Iron Run Krynica 2014. Moja szczęśliwa, żelazna „13”

 

Iron Run Krynica 2014. Moja szczęśliwa, żelazna „13”


Opublikowane w pt., 12/09/2014 - 12:00

Ulokowałem się w hotelu, rozłożyłem ciuchy i buty, sprawdziłem jeszcze raz zapasy jedzenia i napoi. Ok – powinno wystarczyć. Nagle poczułem lekkie osłabienie, coś zjadłem, wypiłem jeszcze magnez i położyłem się na chwile, jednak dla bezpieczeństwa ustawiłem budzik. Gdy nagle rozległ się dźwięk budzika, wskoczyłem w ciuchy i lekkim truchtem udałem się na deptak. Spotkaliśmy się w wyznaczonym namiocie dla zawodników IronRun, udało mi się złapać sędziego i zapytać ile w  końcu nas wystartowało, okazuje się że tylko 49, a śmiałków było na początku 90… Cóż – ten strach…

Udaliśmy się na start i wypuszczani byliśmy co 5sek według aktualnego rankingu. Jeśli dobrze pamiętam byłem chyba na 19 pozycji, a Tomek na 13. Kolejny wystrzał i lider wyruszył na trasę, a my zaraz za nim. Przede mną 2,5km w górę i potem drugie tyle mocno w dół. Wiedziałem, że nie mogę szaleć na zbiegach, więc postawiłem na walkę od początku, czyli wbieganie pod górę.

Doskonale!

Trasa przebiegała zgodnie z planem. Utrzymałem tempo i swobodnie zmierzałem ku mecie ostatniego piątkowego biegu, który był już trzecim w tych zawodach. Kiedy byłem już blisko deptaka, kiedy trasa robiła się w miarę prosta, zamieniłem swoje tempo w sprint i ostatnie 800m pokonałem bardzo szybko.

Wziuuuuuuuum, meta Marek!

Spoglądam na czas – 21:33min. Super, piątka Tomek. Pożegnaliśmy się i udaliśmy się do hoteli, gdyż już za parę godzin, bo o 3 nad ranem musimy wystartować w kolejnym biegu, tym razem górskie 36 km. Przytruchtałem do hotelu, porozciągałem się jeszcze i wziąłem szybki prysznic. Przyszykowałem jedzenie na rano (czy na noc jak kto woli). Położyłem się spać , a gdy spojrzałem na zegarek ujrzałem 23:45. Ustawiam budzik na 2:00. Do końca drzemki pozostało Ci 2:15h. Ah… ;)

6.09.2014 Sobota

Rozległ się dźwięk bezlitosnego budzika, a ja od razu zerwałem się na nogi. Wiedziałem ,że tylko w ten sposób wytargam się z łóżka – nie było innej opcji. Szybkie śniadanie, makaron i kilka żelków, jeden baton i gra. Do kieszeni pakuję jedna wielką krówkę na drogę, izotonika do ręki i jeden żel do paska. Zabieram ze sobą worek, który będzie czekał na mnie na mecie. Do wora wrzuciłem kurtkę, jakiegoś batona i magnez do picia.

Lekkim truchtem zmierzam na deptak i wyczekuję Tomka. Gdy w końcu kolega się pojawia, zdajemy worki na metę i jeszcze lekko się rozciągamy. Kiedy spojrzałem na jego oczy, ujrzałem jedną tragedię – jedno było pewne, wyglądałem pewnie identycznie jak on. Mieliśmy wystartować razem z biegiem 7 dolin, ustawiliśmy się więc troszkę dalej. Jak się później okazało że był to nasz lekki błąd, ale o tym później.

Usłyszałem kolejny wystrzał pistoletu startowego, to już czwarty…  Pobiegliśmy kawałek asfaltem i  po chwili byliśmy już na szlaku. Trzymałem się cały czas obok Tomka, ale stwierdziłem, że nie będę się forsował teraz tak bardzo i odpuściłem trochę, zwolniłem tempo i Tomek stał się już raczej la mnie niewidoczny.

Walka trwa nadal. Tutaj zaczynają się problemy związane z ustawieniem się na starcie w dalszej linii – ścieżki są tak wąskie, że wyprzedzanie jest raczej niemożliwe. A wyprzedzać musiałem, bo czas gonił.  Samotność długodystansowca ma też swoje pozytywne aspekty, zostawię je jednak dla siebie.

Po osiągnieciu szczytu wiedziałem, że zaraz będzie bardzo agresywny dłuuuuugi zbieg, tutaj mój strach sięgnął zenitu. Tego bałem się właśnie najbardziej, największe ryzyko dla mnie. Gdybym dał się ponieść emocjom i ruszył bym z kopyta w dół, co bardzo lubię, zawody równie dobrze mogły by się dla mnie od razu zakończyć. Opanowanie w tym momencie było zatem kluczowe.

Utrzymałem równy oddech i trzymałem równe tempo, nie przyśpieszałem, asekurowałem się rozłożonymi rękami… Szlakami jednak spływała woda, upadek był więc nieunikniony. Na szczęście skończyło się tylko na ubrudzeniu i obyłobeż żadnych obić. Koniec szlaku – teraz tylko kawałek asfaltem pod górę do Rytra i meta!

Na 2km przed metą dzwoni do mnie Tomek:

Marek pośpiesz się, bo zostało już tylko kilka miejsc w autobusie, który nas odwiezie do Krynicy.

Zacząłem się z tego śmiać, ale i tak przyśpieszyłem. Wbiegłem na metę, złapałem cośdo jedzenia i picia, zabrałem swój worek  i wskoczyłem do autobusu, który po chwili odjechał. Uśmiechnąłem się tylko do Tomka i spojrzałem na zegarek 4:23:15. Ha! Doskonale!

W autobusie wypiłem magnez i zjadłem banana, a po chwili chyba zasnąłem. Jechaliśmy 1,5h do Krynicy. Na miejscu pogadałem chwilę z Tomkiem, po czym rozeszliśmy się do Hoteli. Doczłapałem do hotelu, przekąpałem się, zjadłem i porozciągałem.

Dobra, czas na odpoczynek…

Przynajmniej tak pomyślałem, ale po spojrzeniu na zegarek tylko się głośno zaśmiałem i powiedziałem sam do siebie kilka niecenzuralnych słów – było już po 10, a o 12 mamy start w piątym biegu, tym razem na 10km. Usiadłem tylko na łóżku, złapałem się za głowę i włączyłem telewizor. Położenie się teraz spać na niecałą godzinę mogło by mnie rozbić fizycznie. Więc starałem się nie zasnąć.

Godzina minęła bardzo szybko. Wyszedłem z hotelu parę minut po 11. Przede mną największa próba, choć fizycznie czułem się jeszcze w miarę dobrze, to myśli w mojej głowie były daleko poza realnym światem. Wiedziałem, że to decydujący moment. Serce biło mocno, ręce drżały a nogi nie zatrzymywały się w miejscu…

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce