Zając i dwa Wilki. 3. Bieg bez Napinki w Aleksandrowie Łódzkim [ZDJĘCIA]

 

Zając i dwa Wilki. 3. Bieg bez Napinki w Aleksandrowie Łódzkim [ZDJĘCIA]


Opublikowane w ndz., 04/03/2018 - 11:46

Trzecia z planowanych czterech odsłon towarzyskiego Biegu bez Napinki odbyła się w mroźną i słoneczną sobotę 3 marca w Aleksandrowie Łódzkim. Jak sama nazwa wskazuje, imprezie nie towarzyszy ściganie ani pomiar czasu. Chodzi o pokonanie określonego dystansu w mniej więcej założonym tempie, ale nie tylko. Bieganiu towarzyszyła zbiórka pieniędzy na wspomożenie leczenia walczącej z białaczką małej Poli.

Każdy z uczestników, których na stadionie MOSiR-u stawiło się sto kilkadziesiąt, wrzucał do puszki na ten cel co najmniej 10 złotych. Poza tym nie było opłaty startowej, za to na bufecie na końcu okrążenia, jak i na mecie czekało znakomite zaopatrzenie w jadło i napoje. Właśnie aleksandrowski MOSiR, reprezentowany przez Arkadiusza Cicheckiego, był organizatorem tego wydarzenia – podobnie jak sierpniowego Półmaratonu, który również relacjonowaliśmy.

Bieg bez Napinki odbywa się w dość nieregularnych odstępach. Pierwsze dwie dzieliło pół roku, po czym na trzecią czekaliśmy kolejny rok. Biega się po tej samej 8-kilometrowej pętli, lecz za każdym razem można ją pokonać o jeden raz więcej. Teraz więc maksymalny dystans do przebiegnięcia wynosił 24 km. Można też było zakończyć bieg po ośmiu lub szesnastu kilometrach.

Podzieliliśmy się na trzy grupy, każdą prowadzoną przez zająca na tempo odpowiednio 5:15, 6:15 i 7 minut na km. Pobiegłem w tej środkowej, spotykając wielu znajomych – zarówno tych często widywanych na biegach, jak i niewidzianych od dawna. Oprócz oficjalnego zajączka w osobie koleżanki Tereski, tempo nadawał nam wilk, a nawet dwa. Na czoło wysforował się bowiem bardzo towarzyski husky Ajax, biegnący ze swoim panem, noszącym nazwisko... Wilk.

Gruntowymi i asfaltowymi drogami dotarliśmy do leśnych ścieżek wokół Torfowiska Rąbień, które często odwiedzam na swoich wybieganiach. Po jego okrążeniu w równe 48 minut przybiegliśmy na paśnik na stadionie, co wraz z chwilą odpoczynku dało dokładnie założone średnie tempo.

Później wszystkie grupy, wbrew początkowym założeniom, znacznie się rozciągnęły. W naszej „zajęczej” grupce wciąż trzymał się Michał, planujący trzy pętle. Początkujący triathlonista najpierw nie wierzył, że pokona ten najdłuższy w swoim życiu dystans. Przekonał się jednak, że granice są tylko w głowie, ruszył wraz z nami na trzecie okrążenie i utrzymał tempo do końca.

A tempo naszego topniejącego peletoniku – na ostatniej rundzie została nas ósemka – pod koniec zdecydowanie wzrosło i na ostatnich 2 km było już znacznie powyżej konwersacyjnego, co dało średnią z całego biegu 6:09 min./km, wliczając postoje.

Na mecie, oprócz gorącej herbaty, otrzymaliśmy po ćwiartce... nie tego, co myślicie, lecz medalu-puzzla. Całość mieli zgromadzić tylko uczestnicy wszystkich odsłon. Organizator jednak powiedział, że kto pobiegł teraz, a za rok zjawi się na ostatniej edycji (do 32 km), być może również otrzyma cały komplet. Prosto z mety udaliśmy się do ciepłego pomieszczenia na więcej herbaty, zupę pomidorową, ciasto i owoce, jak również podziękowanie od burmistrza Aleksandrowa i taty Poli.

Całe trzy pętle pokonaliśmy wspólnie z Kamilem z Pabianic, z którym się znamy z kilku wcześniejszych biegów. Mój imiennik bierze udział w Biegu bez Napinki od samego początku i zaliczył 8, 16, a teraz 24 kilometry. – Ostatnio mało biegam – powiedział – ale chcę zebrać wszystkie cztery kawałki układanki. Najważniejszy jest charytatywny cel imprezy, podobnie jak w poprzedniej edycji. Dobrze, że biegając można przy okazji można komuś pomóc.

W najszybszej grupie pobiegła przygotowująca się do kwietniowego bostońskiego maratonu Edyta. – Jestem tu pierwszy raz – opowiadała. – Zając na 5:15 świetnie trzymał tempo, można było pośmieszkować i pogadać, w sam raz na dłuższe wybieganie w gronie fajnych ludzi, no i po wszystkim dobre jedzenie. Znakomity trening do maratonu, ale najważniejszy jest charytatywny cel. Za oceanem mam plan na złamanie 3:20...

W Aleksandrowie zjawił się również ubiegłoroczny finiszer krynickiego festiwalowego Iron Run, Mateusz „Woskul” Leszczyński. – Lubię takie towarzyskie bieganie bez rywalizacji – przyznał – ale główną motywacją, żeby się zwlec rano z łóżka i pobiegać było wspomożenie leczenia Poli. Jeszcze nie wiem, czy w tym roku powtórzę Iron Run – dodał – ale nie ukrywam, że Krynica kusi. Jeśli znów wystartuję, to chciałbym poprawić poprzedni czas!

Na następny Bieg bez Napinki, z maksymalnym dystansem 32 km, przyjdzie nam poczekać do kolejnej zimy. Ale już za dwa tygodnie Aleksandrów Łódzki będzie startem i metą innej towarzyskiej imprezy, organizowanej przez AGB Torfy – obiegnięcia całego 190-kilometrowego czerwonego szlaku wokół Łodzi. Relacja oczywiście pojawi się na naszym portalu.

KW


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce