierzeńca i towarzysza, który nie pozwoli w samotności osiągnąć linii mety. 

Fenomen biegów na 10 km tkwi zapewne także w tym, że chociaż nie są substytutem biegów ciągłych w drugim zakresie ani interwałowych, to jednak mają mnóstwo innych zalet. Na pewno pozwalają utrzymać równą formę przez cały sezon i przygotowują do utrzymania, choć nieco wolniejszego, to jednak komfortowego tempa biegu na dłuższych dystansach. Podnoszą pułap tlenowy i nie powodują nadmiernej eksploatacji organizmu. I nawet pokonywane „na pół gwizdka”, z pewnością nie spowodują utraty uprzednio wypracowanej prędkości maratończyka.

Cykl GP dobiegł końca, i choć ostatni z biegów w Luboniu mógłbym podziwiać co najwyżej jako kibic, to jednak szukałem jakiegoś wyzwania w Dzień Niepodległości. Uczciłem ten dzień startując w kameralnym biegu na poznańskiej Malcie na dystansie 5 km. Bieg odbył się pod hasłem „Bieg Niepodległości na znak równości”. Jeśli jako biegacz i człowiek mogę wesprzeć ciekawą inicjatywę, to jestem jak najbardziej za takim poparciem. Myślę, że w tym dniu wszyscy biegacze łączą się w słusznej sprawie i magia biegania jest bliższa wolności i tolerancji niż w jakimkolwiek innym dniu w roku.

Jest także mocny poznański akcent tego dnia - Rogale Świętomarcińskie. Smakują wyjątkowo, szczególnie po przekroczeniu linii mety. Bez wyrzutów sumienia i bez liczenia kalorii. Dzień Niepodległości nie tylko ze smacznym, ale i patriotycznym akcentem.

Rafał Ławski, Ambasador Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój

 

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce