7 biegowych dni w Pieninach

 

7 biegowych dni w Pieninach


Opublikowane w pt., 01/03/2013 - 10:24

1. Siedemnasta a ja zdążyłam dojechać do Szczawnicy, nabiegać, zjeść obiad i popływać. Teraz padam ale jestem zadowolona.

W górach jest cudownie! Niestety biegałam po południu więc słońca nie było. Rok temu też biegałam po Pieninach, było inaczej.

Dziś wybiegłam na rozruch po przyjazdowy, zanim się oglądnęłam byłam już w Wąwozie Homole. Nic się nie zmieniło.  Cieszę się na kolejne 6 dni. Wpisy pewno nie będą monotonne bo zamierzam biegać i pływać. I tak codziennie.

Posiłki o stałych porach. Nuda. Jednak tak tylko się da trenować. Tydzień można, tak przeżyć. Zresztą pewno, jak rok temu na nic więcej nie będę miała siły.
Podsumowując obiad był dobry, ale po bieganiu i pływaniu już czekam na kolacje!!! Smacznego biegowego! I zaraz siadam z mapą i planuję trasę na jutro!

2. Jak już człowiek nabiega to może sobie poćwiczyć. Tak całkiem alternatywnie. Odśnieżanie auta. 15 minut bo napadało 15cm śniegu. Takiego mokrego, ciężkiego. Auto duże. Dalej, równie alternatywnie – pranie ręczne 30 minut. Wykręcanie, strzepywanie i rozwieszanie – 7 minut. A potem można sobie poćwiczyć normalnie. Do gimnastyki dochodzą pompki , tak, tak dalej z tą aplikacją dziś to już było 46. Samo bieganie cudowne.

Dobiegłam sobie do schroniska. I tutaj uwaga techniczna – cudownie i ciepło było w środku, herbata z sokiem parowała. Jednak samo wyjście po 10 minutach picia herbaty do najprzyjemniejszych i najcieplejszych nie należało. Brrr. Mega obrzydliwie, bo wszystko co było przepocone się do mnie przykleiło. Bleee. Na szczęście szybko się rozbiegałam.

Było też śmiesznie i strasznie (nie dla mnie) na szlaku. Szła sobie para – pan i pani, słuchawki na uszach. Cała ścieżka zajęta. Wołam przepraszam, halo. Nic. No to wymijam głębokim śniegiem. Gdy przebiegam obok „pani słuchawkowej” pani wrzask dziki. Ale się uśmiałam, a pani sobie dalej krzyczała, słyszałam a byłam już spory kawałek od tej pary turystów.

Dziś zrobiłam dobry trening i z tego się ogromnie cieszę. Teraz spróbuję się zregenerować bo jeszcze basen przed mną! Zerknęłam na mojego Ironmana (Timex), i pokazuje, że różnica między najwyższym a najniższym punktem na mojej trasie to było 500m. To chyba mogę podbiegi uznać za zaliczone.

3. Dziś było ciężko. Za to przynajmniej śnieg nie zacinał w buzię. Wybieganie, i ujadające psy. Tak w kilku słowach można streścić mój trening. Z tymi psami to było mało zabawnie. Wiadomo, że na wsi jest dużo psów, często biedne na łańcuchu ujadają cały dzień. To nie są jakieś groźne bestie, tylko takie co ugryzą w łydkę i będą dalej biec. Na szczęście żaden mnie nie dziabnął ale bieganie ze sforą psów pętających się wokół nóg nie  należało do przyjemności. Przypomniały mi się psy, które spotkałam w Pirenejach. Tamtych to się naprawdę bałam – to była wataha. Tutaj obawiałam się tego, że będę się musiała szczepić przeciw wściekliźnie.

Nic to trening nabiegany. Pooglądałam sobie Dunajec, domy. Spotkałam dużo Romów, których wciąż władze lokalne starają się osiedlać. Widziałam specjalny ośrodek wybudowany za unijne pieniądze (jak głosił napis), pamiętam go sprzed roku. Był śliczny, nowy, teraz jest już bardziej ruderkowaty, a Romskie dzieci mnie dopingowały.

Wróciłam, odśnieżyłam auto, zrobiłam pranie ręczne i padłam. Dziś wycieczka do wód a potem pływanie. Przekonuje się coraz bardziej, że nie jestem fanką uzdrowisk, choć śmiałam się gdy wbiegając do Szczawnicy przeczytałam tablicę – Uzdrowisko SPA. Europejsko się zrobiło…

Oj nie pamiętam kiedy ostatnio piłam leczniczą wodę w uzdrowisku. Musiało to być bardzo dawno. Byłam bardzo zaskoczona zmianami – zamiast oldschoolowych kraników – nowoczesne zlewozmywaki z bateriami kulkowymi, zamiast kubeczków porcelanowych z takim śmiesznym dziubkiem – jednorazówki i rurki.

To co się nie zmieniło to smak wody. Bleeee. Wzięliśmy sobie z J. wszystkie możliwe na spróbowanie, pożyczyliśmy od pani w kasie mazak, podpisaliśmy i zaczęliśmy „degustację” tutaj to by się przydał cooler do wypluwania. Doczytałam, że wszystkie wody były na odchudzanie i milion innych dolegliwości. Dużo nie wypiłam, więc pewno nie schudnę.

Z jednej strony lubię nowoczesność, z drugiej wolałabym, że pozostało tak jak na starych filmach, przyszłabym z przystojniakiem pod rękę, następnie przechadzałabym się z kubkiem w dłoni i parasolką w drugiej ręce. Chichotałabym widząc innych kuracjuszy.

A tak, zaparkowałam pod pijalnią, kupiłam wodę w plastikowych kubkach, posiorbałam trochę i wróciłam do auta. To wszystko zajęło nam jakieś 20 minut.

Chyba nie jestem typem kuracjuszki….pójdę pobiegać....

4. Książkowy kryzys. Ile można? Dlaczego pod górkę? Kiedy będzie z górki? O nie ja wracam tą samą drogą! Chcę po płaskim. Dziś ciężko się biegało, co nie zmienia faktu, że gdy wróciłam po treningu byłam naprawdę szczęśliwa i dumna z siebie. Robi się trochę monotonnie, a to dopiero 4 dzień. Zastanawiam się co czują biegacze profesjonalni na zgrupowaniach, które trwają na przykład 3 tygodnie? Czy wtedy w ogóle się myśli? Czy żyje tylko od treningu do treningu z przerwami na jedzenie i spanie?

Dziś jakoś psy mnie nie goniły, widziałam ładny górski cmentarz. Niby zwykły, ale zasypany śniegiem wyglądał ślicznie. Lubię górskie cmentarze, tak bardzo się od siebie różnią. Pamiętam taki na Słowacji – groby przypominały indiańskie totemy, latem widziałam mały cmentarz w Pirenejach – blokowy – tylko ściana na urny i trumny wkuta w skale.

Czwarty dzień  na różnych trasach a nikogo biegającego nie spotkałam. Dziś przebiegłam też się po Szczawnicy. Zastanawiam się co to można robić jak się przyjeżdża na wczasy? Księgarni nie znalazłam, muzeum zamknięte do kwietnia bo nie mają ogrzewania. Doczytałam trochę historii, o Łemkach, ich legendach. Pieniny są cudownymi górami ale uzdrowiskowy klimat, to nie jest coś dla mnie. Za rok poszukam innego miejsca do biegania. Czy to będzie Szklarska, nie wiem. Pomyślałam o Zakopanem. Mam rok na planowanie. A może Dolomity? Kiedyś tam chodziłam po górach. Nie było szlaków, a mój znajomy Kolumbijczyk upatrywał szczyt i na niego nas prowadził. Nie jestem biegającą na orientację osobą, więc wolę jak trasa jest trasą…. Zobaczymy. Na razie jak przystało na osobę na obozie biegowym czekam na obiad…

5. Przez noc padało, jak biegałam też. Dziś było wesoło, spotkałam na szlaku rodzinkę turystów – pani z aparatem, pan z lornetką i wielkim plecakiem, znudzone dziecko z nimi. Widać, że rodzice kiedyś chodzili po górach bo sprzęt sprzed kilkunastu lat, ochraniacze, plecaki. Dziecko też profesjonalnie ubrane. Konspiracyjnym szeptem zapytało się czy  ta pani biega bo chce zostać panem komandosem. Nie doczekało się odpowiedzi od rodziców.

Poprosiłam o zrobienie zdjęcia, bo tak to nigdy nie mam całej sylwetki tylko różne opcje samogrzmotek. I tadam mam zdjęcie jak biegam w Pieninach!

Dziś refleksyjny trening. To pewnie dlatego, że robiłam podbiegi a wtedy albo schodzę albo truchtam spokojnie w dół. Było przejmująco cicho. Tak jak to tylko w górach potrafi być. Usłyszałam, że nadlatuje ptak, nie dlatego, że ćwierkał tylko tak głośno machał skrzydłami. I pomyśleć, że dawno temu każdy trening był ze słuchawkami na uszach?! Teraz, to nawet na nie wzięłam ze sobą słuchawek! Po co? Potem było już głośniej bo strumyk płynął.

To już piąty biegowy trening, dziś było zdecydowanie najpiękniej, mimo, że mgliście i słońca znów nie było. A jeżeli chodzi o crossfit w postaci odśnieżania – był jak najbardziej. Kiedyś jeździłam małym autem  - było mało odśnieżania, teraz nie sięgam (nie kładąc się na aucie) by odśnieżyć przednią szybę! Więc mogę się nagimnastykować zanim auto będzie bez śniegu.

Pranie ręczne – jak ja tego nie cierpię!!! Wykręcanie też! W sobotę wieczorem i tak wszystko wrzucę do pralki, poczekam godzinkę i rozwieszę! Jakie przyziemne marzenia!

A dziś jeszcze machnęłam 56 pompek. Pisałam o aplikacji z pompkami. Podoba mi się! Według pompkowego licznika mam już 332 zrobione z 2664 zaplanowanych. Trochę zmieniłam częstotliwość ćwiczeń i robię je codziennie, dzięki temu tak szybko przybywa pushups’ow na liczniku!

6. Plan był zupełnie inny. Chciałam podjechać do Szczawnicy i pobiec do Czerwonego Klasztoru. Niestety nie przewidziałam, że może w nocy spaść tyle śniegu. Nici z Klasztoru. Wąwóz okazał się miejscem na tyle głębokim, że bieganie przestało być bieganiem tylko wyciąganiem nóg ze śniegu.

To nie był nawet skip A to był bociani marsz. Robię takie coś na rozgrzewkę gdy ćwiczę w sali gimnastycznej. Jednak przez dwa kilometry to już przestaje być zabawne. Do tego dochodzi ciągle padający śnieg. Z niezrozumiałych względów padający mi zawsze w twarz, niezależnie w którą stronę się poruszałam. Bieganie po drodze było łatwiejsze. Śniegu było tylko do kostek.

Za to psy, których jeszcze nie dawno się wcale nie bałam, teraz chyba zgłodniały i nie były już ujadające tylko groźnie szczekające. Nic to. I tak jestem szczęśliwa. Trening mimo, że inny niż planowałam był cudowny. Jestem cała przemarznięta, ale pomimo tego co napisałam na pewno nie jestem narzekająca! Kocham góry, ale mam do nich respekt.

Dziś przeżyłam kryzys energetyczny. Nie dało się biec, nie dało się iść. Nic. Biegając samemu trzeba być na wszystko (no prawie) przygotowanym, owinęłam się folią termiczną i zjadłam pół batonika (na czarną godzinę), popiłam izotonikiem. I było minęło. Energia wróciła! W plecaku mam jeszcze dokument ze zdjęciem, naładowany telefon a z zewnątrz mam przyczepioną opaskę SOS z moim imieniem i dwoma numerami telefonów moich bliskich. Jeszcze basen a wieczorem kulig! Nie jem pączków. To nie jest trudne bo przez tą śnieżycę to nie dowieźli świeżego pieczywa bo droga była nieprzejezdna!

Delfinem nie jestem, jednak uwielbiam pływać. Jak się chodzi o dziwnych porach na basen to bywa tak cudownie jak na zdjęciu. NIKOGO! Żadnych uroczych dzieci, które biegają, krzyczą, pływają w poprzek basenu zaopatrzone w makarony, pływaczki i maski do nurkowania. Do tego dochodzą nadopiekuńcze mamuśki, które przypominają orki, i bynajmniej nie sprawnością poruszania się w wodzie. A dziś było inaczej. To uwielbiam. Cisza, woda i ja.

7. Ostatni dzień biegałam po Pieninach. Dziś to nawet było trochę słońca – przez jakieś 15 minut. Nie rozumiem, myślałam, że to niemożliwe, żeby słońca nie było w górach, możliwe. Były za to śnieżyce, mgły.

Spokojny trening, cykanie zdjęć i radość z herbaty w bacówce. Super. Dziś nie padał już śnieg ale na szlaku zamiast normalnie biegać robiłam długodystansowo skipy A. Nic to było fajnie! Dużo nabiegałam, dużo pompek, gimnastyki, pływania. Nie planowałam natomiast crossfitu w postaci odśnieżania auta. Teraz w pełni doceniam zalety garażu. Jutro rano pewno też odśnieżę, tyle, że jutro nie biegam tylko jadę.

Podsumowując – bieganie w górach to cudowna rzecz! Jednak po tygodniu w ciągu którego 3 razy na szlaku spotkałam turystów (raz nie pomyślałam i nie poprosiłam o zdjęcie) stęskniłam się za innymi biegaczami! Tutaj sprawdzało się powiedzenie samotność długodystansowca. Samotność ciekawa, pozwalająca pomyśleć o sobie. Nie było hałasu, był szum wody. Nie było innych ludzi był szum wiatru. Z racji śnieżycy, mgły był też szacunek do gór. Zanim gdzieś pobiegłam wysyłałam SMS do T. z trasą, tak na wszelki wypadek. W plecaku oprócz picia miałam też folię, jedzenie, zawsze naładowany telefon i opaskę SOS z numerami telefonów.

Największym problemem okazało się odżywianie. Myślałam, że jedząc stołówkowe jedzenie, przygotowywane na miejscu będzie dobrze. Nie było. Mój organizm potrzebuje owsianki (rano), makaronu (obiad), świeżych sałat (obiad), wina (wieczorem). Czasem narzekam na to, że muszę zmywać, jednak zmywanie oznacza, że je się dokładnie to na co się miało ochotę! W niedzielę idę na warsztaty kulinarne – nagotuje się za ten tydzień stołówkowego jedzenia.

Myślę, że Jaworki, Szczawnica i Krościenko i z okolicami mam już zbiegane. Za rok w zimie pobiegam gdzie indziej. I może pokombinuję, żeby mieć dostęp do kuchni?! Wtedy suplementację miałabym inną.

Jestem zmęczona i zadowolona. Wybiegana, wypływana i cieszę się, że jutro wszystkie moje ciuchy wypierze pralka a nie moje ręce. Pranie ręczne to olbrzymi minus takich wyjazdów. Do listy życzeń na następny wyjazd dopisuję oprócz kuchni jeszcze pralkę automatyczną!

Dota Szymborska
Autorka jest Ambasadorką Festiwalu Biegowego.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce