Jak Romek Ficek walczył z niedźwiedziami... "Rumunia już na szczęście za mną, teraz Łuk Karpat będzie już łatwiejszy"

 

Jak Romek Ficek walczył z niedźwiedziami... "Rumunia już na szczęście za mną, teraz Łuk Karpat będzie już łatwiejszy"


Opublikowane w śr., 21/08/2019 - 08:25

Roman Ficek kontynuuje wyprawę Biegiem Łukiem Karpat. 27 lipca rano rozpoczął zmagania z jednym z największych pasm górskich Europy: wyruszył z Orszowy na granicy serbsko-rumuńskiej na szlak liczący ponad 2000 km długości o ponad 100 tysiącach metrów przewyższenia!

Najdłuższy i najtrudniejszy był odcinek rumuński. To mniej więcej połowa całego wyzwania. 28-letni ultras ze Skawicy pod Babia Górą potrzebował na jej pokonanie ponad 3 tygodni!

Połowa Rumunii to były bardzo wysokie góry i one solidnie mnie „złomotały”. Nie dość, że szalenie długie granie i ciężkie podejścia, to jeszcze straszna dzicz! Pogoda: mgła i ciągle padało, a na najwyższym szczycie Rumunii Moldoveanu (2544 m n.p.m. - red.) nawet posypał trochę śnieg. A do tego jeszcze męczyły mnie kontuzje i urazy. Bolały mnie stopy, coś ciągnęło pod kolanem, biegło się chwilami tak trudno, że na stromych zbiegach potrafiłem robić kilometr w pół godziny - czyli w tempie ledwie chodzącego starego dziadka (śmiech)!

Dopiero od połowy rumuńskiego szlaku, od zakrętu łuku, zrobiło się trochę lepiej. Szlaki są lepiej oznaczone, nie aż tak bardzo zarośnięte, choć i tak ciągle zdarzało się, że droga niby jest, a jej... nie było i trzeba było lecieć przez 10 kilometrów po pas w trawach. Ale żeby nie było za łatwo, tam dawało się we znaki mocne słońce i 30-stopniowy upał.

Jak radziłeś sobie z kontuzjami?

Moczyłem nogi w zimnej wodzie i różnych innych specyfikach, okładałem zmrożonymi woreczkami z wodą, bo mamy w busie lodóweczkę, dużo rolowałem nogi, trzymałem je na postojach w górze. To pomagało zniwelować ból. Wiadomo, że do końca i tak się nie uda, bo nogi bolą cały czas, raz jedna, raz druga, jak nie udo to inny mięsień, robią się pęcherze... Codziennie coś innego. No ale trzeba cisnąć! Na razie zeszły mi tylko 4 paznokcie, a na szczęście reszta ciała radzi sobie całkiem nieźle (śmiech).

A butów ile „zajechałeś” do tej pory?

W Polsce na treningach para butów starcza mi zazwyczaj na 3-4 tygodnie, maksymalnie 5, a tutaj bardzo długo biegłem na przemian w dwóch parach, które co drugi dzień ostro dostawały w kość, ale nie miały jeszcze żadnej dziury z boku. Dopiero pod sam koniec Rumunii po raz pierwszy założyłem trzecią, nową parę.

Karpackie szlaki w Rumunii są naprawdę tak bardzo dzikie?

Można powiedzieć, że szlaki są oznaczone, ale... co z tego, skoro chodzi tu bardzo mało ludzi! Nawet w parkach jest niewielu turystów, rzadko kiedy spotkasz kogoś, kto szedłby graniami i szczytami. A przez to szlaki są zarośnięte kosówką i trawami, trzeba się przez nie przedzierać, trudno jest iść, nie mówiąc już o bieganiu! Są mało zadbane przez obsługę parków, a poza tym jest szalenie mało schronisk. Na całej trasie od Orszowy schronisk, w których można by coś zjeść czy napić się kawy, spotkałem może trzy! U nas tyle spotkasz czasami na 50-60 kilometrach. Tutaj są jedynie zwykłe kabany bez obsługi, w których możesz się przespać jak masz śpiwór i karimatę, ewentualnie czasem jest jakieś łóżko.

Taka dzika przyroda jest niebezpieczna?

Raz w ciągu 24 godzin spotkałem 3 niedźwiedzie! Najpierw wieczorkiem małego, a na drugi dzień dwa kolejne. Jeden z nich był bardzo groźny, z samego rana wyskoczył z krzaków z tak potężnym rykiem, że ze strachu nie wiedziałem co robić! Zacząłem biec z nim równolegle i jak zobaczyłem wielką sosnę z gałęziami jakieś 2 metry nad ziemią, chwyciłem się ich i wskoczyłem na drzewo! Misiek sobie gdzieś polazł, ale siedziałem na tej sośnie kilkanaście minut drąc się wniebogłosy i gwiżdżąc, a jak w końcu z niej zlazłem, to biegłem jak na szpilkach. Pomalutku, co chwila się zatrzymywałem, jak tylko widziałem ślady to się głośno darłem... Byłem naprawdę ostro wystraszony, a potem, dolatując do miejscowości, na granicy lasu i łąki spotkałem jeszcze jednego. Ten na szczęście, gdy mnie zobaczył, popatrzył tylko zza winkla (śmiesznie strasznie wyglądał z nastroszonymi uszami) i zaraz się schował. Ale lęk pozostał. Od tamtego dnia jak widzę ślady w lesie to się mocno rozglądam i staram zachowywać bardzo głośno.

Rozumiem, że żadnego zdjęcia z tamtym niedźwiedziem sobie nie zrobiłeś?

Nie było szans (śmiech)! Człowieku, jak on wyskoczył to ja nie wiedziałem co robić. O mało w gacie nie narobiłem ze strachu! Chociaż w sumie siedząc na drzewie mogłem zrobić jakieś zdjęcie... (śmiech). No nie, daj spokój, myślałem tylko o tym, żeby dotrzeć bezpiecznie do busa, siąść i spokojnie się czegoś napić.

Inne zwierzęta też cię niepokoiły?

Nieee... nie wiem nawet czy widziałem na przykład jakąś sarnę. Raz gdzieś spotkałem tylko pięknego byka. Do tego dzikie konie, no i masa pasterzy z owcami. No i watahy psów! Dziennie spotykałem ich nawet po pięćdziesiąt.

Są niebezpieczne?

Jak widzę z daleka pastwisko, wypatruję z daleka pasterza. Jak go brakuje to jest trochę „lipa”. Dwa-trzy psy to nie problem, ale jak przyleci ich kilkanaście wielkości owczarka i cię okrążą, to nie jest wesoło. Czasem są strasznie dokuczliwe. Muszę wziąć jakiś kij albo udać, że schylam się po kamień. Wtedy są ostrożniejsze. Dopiero jak pojawi się baca i na nie gwizdnie, to z ociąganiem się odchodzą.

Marzyłeś chyba o tym, żeby odcinek rumuński wreszcie się skończył?

O tak! Rumunia to mniej więcej połowa Łuku Karpat i to połowa znacznie trudniejsza. Ponad tysiąc kilometrów i około 45 tysięcy metrów w górę. Bardzo dużo długich, wyczerpujących podejść. Dostałem nieźle w kość, do popołudnia każdego dnia mam jeszcze moc, ale już bliżej wieczora pojawia się duże znużenie i trzeba walczyć ze słabością. Na szczęście głowa cały czas trzyma się mocno! (śmiech)

Od półmetka jest łatwiej?

Tak, od mniej więcej granicy rumuńsko-ukraińskiej jest już fajniej, dużo połonin... Powinno pójść znacznie łatwiej, a potem to już Polska, którą znam doskonale i Słowacja. Tam szlaki są dobrze ogarnięte i może nawet będę mógł trochę biegać w nocy. W Rumunii tego nikomu nie polecam, bo jeśli się zgubisz to „kaplica”. Jak wpadniesz w kosówkę to możesz z niej już nie wyjść (śmiech).

W tej chwili Roman Ficek ma za sobą już około 200 kilometrów po Karpatach ukraińskich, we wtorek wieczorem był w okolicach zamieszkanej przez Czechów i ich potomków wsi Kołoczawa w Gorganach, w parku narodowym Synewyr. To mniej więcej połowa szlaku na Ukrainie. Jak poinformowała nas Karolina Ficek, siostra biegacza będącą w ekipie wspierającej ultrasa, w piątek Roman planuje przekroczyć polską granicę.

Trzymamy kciuki! I czekamy w Krynicy! Zaraz po zakończeniu swego wyzwania, Roman Ficek przyjedzie na 10 TAURON Festiwal Biegowy i podczas Forum "Sport-Zdrowie-Pieniądze" opowie o swoim biegu przez Karpaty. Mamy nadzieję, że podczas sobotniego (7 września) spotkania, bezpłatnego i otwartego dla wszystkich chętnych, będziecie mogli zobaczyć wstepny materiał filmowy z wyprawy przygotowany przez towarzyszące Romkowi w Karpatach Montis Studio!

Szczegółowy program Forum "Sport-Zdrowie-Pieniądze" opublikujemy już wkrótce.

Piotr Falkowski


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce