"Nawet Kilian chciał zrobić ze mną zdjęcie". Marcin Świerc po triumfie w TDS. "Za kilka dni widzimy się w Krynicy!"

 

"Nawet Kilian chciał zrobić ze mną zdjęcie". Marcin Świerc po triumfie w TDS. "Za kilka dni widzimy się w Krynicy!"


Opublikowane w sob., 01/09/2018 - 09:06

Marcina Świerca próbowałem złapać telefonicznie od piątkowego południa, kilkanaście godzin po jego historycznym triumfie w TDS, 124-kilometrowym biegu, drugim co do długości i prestiżu, ale uznawanym za najtrudniejszy na festiwalu UTMB (Ultra-Trail du Mont Blanc) w Chamonix, we francuskich Alpach.

Marcin Świerc wygrywa TDS! "Jestem przeszczęśliwy!"

Telefon i komunikator milczał, wreszcie wieczorem z konta Marcina odezwała się… jego żona Basia. „Marcin śpi, całą noc nie spał. Pogadacie jutro” – napisała. Tak też się stało. Marcin wreszcie się wyspał i po serii spotkań (tak, mistrzowie są rozrywani!) odezwał się.

Marcin Świerc: - Jestem. Przepraszam za wczoraj, ale byłem tak zmęczony, że spałem całe popołudnie. Po biegu byłem tak zmęczony i rozemocjonowany, że w nocy nie zmrużyłem oka. Nad ranem coś tam posprzątałem, pokręciłem się jeszcze, zużyłem resztkę energii i po południu się położyłem. Nawet na konferencji prasowej przysypiałem. A tu wyobraź sobie, że nawet Kilian Jornet chciał ze mną zrobić zdjęcie (śmiech), mówił, że bardzo uważnie śledził rywalizację. Cała elita TDS, CCC, wszyscy podchodzili, gratulowali… Super, że ktoś taki cię docenia, w końcu mogę się poczuć pełnowartościowym zawodnikiem zespołu międzynarodowego (Marcin jest od lutego tego roku członkiem BUFF Team International).

Piotr Falkowski: - Marcinie, to był najbardziej fascynujący górski wyścig ultra, jaki kiedykolwiek oglądałem. Takich emocji jeszcze nie przeżyłem…

-  To nie tylko Twoje odczucie, komentatorzy tu na miejscu też byli w szoku, że tak to się wszystko rozegrało.

- Czy Ty przeżywałeś podobne emocje czy byłeś poza tym w czasie rywalizacji?

- No, jasne, że w jakiś sposób to odczuwałem. Starałem się dać z siebie 200 procent. Ale nie myślałem o zwycięstwie. Chciałem się pokazać z jak najlepszej strony i powalczyć z mocarzami, których miałem za rywali. Byli przecież Hayden Hawks (ubiegłoroczny zwycięzca CCC przed Marcinem – red.) i Ludovic Pommeret, i wielu innych znakomitych biegaczy. Ale jak się zapaliła lampka i pomyślałem: „Kurczę, już tylko trójka nas została i dzielą nas minimalne różnice, podział miejsc na podium jest otwarty”, to włączyłem trzeci bieg i… rzeczywiście wszystko wyszło idealnie, miałem ogromną moc na tych ostatnich 8 kilometrach! Jak potem sprawdziłem na zegarku, prędkość miałem rzeczywiście ogromną.

- A jakie miałeś średnie tempo na tym końcowym odcinku od punktu z Les Houches do mety w Chamonix?

- Około 3’30/kilometr, a tam nie jest płasko, to odcinek biegowy, ale pofałdowany. Wszyscy byli w szoku. Nie wiem skąd jeszcze wykrzesałem taką energię!

- Wszystko chyba zaczęło się rozstrzygać około 90-95 kilometra, kiedy biegnący na czele Amerykanin Dylan Bowman i Hiszpan Pablo Gonzalez pomylili trasę…

- Tak, zgubili się, ale w sumie tylko na chwilę, nadłożyli około kilometra. Ja byłem wtedy za nimi 8 minut, a potem na punkcie miałem 3 minuty straty. Uciekło im zatem jakieś 5 minut. Ja ciągle byłem czwarty, natomiast na pozycję lidera wysunął się Rosjanin Dmitrij Mitiajew. A tuż za mną biegł jeszcze drugi Hiszpan, Tofol Castaner. Na 95 kilometrze, na przestrzeni 3 minut było nas pięciu, to coś niesamowitego! Wszystko było wciąż otwarte.

- Jesteśmy zatem na punkcie w Les Contamines-Montjoie, na 98 km. Jesteś czwarty, ale wybiegając z namiotu wyprzedzasz Gonzaleza. On idzie, ale Ty biegniesz!

- On był już bardzo zmęczony, zresztą po chwili całkowicie odpuścił i zszedł z ttrasy.

- A po chwili było szutrowe podejście, na którym wyprzedziłeś kolejnego rywala. Szybko podchodziłeś z kijami, a nawet podbiegałeś, zaś Bowman dosłownie szurał nosem po ziemi, ledwie szedł!

- Miał kryzys, ale bardzo szybko się odrodził! Dogonił mnie, biegliśmy razem, potem nawet odskoczył mi na kilka sekund. Na szczęście, Amerykanin trochę gorzej zbiega, jak każdy zawodnik ma też swoje minusy (uśmiech).

- No to dobiegamy do ostatniego punktu, w Les Houches, 8 km przed metą. Jesteś drugi, 2 minuty przed Tobą Mitiajew, niedaleko za Tobą Bowman.

- Zgasła mi czołówka. Musiałem zmienić latarkę, bo tylko na punkcie mogłem to zrobić, dolewałem napoje…

- …i wtedy przez punkt przeleciał goniący cię Bowman! Nie zatrzymał się nawet na moment, zrezygnował z picia i jedzenia. Co sobie wtedy pomyślałeś?

- Że to ma być najlepszych 8 kilometrów w moim życiu! Postanowiłem, że go dogonię, wiedziałem, że stać mnie dziś na walkę z tym gościem. Szybko się zebrałem i dałem z siebie wszystko. A jak dogoniłem Bowmana to jeszcze „założyłem mu rytma”, ostro przyspieszyłem, żeby go zgubić, zmęczyć, żeby siadła mu psychika. Poskutkowało. A ja leciałem… Znałem te 8 km trasy, bo wcześniej obiegałem je za widna, wiedziałem gdzie jestem i ile mi zostało. Ale nie spodziewałem się, że tak szybko dogonię Dmitrija!

- Rosjanin osłabł czy Ty tak fenomenalnie biegłeś?

- Chyba jedno i drugie. Miał jakiś kryzys, zbieg go nieźle zmęczył, a płaski odcinek po ostrym zbiegu nie jest łatwy, trudno się rozpędzić. Dogoniłem go, biegłem obok jak na spokojnym rozbieganiu, a on po prostu człapał, widać było, że cierpi. Potem mi zresztą powiedział, że płaski bieg nie jest jego mocną stroną. A ja na ostatnich kilometrach… to nie był już bieg, to była ogromna moc!

- Byłeś też chyba, goniąc Rosjanina, w nieco lepszej sytuacji psychicznej?

- Tak, ja wolę gonić! Lepiej się goni niż ucieka. I największą prędkość rozwinąłem na tych ostatnich 3 kilometrach przed metą, kiedy go wyprzedziłem. Potem wszyscy komentatorzy podkreślali, że cały bieg rozegrałem wręcz książkowo: od 29 miejsca na pierwszym punkcie kontrolnym do… pierwszego na mecie! Miałem plan, żeby początkowe 3-4 godziny biec spokojnie, nie przeszarżować, nie dać ponieść się euforii, nie zapomnieć o jedzeniu, piciu i zachować energię. Szykowałem się na 14, nawet 15 godzin wysiłku, bo rekord trasy wynosił 14:30. Jak zobaczyłem na zegarku, że jakiś czas wcześniej „stówka” pękła, pomyślałem: „Tak daleko jeszcze nie byłem”. Przede mną była trochę niewiadoma, ale… wyszło genialnie, więc szalenie się cieszę. Idealnie! (uśmiech).

- Miałeś na trasie jakikolwiek kryzys?

- Klasycznego kryzysu, takiego, żebym stracił całkowicie energię i siłę, nie miałem. Byłem bardzo dobrze nastawiony na bieg, że ma być walka do końca, więc po prostu napierałem, ile fabryka dała.

- Co jadłeś na trasie? Co Ci dawało tak ogromną energię?

- Kasza jaglana zmiksowana z mango, mlekiem kokosowym i nasionami chia, taki patent przywiozłem kilka lat temu z Kenii. To mi serwowała Basia, do tego żele. A na punktach korzystałem tylko z wody i owoców.

- Potwierdziłeś, że jesteś mistrzem na zbiegach.

- Buty Columbia Montrail Caldorado, które wybrałem na ten bieg, trzymały znakomicie, dopiero na ostatnim zbiegu, jak trochę popadało, parę razy lekko się poślizgnąłem. Zrobiło się ciemno, przygasała mi czołówka, a odcinek był oznaczony jako niebezpieczny i troszkę „pojeździłem”. Ale zbiegało mi się znakomicie, cały czas czułem świeżą nogę. Kolejny podbieg i kolejny, nawet bardzo długi, kilkunastokilometrowy zbieg – a ja ciągle czułem świeżą nogę, wciąż wiedziałem, że mam zapas.

- Wszystko co mówisz świadczy, że byłeś doskonale przygotowany: i mentalnie, i fizycznie!

- To musi wszystko się zgrać, jest tyle elementów puzzli do poukładania, a mnie się wszystko zgrało, udało się jak w książce. Jestem z siebie bardzo zadowolony! (uśmiech)

- A co się stało z faworytami, o których wspomniałeś na początku: Haydenem Hawksem z USA i Francuzem Ludovikiem Pommeretem?

- Zeszli z trasy. Haydenowi odnowiła się kontuzja z początku roku, a Pommeretowi zabrakło energii, chyba przesadził w tym sezonie, za dużo startował. Ale bardzo mi kibicował! Na ostatnim kilometrze jechał ze mną rowerem, gratulował mi na mecie. To jest strasznie fajne za granicą, że jest taka atmosfera, wszyscy się wspierają wśród mocarzy, choć przecież są rywalami. Nawet jak się ścigaliśmy „na żyletki” z Dylanem Bowmanem, to na ostatnim podbiegu, na tej ścianie, na szczycie Col Tricot, przybiliśmy sobie „piątkę” i cieszyli, że jesteśmy tam razem, że już tylko zbieg i walczymydo mety! (śmiech) To jest piękne, takie bardzo motywujące!

- Ale i Ty bardzo ładnie powiedziałeś na mecie, obejmując Bowmana, że to on powinien wygrać, bo pomylił trasę. Naprawdę tak uważasz czy to była kurtuazja zwycięzcy?

- Hmmm… Chyba powinien wygrać… W sumie nie wiadomo… On jest ogromnym mocarzem, mam do niego wielki respekt, bo wygrywa wielkie zawody na świecie. Zresztą i on, i Mitiajew są sponsorowani przez Red Bulla, a w tym zespole słabych biegaczy nie ma. Gdzie mnie do nich?

- Na TDS można było powiedzieć: gdzie im do Ciebie!

- No, no, no… po prostu miałem dzień idealny. Tak jak Haydenowi doskonale poszło na Lavaredo, a mnie się nie udało. Teraz było odwrotnie, poleciałem genialnie, a on zszedł z trasy. Czasem to tylko raz się zdarzy, że wszystko zgra się tak perfekcyjnie. A ja… Trafił się mój dzień! TDS to był tylko kolejny, ważny krok. Kilka lat temu, kiedy jeszcze nikt we mnie nie wierzył, powiedziałem, że idę do UTMB. Pierwszym krokiem będzie CCC, kolejnym TDS i to realizuję, powoli robię swoje.

- Powiedziałeś na mecie, że biegłeś tak szybko, bo na mecie czekała żona… Jaką rolę w życiu ultrasa Świerca pełni Barbara Świerc?

- Za każdym wielkim mężczyzną stoi jeszcze większa kobieta. Tylko tyle powiem.  

- Oddaliśmy co cesarskie cesarzowi i jego małżonce, ale… szacunek należy się też polskim kibicom.

- Oj tak, byłem zafascynowany! Czekali na mnie z biało-czerwoną flagą na każdej przełęczy, zwłaszcza rodzina Michalaków, która była tu przez 2 tygodnie i przez czas ostatnich przygotowań dali mi dużo oddechu. Kibicowało wielu Polaków mieszkających tu na miejscu, w Chamonix. Wszyscy dali mi ogromną energię, byli wszędzie! A już na punkcie w Les Houches, 8 km przed metą, przeszli samych siebie, zrobili ogromną wrzawę. Przyjechali tam moi koledzy z teamu Buff: Ania Kącka i Marcin Rzeszótko, którzy przecież następnego dnia rano biegli OCC. Byli rodzice Marcina, moi zawodnicy z całymi rodzinami, jeden nawet przyleciał z Australii! Zrobili szał! No i deptak w Chamonix, na którym za mną lecieli… Bardzo mi pomogli, czułem się fantastycznie, dali mi niesamowite wsparcie! Jest dla kogo biegać, jest dla kogo się męczyć… Dziękuję!

Nie tylko Marcin Świerc. 31 Polaków na mecie TDS

- Widzę, że wciąż pozostajesz w euforii…

- Tak i mam nadzieję, że taki stan potrwa jeszcze cały tydzień, aż do Krynicy, w której się spotkamy. Na razie chcę konsumować wielki sukces i nie myśleć o przyszłości.

- To pozwól, że o przyszłość zadam tylko jedno pytanie… Miał być CCC, rok później TDS, a potem… zwycięstwo w UTMB. Podtrzymujesz tę deklarację sprzed roku?

- To się okaże pod koniec września, jak ochłonę, wrócę do życia rodzinnego i wszystko sobie przemyślę. Ja przez ostatnie miesiące nie miałem domu. Wpadałem do siebie na moment: przyjechałem z jednego obozu, jedną nockę przespałem we własnym łóżku i ruszałem dalej. Dużo poświęciłem na jak najlepsze przygotowanie, cały czas na walizkach, chcę więc odpocząć w domu. A czy wygrać w UTMB… Chcę za rok wygrać z sobą, stanąć na starcie ze świadomością, że jest możliwie najlepiej przygotowany i powalczyć. Co z tego wyjdzie – zobaczymy. Wygrać UTMB będzie bardzo ciężko. Muszę spotkać się ze sponsorami, podsumować sezon, zobaczyć, czy będę miał odpowiedni budżet… Ja jestem sam dla siebie trenerem, menedżerem, fizjoterapeutą, dietetykiem, dodatkowo trenerem moich zawodników… Mam na głowie mnóstwo etatów (śmiech). Muszę usiąść i pomyśleć, czy będę miał możliwość odpowiednio się przygotować.

- Bardzo się cieszymy, że przyjąłeś nasze zaproszenie i w najbliższy piątek przyjedziesz do Krynicy na spotkanie z uczestnikami 9. TAURON Festiwalu Biegowego. Spodziewamy się tłumu biegaczy!

- No to trzeba zrobić hałas! (śmiech) Czekam na to spotkanie, na pewno będzie bardzo fajnie, zapraszam!

rozmawiał Piotr Falkowski

fot. Jan Nyka - fotografia


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce