Sziszapangma, seraki i sto osiemdziesiąt bramek Chengdu Zygmunta Berdychowskiego

 

Sziszapangma, seraki i sto osiemdziesiąt bramek Chengdu Zygmunta Berdychowskiego


Opublikowane w pt., 30/11/2018 - 09:31

Czym pan robi zdjęcia z najwyższych szczytów?

Zabierałem kiedyś aparat fotograficzny, ale teraz, jeśli robię zdjęcia, to komórką.

Jaka to wytrzymuje?

Samsung

Ile czasu zajęło panu wejście z siedem czterysta na szczyt?

Trzy godziny. Wiem, że powinienem odpoczywać po drodze, ze powinienem pić po drodze i powinienem coś zjeść. Nie robiłem żadnej z tych rzeczy. Czułem siłę, szedłem swoim tempem, byłem zasłuchany we własny organizm, nie zwraca się uwagi co jest z tyłu, z boku… Patrzy się tylko przed siebie i prze naprzód. W tym roku pamiętam, że po wyjściu błyskały przede mną czołówki tych, co wyszli wcześniej, choć nie do końca byłem pewien, czy to nie gwiazdy, bo w pewnym momencie, na ścianie z nachyleniem jakichś czterdziestu stopni, wszystko zaczyna się przenikać.

To była taka krótka chwila zauroczenia, bo poza tym patrzysz tylko na to, jak stawia nogę idący przed tobą Szerpa, bo śnieg był powyżej kolan i jeśli nie postawiłeś stopy dokładnie tam, gdzie on, to niepotrzebnie marnowałeś siły. Momentami najzwyczajniej pojawia się też strach, bo jak masz po obu stronach przepaść na kilometr a idziesz po ścieżce szerokiej na metr albo czasem i pół metra, to oczywiście strach jest. Ale nie jest dominującym uczuciem, bo raz – wiesz, że jest lina, a dwa – nie patrzysz po bokach i koncentrujesz się na tym, co przed tobą. To niezwykle ważne, bo jak na przykład dochodzisz do półki skalnej, która sięga ci do piersi, to musisz patrzeć jak pokonuje ją ten, który idzie przed tobą, zwłaszcza, gdy wszystko dzieje się już na wysokości siedem dziewięćset. Nie ma miejsca na żaden romantyzm, widoki czy westchnienia. Jest walka ze sobą, z przeszkodami, myślisz tylko o trasie.

Ktoś  z idących wcześniej poddał się, wrócił?

Nie, taka sytuacja trafiła mi się tylko raz, przy trzecim podejściu na Everest. Wszystkie grupy, które wyszły wtedy przed nami z ostatniej bazy na osiem tysięcy trzysta,  zawróciły. Były bardzo złe warunki: wiatr, śnieg, bardzo niska temperatura, dlatego gdy wciąż szedłem do góry, mijałem kolejnych schodzących, między innymi Ryszarda Pawłowskiego, którego klient także zrezygnował. Zresztą wrócił za rok i mu się udało.

A nie można wrócić do bazy i spróbować jeszcze raz następnego dnia lub za kilka dni?

Rzadko się to zdarza, bo jeśli rezygnujesz, to z ważnych powodów, poza tym startujesz z osiem trzysta na przykład z dwoma butlami z tlenem i jeśli ci się tlen skończy, nie wytrzymasz bez niego. Bez tlenu na tej wysokości mogą przetrwać absolutnie wyjątkowe jednostki.

Na Sziszapangmę wchodził pan z tlenem?

Tak, na dwóch litrach.

Na Mount Everest miał pan butlę ustawioną na cztery litry na godzinę. Tym razem dwa razy lepsza kondycja?

Nie, tego nie da się tak przeliczać. Everest to przede wszystkim wyższa góra. Nie sposób na nią wejść bez przystanku na osiem trzysta. W zasadzie już od siedem sześćset powinieneś korzystać z tlenu. On nie załatwi za ciebie lepszej kondycji, daje tyle, że nie funkcjonujesz na długu tlenowym, gdy organizm zjada sam siebie. Dzięki tlenowi przede wszystkim wydłużasz sobie czas przebywania na tej wysokości, bez tlenu wystarczy noc na wysokości ośmiu tysięcy i rano jesteś wpół żywy, nie mówiąc o jakimkolwiek wysiłku.

Wciąż mówi pan o sobie „turysta wysokogórski”. Nie za skromnie? Korona Ziemi, sześć razy w Himalajach, mnóstwo własnych doświadczeń… Ile jest w Polsce osób mających taki dorobek? Może dwadzieścia?

Nie nazywam siebie himalaistą, bo nie uprawiam wspinaczki jako sportu, jako wyczynu. Tego, co robię, w żaden sposób nie można porównać z osiągnięciami ludzi, którzy zdobywają góry, poświęcając temu i podporządkowując całe swoje życie. Dla mnie ważne są przede wszystkim inne sprawy: Forum Ekonomiczne, Festiwal Biegowy, Sądeczanin i to wszystko, co robimy w Nowym Sączu

No właśnie. Patrzyłem na pana podczas Forum Ekonomicznego i wydawało  mi się, że więcej stresu niż dopięcie na ostatni guzik tak wielkiej imprezy to człowiek już nie potrzebuje. A pan w dwa dni potem biegnie w Iron Run na Festiwalu Biegowym, żeby jeszcze we wrześniu na miesiąc lecieć w Himalaje, bo trzeba wspinać się na kolejny ośmiotysięcznik...

Forum i Festiwal Biegowy to nie jest moje autorskie dzieło. Przygotowuje je zespół kilkudziesięciu osób. To osoby przyzwyczajone już do wysokiego poziomu, do profesjonalizmu. Najlepsi w tym, co robią. Za to moje górskie wyprawy i nie tylko moje zresztą, czasem nie są zaplanowane do końca we wszystkich szczegółach. Wiele więc może się zmienić jeszcze na kilka tygodni przed wrześniem.

Będzie więc w przyszłym roku kolejny raz?

To nie jest całe moje życie, ale kto wie…

Zygmunt Berdychowski o zdobytych szczytach:

Everest: „Gigantyczny wysiłek, dojmujące doświadczenie burzy śnieżnej, w której jesteś gdzieś ponad światem, nieustanne problemy z maską tlenową.”

Cho Oyu: „Radość, luz. Na szczycie dużo czasu i miejsca na zdjęcia.”

Manaslu: „Pierwsze doświadczenia wspinaczki od strony południowej. Trudny, miękki lodowiec, szczeliny…”

Sziszapangma: „Gdy pokonujesz  ostatni odcinek godzinę wcześniej niż koledzy, okazuje się, że jesteś w nadzwyczajnej kondycji. Euforia. Zadowolenie, że przebiegłeś wcześniej tysiąc kilometrów, ze dbasz o formę, bo to w takim momencie procentuje.”

Mc Kinley (Ameryka Północna): „Przejmujące zimno”

Mount Vinson (Antarktyda): „Wszechogarniająca biel, zimna pustka, lodowiec zlewający się z niebem na widnokręgu. Z drugiej strony kosmicznie wręcz wyposażona, amerykańska baza Patriot”

Aconcagua (Ameryka Południowa): „Pierwsza, naprawdę wysoka góra. Czar prysła na szczycie, gdy noga uwięzła mi w szczelinie. Zamiast radości - szarpanina, zamiast odpoczynku, zmęczenie.”

Piramida Carstenza (Australia i Oceania): „Wspomnienie nie tyle góry, co zupełnie odmiennej cywilizacji wokoło. Sami tak pewnie żyliśmy, ale z trzysta lat temu…”

Kilimandżaro (Afryka): „Ogromna radość, że udało się wejść”

Elbrus: „Ogromne kłopoty z powodu braku napojów, braku wody”

Mont Blanc: „Koszula i polar wyżymane z potu na czterech tysiącach metrów, zakładane z powrotem, cały czas w drodze na szczyt…”

Rozmawiał Tomasz Kowalski

Materiał pochodzi z listopadowego numeru miesięcznika "Sądeczanin".


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce