Zając biegowy - nieoceniony na bieżni i ulicy

 

Zając biegowy - nieoceniony na bieżni i ulicy


Opublikowane w pon., 22/04/2019 - 11:13

Są jednym z symboli wielkanocnych, choć biegacze spotykają ich praktycznie w każdy weekend. Zające - pacemakerzy. Gdy wszystko jest dobrze, zwykle pozostają na drugim planie. W razie wpadki, robi się pasztet. Nikt za nimi nawet nie zajęczy.

Zaczął… Roger Bannister

Według historyków zawodnikiem, tym który wprowadził zająców do lekkiej atletyki był Brytyjczyk Roger Bannister. Podczas próby złamania czterech minut na milę utrzymać tempo pomagało mu dwóch kolegów, a przy tym znakomitych biegaczy: Chris Brasher i Chris Chataway. Ostatecznie Bannister uzyskał czas 3:59.4 i jako pierwszy człowiek na świecie złamał magiczną barierę.

Cała trójka zmieniła oblicze biegania. Na dowód, że obaj pomocnicy nie byli ludźmi z przypadku dodajmy, że dwa lata później Brasher w Melbourne został mistrzem olimpijskim w biegu na 3000 m z prz, a Chataway, jeszcze w 1954 roku, został wicemistrzem Europy na 5000 m.

Dziś nie wyobrażamy sobie komercyjnych mityngów lekkoatletycznych bez zająców. Nie brakuje ich też podczas biegów ulicznych. Choć są oczywiście też imprezy, które świadomie rezygnują z zająców jak np. Maraton Bostoński czy nowojorski. Zdaniem konserwatywnych ekspertów, dyktowanie tempa zaburza rywalizację i ściganie się zawodników.

Niemniej biegi bez zająców stanowią dziś mniejszość. Jeśli organizator myśli o rekordzie trasy zatrudnia ludzi od nadawanie tempa. Jakub Nowak - czwarty zawodnik tegorocznych Mistrzostw Polski w maratonie, tłumaczy, że podczas biegów tak naprawdę można spotkać się z dwoma rodzajami zająców.

– Pierwsi to Ci zakontraktowani przez organizatora. Menedżer imprezy odpowiedzialny za elitę ustala w jakim tempie grupa ma biec i przypisuje do niej poszczególnych zawodników, zakontraktowanych tylko na dany start W tym przypadku zając ma za zadanie rozprowadzić bieg w równym tempie do określonego dystansu. Jeżeli ktoś puszcza grupę, dalej musi biec sam. „Pacer” zostaje z najmocniejszym z grupy i prowadzi go do zakontraktowanego dystansu, np. 30. kilometra na maratonie - wyjaśnia nasz rozmówca.

– Drugim przypadkiem jest „pacer” indywidualny, zakontraktowany i zgłoszony przez zawodnika, któremu zależy na wyniku, w sytuacji, gdy żadna z grup czasowych zaproponowanych przez organizatora mu nie odpowiada. Taki przypadek mieliśmy np. w 2016 roku podczas Orlen Warsaw Marathon, gdy Artur Kozłowski startował z własnym zającem, który równo rozprowadził mu bieg, osłaniał od wiatru. Zaowocowało to zwycięstwem Artura. Taki pacer ma za zadanie towarzyszyć zawodnikowi, który go zatrudnił i on dla niego jest najważniejszy. Podczas konferencji technicznych omawiana jest trasa, jak również grupy prowadzenia – wyjaśnia Kuba Nowak, który rok temu był zającem podczas OWM prowadząc bieg Izie Trzaskalskiej i Oli Lisowskiej.

Niezwykły eksperyment ze zmieniającymi się pacemakerami w trakcie biegu można było obejrzeć podczas projektu #Breaking2 na torze Monza w 2017 roku. Biegacze wspierający trzech śmiałków - Kenijczyka Eliuda Kichoge, Etiopczyka Lelise Desise oraz Erytrejczyka Zersenay Tadese – zostali podzieleni na sześć grup. Wsparcie stanowili tacy utytułowani zawodnicy jak Amerykanin Bernard Lagat, Holender Abdi Nageeye czy Etiopczyk Selemon Barega.

Najbardziej znanym zającem, niemal etatowym rozprowadzaczem stawki, jest dziś Holender Bram Som - mistrz Europy w biegu na 800 m z 2006 roku. W lutym, w ciągu zaledwie ciągu dwóch dni pomógł ustanowić dwa rekordy świata! Najpierw dołożył swoje 400 m do wyniku Etiopczyka Samuele Tefery na 1500 m w Birmingham (3:31:04), a dzień później Monaco poprowadził Szwajcara Julien Wanders w biegu na 5 km (13:29 – rekord ten wyrównał ostatnio Edward Cheserek).

Zając poszukiwany

Nawet amator może poczuć się jak profesjonalny zawodnik biegnąc z pacemakerem i walczyć o wymarzony wynik. Niezależnie od dystansu, organizatorzy imprez poszukują osób, które mają pomóc w utrzymaniu tempa. Powiewające baloniki lub skrzydła z wypisanym czasami można zobaczyć nie tylko na maratonach, ale i na krótszych dystansach. Nawet parkrun okazyjnie organizuje edycje z zającami.

Na stronach czy w portalach społecznościowych setek biegów można znaleźć ogłoszenia „pacemaker poszukiwany” i odpowiednie wyniki, na które jest wakat. Wystarczy tylko wysłać zgłoszenie i czekać na pozytywne rozpatrzenie. Pytanie czy każdy może być pacemakerem?

– Uważam, że nie każdy biegacz może być zającem, ponieważ rola zająca to nie tylko bieg, ale również motywowanie, osłanianie od wiatru itp. Ja osobiście sporo opowiadam o swoich doświadczeniach z biegów, żeby ludzie nie myśleli o zmęczeniu. Czasami opowiem jakiś kawał. Jednak najważniejsza w prowadzeniu biegu jest stała i równa prędkość, ponieważ nie ma nic gorszego jak rwanie tempa. Dla zająca nie liczy się końcowy czas, ale każdy kilometr pokonany w równym tempie. Najtrudniejsze są biegi gdzie jest dużo podbiegów i zbiegów, bo wtedy trzeba zmieniać tempo dostosowując je do ukształtowania terenu – mówi Krzysztof Siepioła, posiadający rekord życiowy w maratonie 2:31:08. Biegacz prowadził już kilkanaście biegów w tym osiem na królewskim dystansie.

Zdaniem naszego rozmówcy, zając prowadzący amatorów ma trudniejszą pracę do wykonania niż zając elity. Po pierwsze, ma do pokonania cały dystans, do tego dochodzi skupienie się nie tylko na biegu, ale tych wszystkich dodatkowych czynnościach, o których nam wspomina. Jest to rola trudna, ale – jak podkreśla Sepioła – wdzięczna.

– Najbardziej zapadł mi w pamięci zeszłoroczny ORLEN Warsaw Maraton, w którym prowadziłem grupę na 3 godziny. Po biegu bardzo dużo ludzi dziękowało mi za pomoc, wieszało mi się na szyję. Byłem zaskoczony. Ucieszyło mnie też, że wieczorem po biegu odnalazł mnie na jednym z komunikatorów znany w świecie biegania biegacz i trener Maciej Żukiewicz, który dziękował mi bardzo za pomoc w biegu – wspomina Krzysiek.

Nieco inaczej kwestie „motywacyjne” widzi Sebastian Wojciechowski, posiadający maratońska życiówkę 2:40:01 i w dorobku prowadzenie w kilkunastu biegów od 5 km do maratonu.

– To kwestia bardzo indywidualna i może różnie działać. Pamiętam sytuację z maratonu, gdy skupiony biegacz poprosił jadącego obok na rowerze kompana, by się „uciszył”. Osobiście, gdy biegnę po wynik, jestem raczej skupiony na swoim oddechu i szukaniu tzw. flow. Lubię ten stan skupienia, od prowadzącego grupę nie wymagam krzyku czy jakichś mów motywacyjnych. Szukam możliwości wyłączenia się, oczyszczenia głowy z tych wszystkich przeliczników tempa, kilometrów… – mówi Sebastian.

– Gdy sam prowadzę bieg, skupiam się przede wszystkim na równym tempie, podawaniu wody i końcowym czasie. Chociaż zdarzały się biegi, które prowadziłem grupę przez cały czas rozmawiając. Krzyk i głośny doping z mojej strony to raczej kwestia ostatnich kilometrów. Na początku i w trakcie biegu po wynik zalecam spokój, nie podpalanie się i oszczędzanie energii – wylicza nasz rozmówca.

Pytany o najzabawniejszą sytuację, jaka mu się przytrafiła podczas prowadzenia biegu odpowiada )po chwili namysłu – red.). – Przez kilka edycji półmaratonu w Białymstoku jeździłem tam prowadzić bieg na 1h30. Pamiętam, jak biegnąc z drugim zającem, splątały się nam balony. Przez większość dystansu próbowałem je rozplątać…

Zając... szybszy od elity

Nie raz już wynajęci pacemakrzy wychodzili ze swojej roli, sprawiając sporą niespodziankę. Na tej liście jest m.in. Kenijczyk Simon Biwott, który zwyciężył w 2000 r. maraton w Berlinie z czasem 2:07:42. Początkowo miał biec tylko do 28. kilometra. Postanowił rzucić jednak wyzwanie rywalom.

Ostatecznie pokonał Hiszpana Antonio Pene o zaledwie 5. sekund. Za zwycięstwo otrzymał 25 tys. dolarów. Trzy lata później w stolicy Niemiec jego słynny rodak Paul Tergat ustanowił rekord świata – 2:04:55. Drugi był wówczas… pacemaker, Kennijczyk Sammy Korir z zaledwie sekundą straty. Pięć lat temu w czeskim Ołomuńcu pacemaker Geoffrey Ronoh wygrał półmaraton z czasem 1:00:17, wyprzedzając swoich znanych rodaków Wilsona Kipsanga i Dennis Kimetto.

Przykłady można mnożyć. W 2016 roku 21-letni Kenijczyk Festus Talam został wynajęty przez organizatorów maratonu w Eidhoven by nadawać tempo do 35. killometra na czas 2:06:00. Wygrał z wynikiem o 26 sekund słabszym od zakładanego, i to w swoim maratońskim debiucie! Talam wykorzystał słabość rywali, którzy nie utrzymali tempa.

Bez względu na dystans i obowiązki, roli biegowych zająców trudno nie docenić. Nie tylko w Wielkanoc.

RZ


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce