Magda Łączak wygrywa Galatzó Maraton na Majorce. W cieniu przygód Pawła Dybka

 

Magda Łączak wygrywa Galatzó Maraton na Majorce. W cieniu przygód Pawła Dybka


Opublikowane w ndz., 17/03/2019 - 19:17

Magdalena Łączak kocha startować w Hiszpanii. – Ten kraj to mój drugi dom! – mówi czasami. A jak już tam startuje, to z reguły… wygrywa! W niedzielę, trochę niespodziewanie, w połowie 2-tygodniowego obozu na Majorce, pobiegła w maratonie Galatzó Trail Mallorca (43 km, 2200 m przewyższenia, start i meta w miejscowości Es Capdellà). I, oczywiście, zwyciężyła, choć to dystans dla niej dość krótki.

– To lokalny bieg, bez jakiejś wielkiej obsady, choć wystartowało kilkoro topowych Szkotów, którzy też chyba szukali słońca i od kilku dni tutaj trenują – mówi Magda. – Tom Owens (na zdjęciu poniżej z Magdaleną - red.) wygrał półmaraton, Donald Campbell maraton, a jego żona Rachael, która zwyciężyła rok temu, była trzecia – opowiada polska biegaczka. – Wyguglowaliśmy sobie te zawody, a że organizatorzy byli bardzo mili i nas zaprosili, postanowiłam wystartować, lepsze to niż treningowe bieganie samemu – tłumaczy.

Magdalena Łączak była faworytką rywalizacji w maratonie, organizatorzy określają ją na fanpejdżu imprezy mianem „una de las dominadoras internacionales de las carreras de montaña” (jedna z najlepszych na świecie biegaczek górskich).

Polka nie zawiodła. Prowadziła od startu, choć początkowo jej przewaga nad rywalkami była niewielka (10 km – 13 sekund nad Niemką Martiną Honecker). – Planem było bieganie „lajtowe”, nie chciałam wydawać wszystkich pieniędzy (czyt. angażować wszystkich sił – red.), które mam. Miałam się przebiec z przyjemnością, nie „wystrzelać się”, mówiąc kolokwialnie – tłumaczy zawodniczka.

Już jednak na 22 km, na najwyższym miejscowym szczycie Es Galatzó (1027 m n. p. m.), "takim trochę dłuższym i trudniejszym Zawratem" - opisuje Magda, od którego wzięła się nazwa biegu, Łączak wyprzedzała Rachael Campbell o 5 i pół minuty. Potem na drugie miejsce wysunęła się faworytka gospodarzy Cristina Prats Vidal, która górę Galatzó nazywa „swoim domem”. Ona traciła do Magdy już ponad 10 minut.

Na mecie w Es Capdellà różnica między Magdą i mieszkającą nieopodal rywalką wyniosła już ponad 16 i pół minuty. Czas siedemnastej w klasyfikacji open Magdaleny Łączak to 5:16:02, a wynik Vidal – 5:32:40. Trzecia była Rachael Campbel 5:48:01.

– Trasa była dość techniczna, w Polsce na takiej wiesza się poręczówki. Trochę bardzo ostrych, piarżystych zbiegów. Ale było bardzo ładnie i przyjemnie – scharakteryzowała szlak nasza biegaczka.

Wyniki możecie zobaczyć poniżej, na zdjęciu przesłanym nam przez, towarzyszącego Magdzie, Pawła Dybka, bo wyniki online na stronie firmy pomiarowej wciąż pokazują, że nasza zawodniczka jest na przedostatnim punkcie kontrolnym, choć od zawodów minęło już kilka godzin…

A propos Pawła Dybka… Partner Magdaleny Łączak i, podobnie jak ona, zawodnik Salomon Suunto Teamu też jest na obozie na Majorce. Nie wystartował jednak w biegu, a tylko śledził narzeczoną na trasie. Dlaczego jednak nie pobiegł?

– Aaa… hahaha, to jest historia na dobrą książkę – śmieje się Magdalena Łączak. I opowiada: - Jeszcze w domu, przed wyjazdem, Paweł zaczął narzekać na zdrowie. Ja to trochę zlekceważyłam i ruszyliśmy w 8-godzinną drogę samochodem do Berlina, skąd lecieliśmy na Majorkę. A on mi się coraz bardziej rozkładał, bolały go stawy i mięśnie… Myślałam, że to jakieś przeziębienie i niedługo przejdzie. Na lotnisku w Berlinie okazało się, że nie mamy dowodu osobistego Pawła, a RyanAir nie wpuszcza na pokład bez dokumentu tożsamości. Załamałam się.

– Dowiedzieliśmy się, że być może uda się polecieć mając zaświadczenie o tożsamości od policji. Znaleźliśmy posterunek i… od tej pory kocham policję, zwłaszcza berlińską! Uśmiechnięty, bardzo uprzejmy funkcjonariusz powiedział, że pomoże. Mnie wysłał, żebym nadała bagaż i zaczął załatwiać dokument. Potrzebne było zdjęcie, którego nie mieliśmy, a nikt nie mógł przesłać nam mejlem, bo internet działał słabiutko. „No to będzie bez zdjęcia” – orzekł policjant i za 18 euro wystawił Pawłowi potrzebny glejt. Cudem, przepychając się na chama przez kolejkę, zdążyliśmy wsiąść do samolotu. Siedzieliśmy daleko od siebie, więc nie zauważyłam, że Paweł zaczął „odlatywać”. Gdy wylądowaliśmy, było już „nemo”, nie było z nim kontaktu. Spocony jak szczur.

– W hotelu dostaliśmy maleńką klitkę, choć wydawało mi się, że zarezerwowałam całkiem inny pokój. Nie było nawet gdzie zrobić Pawłowi herbaty, więc gotowałam wodę w mikrofalówce. Rzeźbiliśmy tak 2 dni, a Dybek pocił się tak, że pościel można było wyżymać i musiałam poprosić o wymianę. Po telefonicznej konsultacji z zaprzyjaźnionymi lekarzami w Polsce okazało się, że Paweł ma infekcję dróg moczowych, coś związanego z nerkami. Otrzymaliśmy mejlem receptę na leki dla Pawła. Ale w jedynej aptece w okolicy polskiej recepty nie chciano nam zrealizować. Wysłaliśmy więc hiszpański druk do Polski, moja siostra Patrycja poszła do lekarza i następnego dnia mieliśmy już wypisaną receptę z powrotem. Masakra!

– Na szczęście w tej chwili, po antybiotyku, jest już trochę lepiej, Paweł jest przytomny, sam wstaje i siada na łóżko, mógł więc być dzisiaj na trasie. Ale o biegu, oczywiście, nie  było mowy, to w tej chwili nie jest zawodnik, tylko pacjent – kończy opowieść Magdalena Łączak.

Biegacze z Mielca zostają na Majorce jeszcze tydzień, Magda Łączak będzie trenowała, a Paweł Dybek wychodził na lekkie marszobiegi, bo na tyle pozwolił mu lekarz. – No i będziemy dużo odpoczywali – dodaje zawodniczka. – Cala Figuera, gdzie mieszkamy, to najpiękniejsza miejscówka na całej Majorce. Mamy cudowne widoki! – mówi zachwycona.

AKTUALIZACJA:

Wyniki na stronie internetowej pojawiły się 5 godzin po zawodach: TUTAJ.

Piotr Falkowski

zdj. Magdalena Łączak i Paweł Dybek - Salomon Suunto Team


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce