Magda Gorzkowska: "Chciałam jak najszybciej uciec z Makalu". Były Aniołek Matusińskiego zdobywa najwyższe szczyty Himalajów [WYWIAD]

 

Magda Gorzkowska: "Chciałam jak najszybciej uciec z Makalu". Były Aniołek Matusińskiego zdobywa najwyższe szczyty Himalajów [WYWIAD]


Opublikowane w pon., 20/05/2019 - 20:08

– Twój atak na szczyt Makalu trwał 18 godzin. Jak się czułaś przez tyle czasu bez wsparcia tlenowego? Kiedy zaczęłaś odczuwać brak tlenu i jak to się objawiało?

– Czułam się trochę jak pijana. Nie pamiętam przez to dokładnie całego ataku szczytowego ze szczegółami. Nie czułam braku tlenu, tylko jego niewystarczającą ilość i trudność w oddychaniu. 18 godzin ataku to bardzo długi czas. Z butlami tlenowymi ludzie wchodzili w około 12-14 godzin. Na dodatek myśmy atakowali z obozu 3, przez co droga była dłuższa. A jeszcze pewna sytuacja wydłużyła nasz atak o dodatkową godzinę. Urwał się kontakt z pozostałymi członkami wyprawy. Cisza w radiu przez kilka godzin... Upływ czasu wskazywał na to, że powinni już schodzić ze szczytu, tymczasem nigdzie na drodze nie było ich widać. Bardzo się przestraszyłam, zaczęłam myśleć, że może ktoś spadł, może wpięli się w złą linę i spadli. Miałam w głowie pełno czarnych scenariuszy i przez godzinę na nich czekałam. Na szczęście, w końcu okazało się, że wszystko jest w porządku, po prostu potrzebowali więcej czasu na szczyt. Ale finalnie cała moja akcja zdobycia Makalu była bardzo długa i wyczerpująca.

– A ile czasu trwała cała wyprawa, jak ułożyłaś je plan? Jaki był skład ekipy? Kto atakował z Tobą szczyt, a kogo zostawiłaś na dole?

– Z Polski do Katmandu wyruszyłam sama. Wyprawę rozpoczęłam 11 kwietnia. W planie miałam zdobycie aklimatyzacji przez 3-4 tygodnie, potem założenie lin i atak szczytowy około 15 maja. Wszystko szło zgodnie z planem. Zrobiłam 3 podejścia aklimatyzacyjne w górę, z czego dwa razy doszłam do wysokości 7000 m.

Głównie poruszałam się sama. Nasza międzynarodowa ekipa składała się z 5 osób, oprócz mnie było w niej jeszcze czworo Azjatów: 26-letnia dziewczyna z Indii i 31-letnia z Tajwanu, z którymi znałyśmy się już z ubiegłorocznej wyprawy na Mt. Everest oraz 47-letni Japończyk i 60-latek z Chin. Każdy w swoim tempie i czasie robił podejścia w górę. Ostatecznie Chińczyk zrezygnował z ataku szczytowego. W czasie oczekiwania na okno pogodowe poleciał do domu i prawdopodobnie stracił aklimatyzację.

– A co poczułaś, gdy stanęłaś na szczycie Makalu? Chciałaś zostać tam jak najdłużej, delektować się sukcesem i szczęściem, mówiłaś sobie "chwilo, trwaj"?

– Stając na Makalu musiałam przede wszystkim uważać, żeby nie spaść, bo sam szczyt jest bardzo stromy. Była chwila ulgi. Nie czułam za to radości i wzruszenia, jak na Evereście. Był strach o własne życie... Chciałam więc jak najszybciej uciekać ze szczytu! Na grani wiele razy myślałam, czy na pewno wytrzymam tyle czasu z bardzo ograniczoną ilością tlenu.

– Teraz przed Tobą Lhotse. Będzie trudniej niż na Makalu? Powiedziałaś, że tym razem chyba zabierzesz butle z dodatkowym tlenem…

– Jak nie zabiorę tlenu, to mogę nawet pożegnać się z palcami. Już mam je fioletowe, a jak pogorszę ten stan, to będzie duży problem. Mam wybór: albo iść na Lhotse z tlenem, albo zakończyć wyprawę. Jestem za pierwszą opcją.

– Jak i gdzie spędzasz kilka dni wolnych pomiędzy jednym a drugim zdobywaniem szczytów? Potrzebujesz leczenia odmrożonych palców?

– Jestem w Lukli, we wschodnim Nepalu (to miejsce, z którego większość turystów zaczyna trekking w rejonie Mt. Everestu - red.). Przede wszystkim odpoczywam, ale też mam medykamenty i po konsultacji z lekarzem leczę odmrożenia. Dokuczają mi już tylko 2 palce. Wolne mam do niedzieli (wtedy kończyliśmy rozmowę - red.), wieczorem lecimy już pod Lhotse. Wstępnie 23 lub 24 maja będę atakowała szczyt. Idę na Lhotse z doświadczonym Szerpą.

– Magdo, wspinacze często mówią, że funkcjonowanie na dużej wysokości przebiega w zwolnionym tempie. Jak w takich warunkach czuje się młoda lekkoatletka, która do tej pory bardzo szybko biegała? Trudno jest Ci się przestawić, zaakceptować, że wszystko dzieje się tak bardzo powoli?

– Trochę jest w tym prawdy (śmiech). Wiele rzeczy robi się dużo wolniej. Nie wszystko jednak, więc da się przyzwyczaić. O sprincie mogę w górach, oczywiście, zapomnieć, choć czasem mnie nosi i pewne odcinki pokonuję bardzo szybko. Ot, takie zawodowe zboczenie, że ciągnie mnie do rywalizacji. Czasem po prostu chcę dojść pierwsza ze wszystkich do danego miejsca. Ale są też dni, kiedy sobie odpuszczam i chodzę bardzo wolno. Wtedy czuję, że lepiej się aklimatyzuję.

(czytaj dalej)


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce