"W reprezentacji byłem tylko na olimpiadzie... matematycznej". Tomasz Kobos, debiutant na MŚ w trailu

 

"W reprezentacji byłem tylko na olimpiadzie... matematycznej". Tomasz Kobos, debiutant na MŚ w trailu


Opublikowane w czw., 06/06/2019 - 19:31

Przed sobotnim debiutem w MŚ, Kobosowi towarzyszy spora trema. – Jestem trochę przerażony tym, co mnie czeka. To pierwszy raz z orzełkiem, nie wiem, czego spodziewać się po rywalizacji w tak mocnej międzynarodowej stawce. A po drugie, teren, w którym będziemy biegali, jest dla mnie całkowitą nowością. Diametralnie różni się od tras w Beskidzie Wyspowym i Makowskim oraz w Gorcach, gdzie trenuję najczęściej. Niewiele tu miejsc, gdzie jest równe podłoże, takie, że można przez kilka kilometrów biec swobodnie. Tu w portugalskich górach cały czas trzeba bardzo uważać pod  nogi, staw skokowy pracuje intensywnie, wiele jest ostrych szarpnięć w górę i w dół, które kosztują dużo sił. Nie ma tak, że łapiesz swój rytm i przez dłuższy czas lecisz swoje.

Tak ogólnie Tomasz Kobos charakteryzuje trasę sobotnich mistrzostw świata (44 km, przewyższenie 2100 m+). Ponieważ jednak nasz zawodnik jest w Miranda do Corvo już od kilku dni, poprosiliśmy go o niego bardziej szczegółową analizę miejsca rywalizacji czołowych „górali” świata.

Oto co reprezentant Polski opowiedział nam o trasie w górach Serra da Lousa nieopodal Coimbry, pierwszej historycznej stolicy Portugalii. – „Obiegałem” początkowy odcinek trasy długości 16 km oraz jej końcowe 13 km, znam więc ponad połowę dystansu. Pierwsze, co od razu muszę powiedzieć, to że profil trasy kompletnie nie oddaje jej prawdziwej trudności. Gdy patrzysz na wykres trasy Trilhos dos Abutres, dystans i przewyższenie, nasuwa się od razu skojarzenie z naszą Wielką Prehybą. Zakładając, że Bartek Przedwojewski, który wygrał w Szczawnicy z czasem 3:17, byłby w MŚ na poziomie Top 5, spodziewałem się, że w Portugalii mistrz świata uzyska wynik rzędu 3 godzin i 20-30 minut. Bardzo więc mnie zaskoczyła Magda Łączak, będącą po solidnym rekonesansie trasy, gdy napisała mi w mailu, że mocno powątpiewa, by ktokolwiek był w stanie złamać 4 godziny! Teraz jednak rozumiem dlaczego.

– Już początkowy odcinek, pomiędzy startem w Miranda do Corvo, a pierwszym punktem nawadniania (Vila Nova) jest zdecydowanie trudniejszy niż wygląda na mapie. Przez 7,1 km jest pozornie tylko 280 m przewyższenia i można odnieść wrażenie, że to typowa rozbiegówka, która pozwoli każdemu komfortowo zająć swoje miejsce w stawce. Tak jest w istocie przez jakieś 3 kilometry,  ale chwilę później trasa schodzi z szerokich dróg na bardzo wąską ścieżkę wędrującą mocno nachylonym zboczem jaru. Droga często usłana jest korzeniami, kamieniami, liśćmi czy nawet szyszkami. Chociaż bez długich podbiegów, jest wiele ostrych szarpnięć w górę i w dół. To ten rodzaj terenu, na którym da się biec szybko, ale może to kosztować znacznie więcej energii niż w danym momencie się wydaje.

– Prawdziwa zabawa zaczyna się na odcinku pomiędzy pierwszym, a drugim punktem odżywczym, zlokalizowanym przy sanktuarium na 16 km. Odcinek o długości 8,8 km zawiera 620 metrów podbiegu i 576 metrów zbiegu. Trudności techniczne tylko się zwiększają, a jeszcze dochodzi do nich bardzo stromo nachylony teren w górę i w dół. Są takie miejsca, które na profilu trasy wyglądają łatwo i można sobie pomyśleć: „ok, tu jest lekko w dół, ten odcinek pobiegnę po 4:00/km”. W rzeczywistości, poruszanie się tam jakimkolwiek krokiem biegowym jest już dużym osiągnięciem.

– Teraz kilka zdań o odcinku końcowym trasy, długości 13 kilometrów. Obejmuje on 2 km przed ostatnim punktem nawadniania w Gondramaz na 35 kilometrze oraz ostatnie 10,5 km do mety. Jest tu 60 metrów w górę i 590 metrów w dół. Samo Gondramaz to niezwykle urokliwa, kamienna wioska położona wysoko w górach, jedna z atrakcji turystycznych regionu. Cieszę się, że udało mi się zobaczyć to miejsce na spokojnie przed mistrzostwami, bo podczas zawodów może nie być czasu na zachwycanie się sielskimi widokami.

– Jeśli komuś wydaję się, że z Gondramaz zostaje już tylko łatwy zbieg do mety, będzie bardzo zaskoczony. Finałowe 6 km jest rzeczywiście całkiem szybkie, zawiera nawet fragment asfaltowy, ale początek zbiegu z Gondramaz bardziej przypomina zabawę w stylu trekking przez dżunglę niż zawody biegowe. Bardzo kamienista droga cały czas lawiruje zboczami stromo nachylonego wąwozu. Są miejsca, które można spokojnie określić jako niebezpieczne. Kilka odcinków jest zabezpieczonych linami. Na szczęście, nie ma przepaści, w które można by zlecieć, ale z pewnością są miejsca, w których można zrobić sobie krzywdę. Na takich odcinkach różnice czasowe pomiędzy czołowymi zawodnikami mogą być nawet rzędu 2-3 minut na kilometr! To oczywiście nie wchodziłoby w grę na łatwych technicznie przelotach. Mówiąc całkiem szczerze, to jestem dosyć przerażony perspektywą ścigania się tam za kilkadziesiąt godzin, na środowym treningu poruszałem się tam z pewnością siebie pijanego dziecka we mgle. Bieganie po Beskidach nie ma z tym raczej wiele wspólnego – opowiada szczerze Tomasz Kobos. (czytaj dalej)
 


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce