Kenijski sen Szymona Brzozowskiego."Polecam!"

 

Kenijski sen Szymona Brzozowskiego."Polecam!"


Opublikowane w czw., 13/09/2018 - 11:35

Eldoret

Do Eldoret, piątego co do wielkości miasta Kenii wybrałem się na dłuższa wycieczkę. W obie strony skorzystałem z Matatu i wszystko co o nich czytałem jest prawdą. Są przeładowane, gra głośna muzyka, kierowca pędzi kiedy tylko może, cały czas używając klaksonu. Obowiązuje zasada: zawsze jeszcze jedna osoba się zmieści, dlatego pozycja w jakiej się podróżuje jest mało komfortowa, ale jeśli ktoś ćwiczy jogę, to jest to idealne miejsce na trening.

Samo miasto kipi od ludzi, straganów, motocykli i wszelkiej maści pojazdów. Można tu wszystko naprawić: szewcy na ulicy, spawanie wszelkiej maści elementów stalowych, są punkty gdzie naładować można telefon. Chcesz kupić ciuchy, buty, telefony, ozdoby, mięso, koraliki, książkę – proszę bardzo. Ciekawe są stacje benzynowe z jednym lub dwoma dystrybutorami bez żadnego budynku, obsługiwane przez jednego pracownika. Wzdłuż głównej drogi prowadzącej do miasta można kupić meble, naprawić auto czy nawet zamówić trumnę. Ponad cały ten koloryt wybija się blacha falista, królowa okolicy, jest wszędzie, pokrywa dachy, całe budynki, budki z różnościami i płoty, jest kolorowa, jest pordzewiała jest wszędzie.

Tambach

Kolejna miejscowość w okolicy Iten, gdzie można dotrzeć matatu w jakieś 20 minut. W Tambach znajduje się college dla nauczycieli, niewielkie muzeum, które miałem okazje zwiedzić w asyście przemiłej przewodniczki (na dziś wejście jest z darmo).

Po zwiedzaniu poszedłem jeszcze zobaczyć jak wygląda miejscowa bieżnia, która może być dobrą alternatywą dla nieczynnego stadionu Kamariny. Obiekt w Tambach znajduje się na wysokości około 2000 m n.p.m. Nie polecam jednak w czasie deszczu i zaraz po opadach, ze względu na gliniastą nawierzchnię. Samo położenie stadionu jest przepiękne - po jednej stronie 400-metrowa ściana zieleni, drugiej kolejne kilkaset metrów dalszego spadku terenu.

Treningi

Teraz esencja wyjazdu do Iten, po krótce opisałem każdy ze swoich treningów, jakie wykonywałem jednostki, jak się czułem, jakie czasy osiągałem:

Sobota 25 sierpnia

W ramach aklimatyzacji zacząłem od treningu w tempie BS, co też pozwoliło lepiej poznać okolicę. Pierwszy kilometr to uśmiech na mojej twarzy! Hej, trenuję w Iten w tym słynnym Iten! Po 10 km ciągłych podbiegów, zbiegów, mokrej po deszczu czerwonej ziemi czułem już różnicę wysokości. Ostatecznie trening skończyłem na 20 km w średnim tempie 5:12 i sporym zmęczeniem, liczyłem że będzie ciężko, ale nie spodziewałem się że z pozoru łatwe wybieganie tle mnie będzie kosztować.

Niedziela 26 sierpnia

Na trening wyszedłem już o 6 rano. Zaczęło się od razu od 500 metrów podbiegu. Następnie ruszyłem wzdłuż szosy w stronę Eldoret. Taki trening od punktu A do punktu B i powrót. Czułem się, bynajmniej w pierwszej części treningu całkiem dobrze, więc postanowiłem po pierwszych 15 km w tempie BS dorzucić 5 km nieco szybciej. Na moje nieszczęście po piętnastym kilometrze zaczynał się kilometrowy podbieg (kolejny tego dnia), podkręciłem tempo do 4:30 i na szczycie już miałem dosyć. Jakoś trening dociągnąłem do końca, zamykając go z 24 km w tempie 5:03 min./km. Zacząłem się zastanawiać gdzie ja będę robił treningi tempowe, rytmy i interwały jak tu ciężko o płaski kilometr trasy...

Poniedziałek 27 sierpnia

Pierwszy z zaplanowanych na dziś treningów zacząłem jeszcze w ciemności, bo o 6 rano. Chciałem pokonać 12 km, dla których założyłem sobie tempo 4:30 i konsekwentnie to realizowałem na płaskich fragmentach i na zbiegach (tempo dochodziło do 4:00 min./km, a nawet poniżej). Niestety każdy kolejny podbieg był coraz cięższy, a ostatni po prostu ściął mnie z nóg. Skończyłem ze średnim 4:45 min./km i w końcówce miałem uczucie zatkania. Brakowało tlenu, a mięśnie łydek bolały niemiłosiernie...

Drugi trening to spokojne 8 km truchtania w średnim tempie 4:59 min./km, celem poszukiwania kawałka płaskiego terenu na jutrzejszy trening interwałowy. Słynny stadion Kamariny jest w przebudowie, opcjonalnie można skorzystać z bieżni w HATC (ośrodek należący do Lornah Kiplagat), za którą trzeba jednak płacić 2 tys. szylingów, czyli około 75 zł. Niestety poszukiwania spełzły na niczym.

Wtorek 28 sierpnia

Pierwszy z zaplanowanych treningów to 5 x 1 km, z przerwą w truchcie 500 m. Zacząłem więc od 3 km rozgrzewki, która wyszła w tempie 4:57 min./km i ruszyłem z szybkimi odcinkami, które wyszły po3:49, 3:52, 3:43, 4:13, 4:26. Jak nie trudno zgadnąć, dwa ostatnie wypadły w większości pod górkę. Po ostatnim zatrzymałem się, żeby napić się wody i ruszyłem na roztruchtanie. Łącznie trening zamknąłem na 13,5 km. W warunkach na poziomie morza taki trening robię zwykle w tempie 3:45 – 3:40, ale tutaj przerasta to moje możliwości, zresztą wg. książki Jacka Danielsa, na takiej wysokości należy liczyć się, że trening będzie 6-10 sekund wolniejszy na km niż w standardowych warunkach.

Drugi trening, podobnie jak i z dnia poprzedzającego, to spokojne truchtanie i zwiedzanie okolicy. Wyszło 9,4 km w średnim tempie 5:03 min./km, co zaskakujące czułem się bardzo dobrze podczas treningu, a spodziewałem się męczarni i odliczania kiedy już będzie koniec, chyba powoli zacząłem się aklimatyzować do tutejszych warunków.

Środa 29 sierpnia

Tylko jedna sesja treningowa: 20 km z czego część główna zrobiona na tartanowej bieżni ośrodka HATC. Obiekt jest bardzo ładny, a pasące się za ogrodzeniem owce tylko dodają kolorytu. Zacząłem od 5 km rozgrzewki, z czego 3 km to dotarcie z hotelu na bieżnię. Następnie 10 km biegałem w tempie około 4:20 min./km, w tym ostatni km w 3:55. Ostatnie 5 km to schładzanie i spokojny trucht z powrotem do bazy. Nareszcie mogłem biegać po płaskim, jak nie lubię kręcić kółek na stadionie to te dzisiejsze bardzo mnie cieszyły, miła odmiana po tych wszystkich pagórkach.

Czwartek 30 sierpnia

Pobudka przed 5 raną, lekkie śniadanie, toaleta, rozciąganie i o 6 rano ruszyłem na pierwszy tego dnia trening. Założone 15 km pokonałem w średnim czasie 4:50 min./km. Trening wydał mi się trochę łatwiejszy, miałem go pod kontrolą, nawet ostatnie podbiegi szły równo i rytmicznie, już nie było takiej walki byle dobiec, tętno również było niższe niż jeszcze kilka dni wcześniej.

Na drugi trening musiałem czekać do 19.20 z powodu padającego deszczu. Kiedy tylko przestało, poleciałem na spokojne 8 km, które zrobiłem w tempie: 4:55 min./km, pozwalając sobie na mocniejsze ostatnie 500 metrów podbiegu w 4:05 min./km. Po treningu wyglądałem jak bym taplał się w błocie, brudny byłem do wysokości kołnierzyka mojej kurtki.

Piątek 31 sierpnia

Dzień bez biegania. Regeneracja to ważny element cyklu treningowego, ale żeby nie było, że cały dzień się obijałem, to zaraz po śniadaniu spędziłem 1,5 na siłowni w centrum HATC (jednorazowe wejście kosztuje 800 szylingów). Zrobiłem trening ogólnorozwojowy i dodatkowo sporo rozciągania i rolowania.

Pozostała część dnia upłynęła mi na zakupach (drobiazgi dla najbliższych), podziwianiu widoku wielkiego rowu wschodniego z miejsca o nazwie ,,Kerio view’’

Popołudnie poświęciłem na czytanie.

Sobota 1 września

Po dniu bez biegania zaplanowałem mocniejszy trening. Ponownie udałem się na stadion. Pogoda była idealna, około 20 stopni, słoneczko i delikatny wiatr, który jednak nie przeszkadzał. Na początek 4 km rozgrzewki po 4:52 min./km a następnie 3 x 4 km w planowanym tempie 4:10 min./km, w rzeczywistości wyszło: 4:08, 4:14 i 4:14. Tempo niby nie jakieś zawrotne, ale biegało się ciężko, zwłaszcza ostatnie 1000 etrówm każdego z interwałów dawało mocno w tyłek. Średnia z całego treningu to 4:37 min./km oraz tętno 170. Oprócz mnie trenowała kilkuosobowa grupa Kenijczyków, dziewczyny biegały odcinki po 1000 m w czasie 3:20 min./km. W sumie po 12 serii.

Po treningu, szybki prysznic w zimnej wodzie (tylko taką miałem dostępną w pokoju). Następnie wybrałem się na obiad do miasta, po posiłku dopadło mnie takie zmęczenie, że zaraz po powrocie do pokoju przespałem ponad 2 h. Na niedzielę przypadało dłuższe wybieganie, pierwsze 20 km chciałem pobiec bez specjalnego patrzenia na czas a potem…. zobaczymy. Dla przyzwoitości warto było trochę podkręcić i nabiegać około 25 km.

Niedziela 2 września

Od początku noga podawała, teren sprzyjał (przez pierwsze 8 km było albo płasko, albo delikatnie z górki i tylko lekkie odbiegi), na podbiegach utrzymywałem dobry rytm, czym sam byłem zaskoczony i tak zliczałem km za km. Poszczególne piątki wyszły po: 4:39, 4:36, 4:34, 4:27, 4:25 min./km. Spodziewałem się po wcześniejszym treningu, że te pierwsze 20 km nabiegam ze średnim tempem 5 z hakiem, a potem się zobaczy. A tu taka niespodzianka!

Z tego też powodu nie podkręcałem specjalnie tempa po minięciu dwudziestego kilometra. Dopiero na ostatnim ruszyłem ostro – 3:57 min./km. Cały trening zamknął się w 25 km, średnim tempie 4:33 min./km i tętnie 166. Biegłem z Iten w stronę Eldoret i chyba najlepsza opcja na dłuższe wybiegania.

Po małym odświeżeniu za pomocą 2 butelek kupionej w sklepie wody, w drogę powrotną udałem się już matatu, jechaliśmy w 16 osób – oryginalnie, bo auto zaprojektowane jest na... 9 pasażerów.

Poniedziałek 3 września

Dzień zacząłem przed 5 rano. Wypiłem odżywkę białkowa, zjadłem banana i powoli szykowałem się na trening. Wyszedłem o 6 , miałem szczęście bo pierwsze kilka km potruchtałem w większej grupie zawodników, oni odbili w bok, Ja natomiast pobiegłem dalej prosto. Drogą w stronę St. Patrick’s School. Po trochę cięższych jednostkach zrobionych w weekend, na ten dzień przypadały BS, ale w tym terenie nawet taki trening to wyzwanie. Dobiegłem w okolice Bugar Forest i tam zawróciłem.

Zaliczyłem najdłuższy podczas pobytu w Iten podbieg, całe 2 km (swoją drogą zbiegając z niego w pierwszej połowie treningu wydał mi się krótszy). W sumie cała jednostka to 10 podbiegów, które zamknęło się w 12 km zrobionych w średnim tempie 5:04.

Drugi trening dnia, a zarazem ostatni w Iten, to 10 km przebiegnięty w średnim czasie 4:42 min./km i przy tętnie 162. Po porannej męczącej dwunastce oczekiwałem równie męczącego drugiego treningu, ale biegło się dobrze, do tego powalczyłem na podbiegach, byłem z siebie zadowolony. Na rano zaplanowałem kolejny trening na bieżni w Tambach, chcąc zrobić kilka rytmów. Na ostatni dzień przenosiłem się do Eldoret. Na środę rano przypadł wylot do domu.

Wtorek 4 września

Po śniadaniu poszedłem szybko do centrum, żeby złapać matatu do Tambach. Na szczęście nie czekałem dłużej niż 3 minuty. Na bieżni byłem kilka minut po ósmej. Kilkanaście osób już trenowało, a z kilku aut wysypywali się kolejni zawodnicy i zawodniczki.

Zrobiłem na początek 3 km rozgrzewki po 4:57, a następnie główną część treningu czyli 8 x 500 m z przerwą w truchcie również 500 m, poszczególne odcinki wyszły w: 3:36, 3:32, 3:36, 3:32, 3:30, 3:29, 3:34, 3:27 min./km. Na zakończenie jeszcze 1,5 km dla schłodzenia.

Po swoim treningu porozmawiałem chwilę z jednym z trenerów, Dan zapytał skąd jestem, jak trening itd., Ja zapytałem jakie jednostki robiła dziś jego grupa, więc panowie biegali 8 x 1000 po 2:45 min.km (!), natomiast najszybsza wśród kobiet robiła te odcinki pomiędzy 2:56 a 3:00 min./km. Naprawdę fanie to wygląda, kiedy mija cię taki „pociąg” kilkunastu osób. Już wcześniej o tym wspominałem, ale przypomnę raz jeszcze - bieżnia w Tambach jest dostępna za darmo, nawierzchnia to ubita ziemia, super miejsce na trening.

Wtorkowy trening okazał się moim ostatnim w Kenii. Miałem wprawdzie w planach popołudniowy BS, ale po przenosinach z Iten do Eldoret na ostatnią noc przed wylotem okazało się, że mieszkam w samym centrum i nie ma tu warunków, żeby nawet potruchtać. Tak oto kończyŻa się moja pierwsza przygoda z Afryką, o 6 rano kolejnego dnia ruszyłem w drogę do domu.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce