Błoto po kolana i magiczny Beskid Niski - Łemkowyna Ultra Trail [ZDJĘCIA]

 

Błoto po kolana i magiczny Beskid Niski - Łemkowyna Ultra Trail [ZDJĘCIA]


Opublikowane w wt., 28/10/2014 - 11:47

Co za miejsce, co za trasa, co za błoto! - okrzyknięty przez uczestników najbardziej błotnistym biegiem w Polsce debiutancki Łemkowyna Ultra Trail przeszedł do historii. Z trzema trasami i wymagającymi szlakami Beskidu Niskiego zmagało się ponad 400 osób. 

Na najdłuższą, liczącą 150 kilometrów trasę trawersującą od zachodu na wschód cały Beskid Niski, uczestnicy ruszyli równo o północy z Krynicy-Zdrój. Na słynnym deptaku, który jeszcze przed ponad miesiącem wrzał od tysięcy uczestników Festiwalu Biegowego, teraz kuliło się z zimna ponad 150 śmiałków, którzy przy temperaturze lekko spadającej poniżej zera stopni, odmierzali ostatnie sekundy do startu. 

Razem z ich startem ruszyła wielka maszyna tej imprezy, logistycznie rozstrzelonej od Krynicy do Komańczy. W sobotni poranek, o 7 rano ruszyła kolejna trasa - 70 km z Chyrowej do Komańczy. Tu również na starcie stanęło lekko ponad 150 śmiałków. 

Z czym mierzyli się uczestnicy tej imprezy? - Błoto, błoto, błoto - opowiadali na punktach odżywczycyh, choć wcale nie musieli wiele mówić. Buty przypominały skorupę brązowej mazi. Spodnie i niejednokrotnie po upadkach, również kurtki, umorusane były beskidzkim błotem. - To dość specyficzne błoto, bardziej przypominające glinę - opowiadał na mecie Gabriela Gajdzińska, organizatorka imprezy, która witała uczestników w Komańczy. - Dużo wycofów spowodowanych było właśnie wykręconymi w błocie kostkami, naderwaniami, kontuzjami wynikłymi z terenu - dodała. Statystyki najdłuższej trasy mówią same za siebie - ze 150 startujących, do mety dotarło 78. 

Dzielący się wrażeniami biegacze z tras 70 i 150 kilometrów gremialnie okrzyknęli ten bieg najbardziej błotnistym wśród polskich biegów. Sam niejednokrotnie kląłem pod nosem, gdy po raz kolejny nie udało mi się utrzymać równowagi i stopa boleśnie wykręcała się w błotnistej mazi. Upadki, potknięcia - to był standard. 

Błoto to jedno - drugie to sama trasa. Lekki przymrozek w nocy przyozdobił najwyższe punkty na trasie przepiękną kurtyną szadzi. Najlepsi na trasie 150 kilometrów przebiegając przez Magurski Park Narodowy mogli podziwiać iście zimowy krajobraz. Podobne wrażenia czekały na uczestników 70'ki podczas zdobywania Cergowej. 

Zachwyty nad magią Beskidu Niskiego to nie jedyny mocny punkt tej imprezy. Kolejny to organizacja. Krzysiek Gajdziński wraz z przyjaciółmi podjął potężne wyzwanie - trzy trasy, impreza rozstrzelona na szerokości ponad 100 kilometrów, z trzema miejscami startu, siedmioma punktami odżywczymi, przepakiem. 

- Cudowna opieka wspaniałych Organizatorów i Wolontariuszy od startu przez wszystkie punkty do samej mety - dzielił się wrażeniami jeden z uczestników najdłuższej trasy. I nie sposób się nie zgodzić - na każdym z punktów wolontariusze dosłownie latali dookoła biegaczy, proponując coś z szerokiej palety smakołyków. Hitem stała się zupa dyniowa na punkcie w Puławach Górnych, w stacji narciarskiej Kiczora Ski. Dla najdłuższej trasy był to 120 kilometr. - Wchodziliśmy w drugą noc, zrobiło się bardzo zimno, byliśmy mocno wychłodzeni. Ta zupa postawiła nas na nogi - opowiadał Konrad Ciuraszkiewicz, który dobiegł do Komańczy na siódmym miejscu. 

Z trasą 150 kilometrów najszybciej poradził sobie Oskar Zimny, jeden z bardziej doświadczonych ultrasów na krajowej scenie. Z błotem Beskidu Niskiego walczył lekko ponad 20 godzin. Drugie miejsce wywalczył Marcin Rembiasz, trzecie zaś Robert Korab. Wśród Pań rywalizacja było bardzo zacięta. Brytyjka Sabrina Verjee miała na mecie ledwie 28 minut przewagi nad Marzką Janerką Moroń. Trzecia wśród Pań - Asia Garlewicz - skończyła niespełna 50 minut za zwyciężczynią. 

Krótsza trasa ultra o dystansie 70 kilometrów padła łupem Jonasa Zakaitisa, młodego Litwina. Drugi był Kuba Wolski, trzeci zaś Krzysiek Wiernusz. Wśród Pań pewnie zwyciężyła Magdalena Szydłowska przed Justyną Supińską i Viktoriją Tomaševičieną. 

Najkrótsza trasa o dystansie 29 kilometrów była - co nie dziwi - najszybsza. Robert Gleń potrzebował na jej pokonanie 2h20 min. 

- Przez wielu zawodników zawody zostaną zapamiętane jako najbardziej błotniste w ich życiu. I rzeczywiście warunki były niesamowicie ciężkie. Oprócz błota, ujemne temperatury w nocy eliminowały kolejnych uczestników. Finalnie zawodnicy wszystkich tras dają nam bardzo dużo pozytywnej informacji zwrotnej. W trakcie zawodów pojawiło się kilka rzeczy, które koniecznie będą do poprawki w kolejnej edycji, ale generalnie impreza wypaliła, frekwencja dopisała, odwiedziło nas kilkunastu zagranicznych zawodników - w przyszłym roku mamy nadzieję dopracować wszelkie niedociągnięcia, przyciągnąć \jeszcze więcej zawodników, a być może nawet dołożyć jeszcze jedną trasę supermaraton - podsumował imprezę Krzysiek Gajdziński, szef biegu. 

AB

fot. Przyjazne Ukulele/goKrasnaUkuRun, Magda Grynkiewicz

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce