„Nie zawiodłyśmy pokładanych w nas nadziei.” Joanna Spułtowska, zwyciężczyni Finland Trophy - Raid Féminin [ZDJĘCIA]

 

„Nie zawiodłyśmy pokładanych w nas nadziei.” Joanna Spułtowska, zwyciężczyni Finland Trophy - Raid Féminin [ZDJĘCIA]


Opublikowane w pt., 08/02/2019 - 21:52

DZIEŃ 1. Bieg + rakiety śnieżne 14 km, temperatura -22 stopnie C. Po sygnale startu pobiegłyśmy z Marlène zaraz za czołówką. Pierwsza para nie wiedzieć czemu związała się sznurem. Mniej więcej na drugim kilometrze wyprzedziłyśmy dziewczyny z przodu i już do samego końca biegłyśmy na przodzie. Przy pierwszym punkcie z gorącym piciem poczułyśmy, że mamy bardzo zmarznięte uszy. Ale w końcu to koło podbiegunowe. Dostałyśmy tam rakiety śnieżne, więc poleciałyśmy dalej. Tym razem w głębokim śniegu. Obie pierwszy raz w rakietach. Marlène zaczął dokuczać ból w nodze po wypadku, więc zamieniłyśmy się rolami zająca. Przez cały czas trzymałyśmy się blisko siebie. Gdy dotarłyśmy do drugiego punktu z gorącym piciem, mogłyśmy wreszcie zdjąć rakiety. Potem pobiegłyśmy dalej, co jakiś czas zmieniając się rolami. 500 m przed metą Marlène zawołała, że nie musimy już tak pędzić. Złapałyśmy się za ręce i razem wpadłyśmy na metę.

Po południu mogłyśmy robić co chcemy, więc zwiedziłyśmy wioskę, zrobiłyśmy zakupy (kupiłyśmy m.in. nasze śmieszne czapki renifery) i odwiedziłyśmy Św. Mikołaja, z którym zrobiłyśmy sobie fotkę. Wieczorem zaczęłyśmy martwić się o uszy, bo wciąż były spuchnięte i bolesne. Na jednym uchu wyskoczył mi bąbel, a z drugiego coś mi się sączyło. Poszłyśmy do lekarza, który posmarował nam uszy jakąś maścią o rybim zapachu. Śmiałyśmy się, że nie dość, że mało atrakcyjnie wyglądamy na zawodach (z oszronionymi twarzami), to jeszcze mamy wielkie uszy i pachniemy rybami.

DZIEŃ 2. Fatbike + bieg 13 km. Rano pokazałyśmy lekarzom uszy, a ci nagle stwierdzili, że nie powinnam startować w zawodach, bo jest wyjątkowo zimno (faktycznie odczuwalna temperatura wynosiła -36 stopni C) i może się to skończyć nawet amputacją. Jednak uparłam się, że nie zrezygnuję a uszy zabezpieczę i będzie wszystko ok. Lekarze zrobili mi opatrunki i owinęli głowę bandażem, a potem dali do podpisania kwit, że startuję na własną odpowiedzialność.

Miałyśmy jednego fatbike’a na jeden zespół. Taktyka należała do nas. Ja wystartowałam pierwsza w grupie biegaczek. Marlène jakiś czas później z grupą na fatbike'ach. Kilka biegaczek wypruło do przodu i za nic nie mogłam ich dogonić. O co chodzi? Wczoraj nie były takie szybkie. Po pewnym czasie wyprzedziła mnie Marlène, jakieś 100 m przede mną zostawiła rower i pobiegła do przodu. To była świetna taktyka, jaką wymyśliła. Dopadłam do roweru i goniłam za Marlène.

Zmieniałyśmy się w ten sposób mniej więcej co kilometr. Częste zmiany to też był dobry pomysł, bo na rowerze można było łatwo zmarznąć mimo ogrzewaczy w butach i rękawiczkach. Sukcesywnie wyprzedzałyśmy kolejne zawodniczki. Na koniec z przodu została tylko jedna. Zdziwiłam się, że przez cały czas biegnie sama i z nikim się nie wymienia. Ale na 2 km przed metą wyprzedziła mnie rowerzystka. Trudno, pomyślałam sobie, teraz trzeba chociaż utrzymać to drugie miejsce. Na 500 m przed metą zostawiłyśmy rowery i pokonujemy ostatni odcinek pod górę biegiem. Zaczęłyśmy doganiać dziewczyny, więc przyspieszyłam. Wyprzedziłam pierwszą. Nagle Marlène woła: „It’s ok, Joanna”. Wtedy zauważyłam, że obie mają różne numery na koszulkach. One są z różnych zespołów a bez partnerek nie mogą ukończyć zawodów. Złapałyśmy się za ręce z Marlène i pobiegłyśmy do mety.

Po południu miałyśmy atrakcję w postaci psich zaprzęgów. Miałyśmy sanie na dwie osoby i do pokonania 5 km, zmieniając się w połowie drogi rolami (jedna osoba steruje a druga siedzi w saniach). Tym razem ubrali nas w ciepłe kombinezony i buty, więc nie zmarzłam tak jak podczas wycieczki z reniferami. Potem mogłyśmy posłuchać o huskych, w jaki sposób są tam traktowane i jak żyją na co dzień. Psy pracują 9 miesięcy w roku a przez 3 te najcieplejsze - odpoczywają. Pracują przez 5 dni w tygodniu a 2 mają na regenerację. Jest ich tam 170 i każdy ma imię. I bardzo lubią biegać.

DZIEŃ 3. Narty biegowe i przeszkody. Mamy do pokonania 8 razy pętlę po 600 m, w tym na każdej trzeba dwa razy podejść pod górkę. Zmieniamy się z Marlène co pętlę, bo to morderczy sprint. Po pierwszej rundzie zajmujemy już drugie miejsce. Potem udaje nam się wyjść na prowadzenie, ale niestety wywalam się na górce i za nic nie mogę się podnieść. Na dodatek coś mi strzeliło w przy kolanie. Znowu jesteśmy drugie. W końcu ruszyłam i gonię pierwszą, ale bezskutecznie. Potem robi się coraz trudniej, bo doganiamy wolniejsze zawodniczki. Przy wyprzedzaniu i zmianie toru znowu się wywalam. Mimo tego, że gonię ile sił w nogach i rękach, to niestety nie udało się już nadrobić straty ale na szczęście utrzymałyśmy drugie miejsce.

Druga część zawodów to wyścigi pod górę. Coś w rodzaju Góry Kamieńsk. Trzeba było też zjechać na pośladkach w jednym stromym miejscu. Obiłam sobie wtedy silnie kość ogonową, ale adrenalina robi swoje, mimo bólu poleciałam dalej. Następnie trzeba było się wspiąć stromo pod górę pod siecią. W tym dniu kolce były zakazane. Wchodziłam jodełką, żeby się nie ześlizgnąć na dół. Po tej przeszkodzie wyszłyśmy na prowadzenie z Marlène i utrzymałyśmy je do samego szczytu, a trzeba było brodzić pod górę w bardzo głębokim śniegu. Na górze czekała na nas niespodzianka: zjazd do mety na bobslejach. Na metę dotarłyśmy pierwsze.

Po południu kolejna atrakcja: sauna i kąpiel w lodowatym jeziorze. Najpierw się wygrzałyśmy, a potem okryte ręcznikami wyszłyśmy z domku, żeby się zanurzyć w przeręblu. Tam czekała na nas ekipa lekarzy i fotograf. Zanurzyłam się i nie wiem, czy to emocje, czy nawyk praktykowania sauny w Polsce, w ogóle nie poczułam, żeby woda była lodowata. Lekarze zaczęli wołać, że już wystarczy. Niechętnie wychodzę i idę skorzystać z jacuzzi na zewnątrz domku. Potem jeszcze wracam do sauny, gdzie trzy dziewczyny zachęcają mnie do wyjścia na śnieg. Nie trzeba było mi tego dwa razy powtarzać. Wytarzałyśmy się w śniegu jak dzieciaki.

Wieczorem odbyła się gala, na którą wreszcie ubrałyśmy się w inne niż sportowe ciuchy. Organizatorzy ogłosili wyniki i każdemu zespołowi wręczyli dyplom. Trzy pierwsze drużyny dostały piękne statuetki w kształcie śnieżynki i nagrody. My z Marlène za zajęcie pierwszego miejsca otrzymałyśmy telefony Nokia oraz bluzki z logo fundacji Keep A Breast (dosł. „zachowaj pierś”, gra słów od „keep abreast” – bądź na bieżąco – red.).

To, co było istotne w tych zawodach, to współpraca w zespole. Nam z Marlène udało się to znakomicie, mimo tego, że razem nie trenowałyśmy, ani się dobrze nie znałyśmy. We wszystkich konkurencjach starałyśmy się mieć ze sobą stały kontakt. Co jakiś czas jedna drugą pytała, czy wszystko w porządku. I każda z nas dała z siebie jak najwięcej.


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce