„Sezon był ciężki, wręcz nieudany”. Henryk Szost w 2018

 

„Sezon był ciężki, wręcz nieudany”. Henryk Szost w 2018


Opublikowane w pon., 12/11/2018 - 08:58

Tegoroczne wyniki nie satysfakcjonują rekordzisty Polski w maratonie. Wiosną w Hanowerze Henryk Szost był piąty z czasem 2:13:37. Latem, podczas Mistrzostw Europy w Berlinie uplasował się na 19. miejscu z wynikiem 2:18.09.

Spotykamy się po Biegu Niepodległości, gdy uczestnicy świętują stulecie odzyskania niepodległości. Pan w tym roku chyba miał mało powodów do radości po swoich startach?

Henryk Szost: Sezon był ciężki i mogę powiedzieć, że wręcz nieudany. W Hanowerze pobiegłem 2h13’ i miałem problemy z kontuzją. Biegnąc maraton, trzy, albo nawet czterokrotnie zatrzymywałem się na trasie. Próbowałem rozprostować mocny przykurcz nogi. Ostatecznie wynik był słaby.

Najważniejszą imprezą tego sezonu były Mistrzostwa Europy w Berlinie

Zdecydowanie tak. Miał być medal, przede wszystkim ten indywidualny, bo to były moje ostatnie mistrzostwa Europy. Byłem przygotowany bardzo dobrze, ale po raz kolejny przegrałem z pogodą. Podjąłem walkę o medal, biegłem w pierwszej grupie, ale pogoda ze mną wygrała. W szczytowym momencie było ok. 36 stopni, a ja mam duże problemy z bieganiem w takich temperaturach. Od 15 lat moich startów się to potwierdza.

Wokół kadry maratończyków panowała dobra atmosfera. Czego zabrakło, żeby zdobyć medal choćby w drużynie (piąte miejsce)?

Trudno powiedzieć. Ja zaryzykowałem i pobiegłem mocniej. Chłopaki mieli inną taktykę i zaczęli wolniej pierwszą połowę dystansu, ale i tak wydaje się, że też przegrali z pogodą. Byłem przekonany, że jakby coś mi się stało, to czterech zawodników po drodze mnie minie i powalczy, żeby podciągnąć drużynówkę. Bardzo chcieliśmy zdobyć medal zespołowo.

Do 25. kilometra biegliśmy w urozmaicony sposób, bo nie było z góry podziału na role, że ktoś walczy o wysokie miejsce, a ktoś biegnie z tyłu. Ja podjąłem ryzyko, bo jak wspomniałem to moje ostatnie mistrzostwa Europy. Chłopaki jeszcze będą mieli się okazję wykazać.

Skoro wybiegamy w przyszłość. Jak Pan widzi szanse kolejnego pokolenia biegaczy? Pytam, bo w 2020 roku jest kilka ważnych imprez: MŚ w półmaratonie w Gdyni, ME w półmaratonie w Paryżu i maraton na igrzyskach w Tokio.

Jest kilku zdolnych zawodników jak Tomasz Grycko, Adam Nowicki i Szymon Kulka. Zwłaszcza Szymon ma bardzo duży talent, ale kontuzja wyeliminowała go z maratońskiego debiutu (w Bejrucie na wojskowych MŚ - red.). Chłopak wywodzi się z moich regionów, z ziemi sądeckiej. To jest taki figther, który może dużo osiągnąć.

Grycko i Nowicki to ambitni zawodnicy. Jest też młody Kamil Karbowiak, który trenuje teraz z Grzegorzem Gajdusem. Myśle, że ten chłopak fajnie się rozwinie. Do maratonu musiałby tylko zmienić technikę, bo biega bardzo mocno na palcach. Wszystko jednak przyjdzie z czasem. Kilku zawodników się pokazuje z dobrej strony.

Gdy pan wchodził do krajowej czołówki, to ilu było wówczas takich zawodników?

Wielu. Na pewno więcej niż teraz, pewnie z dziesięciu bardzo dobrych zawodników, którzy biegali 10 km na ulicy poziomie 29:00-29:20. Teraz troszkę brakuje młodych talentów, ale w tych czasach ciężko przyciągnąć młodzież do treningu maratońskiego. To wręcz katorżnicza praca, długi i monotonny proces. W czasach internetu i gier komputerowych nie każdy chce się temu poświęcić. Wierzę jednak, że tym zawodnikom, którzy się teraz pokazują, wystarczy zostawić tylko trochę czasu i ładnie się rozwiną.

Na pewno ja czy Mariusz Giżyński powoli będziemy odsuwali się w cień, ale są Błażej Brzeziński i Arkadiusz Gardzielewski, którzy mają przed sobą kilka lat biegania na wysokim poziomie. Oczywiście ja też chciałbym jeszcze coś pobiec. Złamać 2h10’ - to taki mój cel. Mam 36-lat i ten wiek nie wysyła mnie jeszcze na maratońska emeryturę. Na pewno muszę jednak coś zmienić w treningu.

Znów pan zaczął trenować z trenerem Leonidem Szwetsowem.

Tak naprawdę cały czas współpracujemy. Mieliśmy tylko krótką przerwę, gdy trenowałem u Zbigniewa Króla. My z Leonią przygotowujemy się tylko do maratonów, do krótszych biegów ćwiczę sam. On ma duże wyczucie i przekonałem się o tym, że jest trenerem wręcz stworzonym dla mnie. Wszystkie najlepsze wyniki pobiegłem pod jego batutą.

Trudno powiedzieć, czy na bodźce które stosujemy, mój organizm już się przyzwyczaił. Ale w tym momencie na rynku nie ma lepszego - moim zdaniem - trenera. Nawet próbując szukać, to niełatwo jest znaleźć takiego szkoleniowca, który chciałby trenować zawodnika z życiówką 2:07:39 i pięć razy łamał granicę 2h10’. To musi być trener z dużą wiedzą.

W tym roku w biegach długich na świecie sporo się działo, a rekord gonił rekord. Co było dla pana najważniejszym wydarzeniem?

Rekord świata Eliuda Kipchoge to sprawa bezprecedensowa i wydarzenie historyczne,. Wydarzenie nie tylko tego roku. Uzyskał on fenomenalny wynik (2:01:39), który przez wiele lat nie musi zostać złamany. Kenijczyk jest numerem „1” od wielu lat.

Co do półmaratonu, to są zawodnicy, którzy nagle się pojawiają, biją rekord i znikają. Kipchoge jest zawodnikiem, któremu rekord się należał. Co do Mo Faraha, to była kwestia czasu, kiedy poprawi rekord Europy. To jest wybitny zawodnik, który bardzo dobrze trenował i w pierwszym swoim starcie pokazał, że może biegać szybko. Trafił wreszcie na dobry bieg i uzyskał dobry rezultat (2:05:11 w Chicago - red).

Jakie ma pan plany na przyszły rok?

Wiosną chciałbym pobiec jakiś maraton, jeśli zdrowie pozwoli. Jeszcze nie wiem gdzie. Możliwe, że wystartuje w Maratonie Londyńskim albo Orlen Warsaw Marathon. Teraz trudno powiedzieć. Mam nadzieję, że szczęcie dopisze, nie będzie anomalii pogodowych w dniu startu i znów będę mógł powalczyć o dobry wynik. Jak dla żołnierza, najważniejszą imprezą sezonu będą dla mnie Igrzyska Wojskowe.

Rozmawiał Robert Zakrzewski


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce