Projekt 7K-7M-7S: Darek Laksa siłą woli na mecie maratonu w Rio

 

Projekt 7K-7M-7S: Darek Laksa siłą woli na mecie maratonu w Rio


Opublikowane w czw., 07/08/2014 - 11:25

Start maratonu wyznaczony był na godzinę 7:30. Po dotarciu na miejsce zbiórki przy linii mety zaproszono nas do autokarów w celu przewiezienia nas w miejsce startu oddalone oczywiście o 42 km. W połowie dystansu znajdowała się linia startu do półmaratonu. Nie wspominałbym o tak oczywistej sprawie, gdyby nie fakt, że wsadzono mnie w autokar, który wiózł zawodników startujących w półmaratonie. Nie było mi do śmiechu, kiedy to na 40 minut przed startem znalazłem się 21 km od linii startu mojego biegu, a w koło nie było nikogo, kto choć tak słabo jak ja dukał po angielski.

Ruszyłem więc w kierunku linii startu, wiedząc, że nie mam najmniejszych szans zdążyć na czas. Truchtałem wolno. Po 5 km zacząłem wątpić, że uda mi się wystartować w maratonie - w międzyczasie przejechałem 1 przystanek autobusem miejskim (niestety odbijał w inną stronę) i zupełnie nie byłem w stanie dogadać się z dwoma taksówkarzami oraz kierowcą samochodu, który zatrzymał się, by mi pomóc, ale niestety nie wiedział jak. Zacząłem truchtać dalej i opłaciło się, gdyż po kilku minutach zatrzymała się przy mnie taksówka, a z niej wysiadł  zawodnik, który też jechał spóźniony na linię startu. Mimo, że nie miałem ani grosza przy sobie i biegacz nie bardzo rozumiał co do niego mówię, zorientował się, że biegnę na start i kazał mi wsiąść do taksówki.

Pięć minut przed startem dotarłem do celu. Atmosfera była wspaniała, choć już lekko padało. Od samego początku zakładałem, że chcę tylko dotrzeć do mety. Truchtałem spokojnie, tak aby nie odczuwać zbyt wielkiego dyskomfortu w złamanej ręce (na której jeszcze przez 4 tygodnie muszę nosić gips). Nie miałem zegarka wiec byłem spokojny, że nie będzie mnie nic kusiło.

Około 5 km minąłem grupkę biegaczy, z których jeden zaczepił mnie pytaniem: ”jakich siedem szkół?” Ucieszyłem się, że nasi tu są! Zwolniłem i zacząłem rozmawiać z napotkanym rodakiem, który, jak się okazało, podróżuje po świecie z żoną i biega maratony w ciekawych miejscach. Biegliśmy wspólnie do 21 km w niezbyt szybkim tempie. Na chwilę wyleciało mi z głowy, że od blisko 3 miesięcy nie biegałem zbyt wiele z racji regeneracji po maratonie w Vancouver, a potem przez złamaną rękę. 

Kolejne 3 km to był wstęp do cierpienia i bólu, jakiego jak dotąd, odkąd biegam, nie doznałem. Etap biegu w maratonie zakończyłem na 24 km i od tej pory rozpocząłem walkę o każdy krok wprzód. Gdy dotarłem do 34 km (czyli po przemaszerowaniu 10 km) ból był tak ogromny, że musiałem się zatrzymać. TAK – musiałem przestać maszerować!!! Bolało mnie wszystko, miałem wrażenie, że bolą mnie nawet włosy na głowie. Mijający mnie zawodnicy zagrzewali mnie do dalszej walki. Dzięki temu jakoś zdołałem się rozruszać i zacząłem dalej maszerować. Nigdy w życiu bym się nie spodziewał, że marsz może być dla mnie tak wielkim wyzwaniem i sprawiać mi tak wiele bólu. 

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce