„Festiwal Biegowy to dla naszej rodziny stały punkt kalendarza. Jak Boże Narodzenie czy Dzień Dziecka”

 

„Festiwal Biegowy to dla naszej rodziny stały punkt kalendarza. Jak Boże Narodzenie czy Dzień Dziecka”


Opublikowane w pon., 18/11/2019 - 09:42

– Szczerze mówiąc nie lubię masowych imprez. W Krynicy jednak zawsze czuję się świetnie. Dlaczego? W tym Festiwalu jest życie. Tu przyjeżdżają ludzie z wszystkich krańców Polski, żeby realizować swoją sportową pasję. Za plecami zostawiają stres i nerwy dnia codziennego, a przywożą mnóstwo optymizmu, radości i otwartości – wyjaśnia Kajetan Cyganik, który na Tauron Festiwal Biegowy przyjeżdża od 2013 roku.

35-letni zawodnik jak bieganie w górach zaczął nietypowo, bo od startu w Biegu 7 Dolin na 100 km (w 2013 i 2014), a potem zaliczył coraz krótsze dystanse – 64 km, 34 km, a w tym roku pobiegł każdego dnia – Krynicką Milę, Życiową Dziesiątkę i na koniec Runek Run, czyli 22 km.

Kiedy startował w biegach górskich dopingowali go najbliżsi, w tym roku sami założyli buty i spróbowali sił na krótszych dystansach. Spytaliśmy Kajetana, dlaczego wraca do Krynicy i jego opowieść przedstawiamy poniżej:

Pod koniec września odwiedziliśmy Krynicę żeby zobaczyć, jak władzę nad Beskidem przejmuje jesień. Świeciło słońce, buki nad Kryniczanką płonęły już żywym złotem, wiał lekki wiatr. Było cicho, pusto… i trochę nieswojo. Bo przecież trzy tygodnie wcześniej deptak tętnił życiem, a biegacze wypełzali z wszystkich zakamarków i uliczek, lgnąc do miasteczka festiwalowego jak ćmy do ognia. Nie ma takiego drugiego weekendu w roku – i właśnie dlatego wracamy!

Pierwszy raz pojawiliśmy się w Krynicy w 2013 roku. Ja, Okruszek, Tymianek i Macierzanka. Ta ostatnia była jeszcze w brzuchu. Nie widziała więc, jak ojciec na skamieniałych nogach mijał linię mety Biegu 7 Dolin dziewięć minut po upływie regulaminowego czasu. Ale widziała go już rok później, jak dotarł godzinę przed upływem czasu, a i tak klął pod nosem, bo znów nie było tak, jak być powinno.

To jednak nie męska zawziętość sprawiła, że od 2013 roku, z jedną tylko przerwą, wracamy regularnie na Festiwal Biegowy. Na dowód tych słów wystarczy powiedzieć, że od tamtej pory nie zmierzyłem się już z głównym dystansem. Czerpałem za to wielką radość z pokonywania biegów na 64 km i 34 km, a w tym roku nawet na 22km. Czy wracać każe mi więc przyjemność ze startu? Też nie! Jestem jednym z tych, którzy w długodystansowych biegach po górach odnajdują swoisty rodzaj medytacji. Nie wpadam w trakcie ultramaratonu na genialne pomysły, nie rozwiązuję problemów zawodowych, nie układam sobie w głowie trudnych relacji. Przemieszczam się. Jestem. Czasem nie rejestruję do końca otoczenia. Moje myśli, lekko zawieszone ponad gruntem, krążą wokół oddechu, zmęczenia, twardniejących mięśni i podstawowych potrzeb. Czy osiąganiu takiego stanu sprzyja bieganie w tłumie? Nie! Więc czemu wracam?

Właśnie dlatego, że nie wracam - tylko wracamy. To czas, kiedy wszyscy członkowie naszej rodziny wchodzą jedną stopą do mojego świata. Każdy biegnie swój dystans, każdy walczy ze swoimi demonami – chęcią zwycięstwa z rówieśnikami, zbyt krótkim oddechem, zderzeniem przeświadczenia o swojej mocy z rzeczywistą formą fizyczną. Na koniec jednak każdy dostaje medal i gdzieś w głębi rozumie, że tu właśnie o to chodzi! O takie proste próbowanie swoich sił. O wysiłek, zabawę, radość z prześcignięcia kogoś na ostatniej prostej (mimo że nie ma to żadnego znaczenia).

Krynica podczas Festiwalu Biegowym przyjmuje też zupełnie inne oblicze. Cicha, spokojna i pusta ma swój urok, ale dla nas zawsze będzie kojarzyć się z ogromnym nagromadzeniem pozytywnych emocji. Wystarczy przyjść na deptak w sobotnie popołudnie i chłonąć. Zewsząd otaczają nas zmęczone, ale uśmiechnięte twarze. Medale podzwaniają w rękach wolontariuszy, a chwilę później przestają być pękiem żelastwa, a stają się emanacją osobistej dumy. Nie pychy, ale dobrej satysfakcji. Dzieciaki szaleją w namiocie zabaw, targi biegowe wypełnia gwar, w wirtualną przestrzeń ulatują setki radosnych i spontanicznych selfie. Wykończeni biegacze omawiają swoje doświadczenia nad miską zupy, inni owijają się foliami i pożerają lody, uzupełniając deficyt cukru.

Szczerze mówiąc nie lubię masowych imprez. Jak śpiewała Pidżama Porno, mam: „gawiedziowstręt – źle się czuję w tłumie”. W Krynicy jednak zawsze czuję się świetnie. Dlaczego? Zadawałem sobie to pytanie przez kilka lat i chyba już wiem. W tym Festiwalu jest życie. To nie jest tłum pogrążony w chocholim tańcu, szukający „promki” w dyskoncie, albo wychodzący z koncertu na stadionie. To ludzie, którzy przyjeżdżają z wszystkich krańców Polski, żeby realizować swoją sportową pasję. Za plecami zostawiają stres i nerwy dnia codziennego, a przywożą mnóstwo optymizmu, radości i otwartości.

Każdy chyba czuje to pod skórą. Nawet dzieciaki. I dlatego nie muszę pytać już dziewięcioletniego Tymianka i sześcioletniej Macierzanki, czy chcą jechać w tym roku do Krynicy. To jest po prostu stały punkt kalendarza. Jak Święta Bożego Narodzenia albo Dzień Dziecka. Poza tym dzieciaki wciąż czekają, by dorosnąć do dłuższych dystansów, Okruszek sprawdza co roku inny dystans, a ja… czekam na odpowiedni moment, by zmierzyć się z Iron Run.

Wysłuchał AK


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce