Osobistości o FSZP (2011)

Osobistości o FSZP (2011)


Dla zdrowia, przyjemności i po zwycięstwo

Z Ireną Szewińską,  siedmiokrotną medalistką olimpijską, członkiem MKOl rozmawiaStefan Szczepłek, dziennikarz ?Rzeczpospolitej"

Stefan Szczepłek: Czy festiwal w Krynicy może zwiększyć zainteresowanie biegami w Polsce?

Irena Szewińska: Mam nadzieję i między innymi dlatego tutaj jestem. To jest bardzo ładna i potrzebna impreza, na szczęście, niejedyna w naszym kraju. Uważam, że biegi są znakomitą formą spędzania wolnego czasu i pewnego rodzaju stylem życia. W programie festiwalu jest tak dużo biegów, że każdy może znaleźć coś odpowiedniego dla siebie.

W ostatnich latach można odnieść wrażenie, że biegacze długodystansowi, zwłaszcza maratończycy, to jest inna kategoria lekkoatletów. Czy w czasach pani startów było podobnie?

Kiedy ja startowałam, w Polsce nie było maratończyków klasy światowej. Przełomu dokonała Wanda Panfil, zdobywając mistrzostwo świata w roku 1991 w Tokio, co zresztą widziałam na własne oczy. Ale popularność biegów maratońskich jest wynikiem starań miast, organizujących je bez żadnego związku z mistrzostwami i igrzyskami olimpijskimi. Maratony w Nowym Jorku, Bostonie, Londynie, Paryżu czy Berlinie są wydarzeniami samymi w sobie, a ich zwycięzcy popularnością nie ustępują mistrzom olimpijskim. Na taki status trzeba pracować i może kiedyś Warszawa stanie się takim miastem na maratońskiej mapie świata.

Największe maratony organizują wielkie miasta. Ale przecież i w mniejszych startują setki i tysiące osób, w większości niemających szans zrobienia karier. Trenują, jeżdżą, płacą, biorą urlopy. Po co to robią?

Pewnie w każdym człowieku siedzi bakcyl rywalizacji, choćby nawet z samym sobą, z przeciwnościami losu. Bieg maratoński jest znacznie trudniejszą próbą niż sprint czy większość innych dyscyplin sportu. Jest to też jedyna konkurencja, w której biegacze profesjonalni rywalizują z amatorami. Ci lepsi startują z pierwszej linii, ale za to raz - dwa razy w roku, a dla wielu amatorów jest to sposób na życie. Urywanie sekund z rekordów życiowych, satysfakcja z ukończenia, mimo świadomości, że nie pojedzie się na igrzyska olimpijskie. To jest piękne, bo wymaga od sportowca amatora wewnętrznej dyscypliny, przygotowań, czyli dbania o zdrowie, sylwetkę, zdrowy sposób bycia.

Jaki najdłuższy dystans pani pokonała?

Powiem szczerze: mnie biegi dłuższe niż czterysta metrów nużyły. Kiedy byłam czynną sportsmenką ćwiczyłam wyłącznie sprinty. Sto, dwieście, trzysta metrów, Przerwa i od nowa. W sumie i tak pokonywałam na zajęciach wiele kilometrów, ale była to suma sprintów. Dziś, kiedy wychodzę na spacer do Puszczy Kampinoskiej, wolę potruchtać, przejść się, znowu potruchtać, ale nigdy mi nie przyszło do głowy, żeby nawet wolno i po lesie przebiec kilka kilometrów bez przerwy.

Czy można porównać przygotowanie do startu sprintera i maratończyka?

Pod względem treningu na pewno nie. Mój bieg trwał najdłużej niecałą minutę, a maratończyk jest na trasie ponad dwie godziny. W tym czasie przeżywa różne stany z załamaniem fizycznym i psychicznym włącznie, co zresztą czasami zmusza go do zejścia z trasy. W przypadku sprintera to się raczej nie zdarza. Każdy sportowiec podchodzi do startu inaczej. Ja mobilizowałam się zawsze przed najważniejszymi zawodami i na nich uzyskiwałam najlepsze wyniki. Byłam zdenerwowana do wystrzału startera. Potem nogi niosły mnie same i pewnie dlatego kibice mnie lubili, bo rzadko zawodziłam. Kiedy wiedziałam, że w jakichś zawodach krajowych koleżanki są słabsze, oczywiście myślałam o zwycięstwie, bo w tym celu wychodziłam na bieżnie. Ale biegłam tak, aby wygrać, a nie pobić rekord. Maratończyk jest w zupełnie innej sytuacji, bo walczy nie tylko z przeciwnikami, ale i samym sobą.

Czy jakiś bieg maratoński szczególnie pani zapamiętała?

Widziałam ich wiele, ale największe wrażenie wywarł na mnie bieg, rozegrany podczas igrzysk olimpijskich, na historycznej trasie z Maratonu do Aten. Pamiętam oczywiście zwycięstwo Bikili Abebe na igrzyskach w Tokio, ale to była moja pierwsza olimpiada, pierwsze medale, więc siłą rzeczy myślałam głównie o tym i nie zazdrościłam Abebe zwycięstwa. Należeliśmy do tej samej rodziny olimpijczyków.

źródło: "Rzeczpospolita"


Każdy z biegaczy jest bohaterem w swoim domu

Z Paco Borao, przewodniczącym AIMS - Międzynarodowego Stowarzyszenia Maratonów i Biegów Ulicznych rozmawia Krzysztof Rawa, dziennikarz "Rzeczpospolitej"

Krzystzof Rawa:  W jakim celu powstała organizacja, której pan przewodzi?

Paco Borao: Po pierwsze jesteśmy stowarzyszeniem, nie federacją związków jak IAAF. Powstaliśmy, bo IAAF nie zajmował się biegami ulicznymi i doszliśmy do tego, że zrzeszamy 320 biegów w 96 krajach - od piasków Sahary po Tokio, od Nowego Jorku po Krynicę.

AIMS to względnie młoda organizacja, powstała w 1982 roku. Tempo rozwoju od początku ma jednak duże, skąd ten wzrost?

Przede wszystkim dlatego, że mamy proste cele. Pierwszy to promocja i wspieranie rozwoju biegania na całym świecie. Uznajemy, że biegi to świetny sposób na poprawę stanu zdrowia i kondycji społeczeństwa.

Po drugie pomagamy wymieniać doświadczenia między organizatorami biegów. To wszystko dobrze działa, więc rośniemy w siłę.

Czy lata pracy w biznesie pomogły panu prowadzić działalność na polu sportowym?

Tak i jestem bardzo wdzięczny firmie IBM za to, że dała mi okazję pracować w naprawdę wielkiej skali. Nauczyłem się tam, jak sprawnie realizować projekty, jak zarządzać relacjami międzyludzkimi, tak by działać wspólnie, a nie przeciw sobie. Pracując w biznesie nauczyłem się zawsze szukać porozumienia między ludźmi. Dzięki IBM znam także język angielski, na początku posługiwałem się tylko hiszpańskim i francuskim. Moja praca w AIMS stała się zatem znacznie łatwiejsza.

Ma pan jakąś szczególną radę dla polskich organizatorów imprez biegowych?

Wszystko potrzebuje czasu. Myślę, że skoro kraje Europy Wschodniej mają za sobą tylko 20 lat życia w nowej rzeczywistości politycznej i gospodarczej, to przede wszystkim ważna jest wiara w siebie, w to, że warto się starać. Polska jest dużym krajem, jeszcze nie jesteście na szczycie, ale nie patrzcie na to, tylko zobaczcie, gdzie byliście wcześniej. Widać wielki postęp. Bieganie maratonów to oczywiście tylko jeden z aspektów poprawy jakości życia. Macie już siedem ważnych imprez biegowych, nawet do tak małego miasta jak Krynica przyjeżdżają tysiące ludzi.

Lekkoatletyka tak naprawdę jest biedakiem. Bogate są piłka nożna, tenis lub golf

A jak przekonywać sponsorów, że warto inwestować w bieganie?

Wiem, że, świecie wielkiego sportu lekko- atletyka jest tak naprawdę biedakiem. Bogaty jest futbol, tenis lub golf. Szukając sponsora, na początku zwracam uwagę na to, czy w firmie-kandydacie na sponsora są osoby biegające, czy wśród menedżerów z zarządu ta sprawa ma wymiar osobisty - to często pomaga. Druga rzecz: nie trzeba prosić o minimum, trzeba prosić o maksimum. Są też dwa sposoby pokazywania zysków ze sponsorowania biegania. Jeden klasyczny - to reklama dzięki pokazywaniu logo i obecności w mediach, drugi to zachęcanie do tworzenia wizerunku firmy, która robi biznes w duchu odpowiedzialności społecznej. Chyba najlepszym wyjściem jest połączenie wszystkich tych sposobów.

Czy bieganie wciąż potrzebuje wielkich idoli, osobowości takich jak Fred Lebow czy Grete Waitz?

Biegałem w Nowym Jorku, znałem Freda Lebowa. Był pionierem i pionierów się pamięta. Grete Waitz też była bohaterką swoich czasów. Ale przecież są następcy: wszyscy wiemy, kim jest Haile Gebrselassie, co zrobiła Paula Radcliffe. W każdym kraju są też lokalni idole, u nas w Hiszpanii to na przykład Abel Anton. Ale wydaje mi się, że każdy z biegaczy jest przede wszystkim  bohaterem w swoim domu, w swoim środowisku. Sąsiedzi wiedzą, że wybiega rano na trening, w pracy wiedzą, że pojechał na zawody. To też oznacza trochę dumy. No i samo bieganie daje poczucie szczęścia.

Ile maratonów pan ukończył?

Dziewiętnaście i na razie wystarczy. Ale wciąż biegam, może już nie tak intensywnie jak dawniej, bo miałem poważne problemy ze zdrowiem, ale walczę. Biegacze to wojownicy.

Czym wyróżnia się maraton w Walencji, który pan organizuje?

Zabrało nam 30 lat, żeby przekonać władze miasta, że to jest dla Walencji dobry biznes. Teraz maraton jest w strategicznym planie rozwoju miasta. Wszystkie bramy są dla nas otwarte, wcześniej byliśmy spychani na obrzeża.

Jakie są pańskie marzenia związane z maratonami i biegami ulicznymi?

Na razie mam dwa. Po pierwsze chciałbym przenieść naszą centralę do Aten, bo to miasto jest symbolem maratonu. Po drugie chciałbym zjednoczyć wszystkie organizacje zrzeszające maratony i biegi uliczne w jedną. Mam nadzieję, że osiągniemy to za rok. Wtedy sformułujemy nowe cele. Zawsze będzie mi zależeć na wzroście i uznawaniu nas za poważny, rozpoznawalny sport. Tak naprawdę wydaje mi się, że wciąż jesteśmy na początku drogi.

źródło: "Rzeczpospolita"

kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce