Marcin Kargol: Każdy ma swoje góry wysokie

 

Marcin Kargol: Każdy ma swoje góry wysokie


Opublikowane w pon., 11/03/2013 - 14:41

Tomka Kowalskiego poznałem dwa miesiące temu. Razem z nim i Grzegorzem Łuczką (www.pk4.pl), przeczłapaliśmy dwadzieścia kilka kilometrów po Wielkopolskim Parku Narodowym. Zanim się spotkaliśmy, Grzesiek opowiedział mi co nieco o nim. Przyznaję, że nie zapamiętałem zbyt wiele. Ot, alpinista, który z Zagłębia przyjechał do Poznania i wspina się tu i tam. Zwykły facet, który po długim wybieganiu pojechał do McDonalda na hamburgera, czego byłem świadkiem. Dopiero, kiedy zaczęły napływać wiadomości z Karakorum, zacząłem kojarzyć fakty. Miałem nadzieję, że się mylę; że facet, którego zdjęcie pokazują w TVN24, jest tylko bardzo podobny. Niestety nie myliłem się. Kilka razy w godzinie sprawdzałem wszystkie możliwe serwisy informacyjne, wyczekując jakichś pomyślnych informacji. W międzyczasie zacząłem czytać bloga Tomka. Ilość pochłoniętego tekstu i ilość godzin, które mijały od momentu ogłoszenia zaginięcia Kowalskiego i Macieja Berbeki, były wprost proporcjonalne do smutku, który we mnie narastał. W dzisiejszych czasach ze śmiercią jesteśmy niemalże na „ty”. Zazwyczaj to, co oglądam w telewizji, nie robi na mnie wielkiego wrażenia. Dzieje się to gdzieś, w świecie mnie nie otaczającym i nie w mojej rzeczywistości. Teraz jednak jest zupełnie inaczej.

Lawina

Długo się zastanawiałem, jak rozpocząć to, co mam do napisania w temacie ostatnich tragicznych wydarzeń, do których doszło w Karakorum. Polscy himalaiści dokonali (po raz kolejny) rzeczy niezwykłej i po raz kolejny zapisali się na kartach historii. Kronikarze jednak nie mogą użyć tylko złotych zgłosek, do zapisu tego. Cieniem na tym sukcesie położyła się śmierć dwóch członków zespołu, który dokonał pierwszego zimowego wejścia na Broad Peak. Adam Bielecki i Artur Małek bezpiecznie wrócili do bazy. Tomasz Kowalski i Maciej Berbeka zostali u podnóża szczytu…

Nie przypominam sobie sytuacji, kiedy to polskie media z takim zaangażowaniem śledziłyby losy polskich himalaistów. Żółte, czerwone, czarne paski, wejścia na żywo, analizy, komentarze. Świadomy jestem jednak tego, że w dużej mierze zadziałała tu stara reguła: bad news is good news. Mogę postawić wiele na to, że gdyby wyprawa zakończyła się sukcesem, dostalibyśmy co najwyżej kilka informacji: Polacy na szczycie, Polacy zeszli do bazy, Polacy wracają do domu, Polacy już w kraju. Niestety, dramatyczne zdarzenia na Broad Peak znalazły się w centrum uwagi całej Polski, a co za tym idzie Kowalski, Berbeka, Bielecki, Małek, Hajzer i Wielicki (a szczególnie czterej ostatni) już teraz zostali zasypani gradem pytań (to jeszcze ujdzie) oraz oskarżeń (to już mniej). Niestety po raz kolejny okazało się, że tak, jak mieliśmy w naszym kraju fantastycznych specjalistów od skoków narciarskich, formuły 1 i katastrof lotniczych, tak mamy na pęczki himalaistów, alpinistów i tych, którzy wiedzą wszystko o górach i zdobywaniu szczytów. Ruszyła lawina.

Ktoś powiedział „sprawdzam”

Lawina pytań, lawina spekulacji, lawina wytknięć błędów. Lawina słów, które są zupełnie zbędne i niepotrzebne. Bo ktoś popełnił błąd, bo byli za mało doświadczeni, bo rzucili się na zbyt głęboką wodę, bo tamto, bo sramto. Żal mi tych, którzy zginęli, ale też tych, którzy przeżyli, bo oni teraz będą na swoich plecach dźwigać brzemię śmierci dwóch swoich kolegów. Brzemię nałożone na ich plecy przez opinię publiczną. Opinię publiczną (swoją drogą czy tylko mnie drażni zupełna bezpłciowość i bezosobowość tego słowa?), która nie ma zielonego pojęcia o wyprawach w góry wysokie. A w zasadzie: nie ma na tyle wyobraźni, żeby zrozumieć czym taka wyprawa jest. To nie była wycieczka w Tatry. To było Karakorum. To był Broad Peak. I to byli Himalaiści przez wielkie H. 8000 metrów nad ziemią wcale nie trzeba popełnić błędów, żeby stracić życie. Nie trzeba być specjalistą, żeby wiedzieć, że tamten świat – świat alpinistów, świat gór wysokich – ma wpisane w swoje jestestwo niebezpieczeństwo i ryzyko. Kawałek spadającego lodu, małe potknięcie, najmniejsza nawet awaria sprzętu, chwilowy brak sił – wszystko to i wiele więcej może spowodować tragiczne w skutkach następstwa. Jedni pokonują całą drogę (w znaczeniu dosłownym i metaforycznym) bez uszczerbku na zdrowiu i w fantastycznych warunkach, a inni w tych samych warunkach tracą zdrowie lub życie. Taki wysokogórski poker. Rozpracowujesz system, masz w głowie wszystkie układy i doświadczenie w grze o mniejsze stawki. Rozpoczynasz nową rozgrywkę. Stawka w tym przypadku była najwyższa. Krupier rozdał karty. Na takie otwarcie czekałeś. Takim otwarciem była idealna pogoda na atak szczytowy. Kiedy dotarli na szczyt, nagle przeciwnik podbił stawkę. Tam u góry nie można było powiedzieć „pass”. Trzeba było podbić stawkę i walczyć o zwycięstwo do samego końca. Adam Bielecki i Artur Małek mieli na tyle silne karty, że udało im się przeżyć. Tomek Kowalski i Maciej Berbeka zagrali „all in”. Zagrali za najwyższą stawkę, ale niestety Karakorum miało silniejsze karty w ręce.

Każdy ma swoje góry wysokie

Kiedy jechałem dziś do pracy, szukałem w głowie jakiegoś zdania, jakiejś klamry, którą mógłbym spiąć wszystkie swoje myśli, dotyczące tej wyprawy na Broad Peak. I gdzieś pomiędzy jedną wyprzedzaną ciężarówką a drugą, kiedy przypominałem sobie (w dużej mierze bardzo niewdzięczne i niesprawiedliwe) komentarze na temat tej ekspedycji i śmierci Kowalskiego i Berbeki, udało mi się wymyśleć coś niezwykle prostego, ale chyba bardzo trafnego. Każdy ma swoje góry wysokie.

Dla mnie górami wysokimi jest bieganie. Maratony, ultramaratony i bieganie po bezdrożach. W chwili obecnej, po pokonaniu kilkunastu maratonów i dwóch biegów ultra jestem na poziomie polskich Tatr. Moje góry wysokie chwyciły mnie swoimi szponami, a ja się temu poddaję. Dla kogoś innego, tak jak kiedyś dla mnie, górami wysokimi może być zwykły półmaraton czy maraton. Górami wysokimi może być cokolwiek. Coś, co wymaga siły, doświadczenia, pasji, zaangażowania, samozaparcia, nierzadko odwdzięcza się bólem i siniakami, ale jednak przyciąga jak magnes. Dla zdobywców Broad Peak górami wysokimi były po prostu góry wysokie. To był ich cel i to było ich życie. A odpowiedź na pytanie o sens tego wszystkiego, najlepiej sformułował Jerzy Kukuczka „Nie ma odpowiedzi na uparcie przez wielu stawiane pytanie o sens wypraw w wysokie góry. Nigdy nie odczuwałem potrzeby takiej definicji. Szedłem w góry i pokonywałem je. To wszystko.”

Tomek Kowalski napisał na swoim blogu (www.magisterkowalski.blogspot.com) „Zawsze mam plan B i wierzę w szczęśliwe zakończenia. Uważam, że życie polega na spełnianiu marzeń. Swoich i cudzych.”. Oni spełnili te marzenia i jestem głęboko przekonany o tym, że plan B wypalił w 100%. Wierzę, że już nie marzną, że już nic ich nie boli, że siedzą z kubkiem gorącej herbaty na szczycie góry i patrzą na to, czego dokonali, ciesząc się z tego – jakkolwiek to zabrzmi – że odeszli zgodnie ze słowami wspomnianego już Jerzego Kukuczki „Od śmierci w dolinach zachowaj nas, Panie”.

Marcin Kargol
www.marcinkargol.pl

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce