Łaskawa pogoda, tajemnicza Dominika – 16. Bieg Piotrkowską Rossmann Run [ZDJĘCIA]

 

Łaskawa pogoda, tajemnicza Dominika – 16. Bieg Piotrkowską Rossmann Run [ZDJĘCIA]


Opublikowane w ndz., 27/05/2018 - 09:39

Już szesnastą edycję Biegu Piotrkowską, czyli jednym z najsłynniejszych polskich deptaków, rozegrano w sobotni wieczór 26 maja w Łodzi. Od kilku lat jego sponsorem tytularnym jest firma Rossmann. Przez kilka lat w związku z remontami ulic tylko jego fragmenty prowadziły główną łódzką ulicą, jednak zeszłoroczną i bieżącą odsłonę można nazwać biegiem naprawdę Piotrkowską – trasa biegła praktycznie całą długością Pietryny, a przez jej długą część w obie strony.

W kilku edycjach start i meta znajdowały się na rynku Manufaktury – największego łódzkiego centrum handlowo-rozrywkowego w odrestaurowanej dawnej fabryce. Od czterech lat są one przeniesione na ul. Nowomiejską. Drugi kilometr trasy przebiega jednak wciąż przez Manufakturę.

Biegnę tu już piąty raz. Mój najlepszy wynik z Pietryny sprzed kilku lat, kiedy więcej biegałem po asfalcie, to 45:33. Rok temu, na identycznej jak dziś trasie, wyszło 48:30. Teraz, po zamuleniu górami i OCR-em, wyjątkowo ciężkim tygodniem i wczorajszym weselem, spodziewam się czegoś podobnego. Jest słonecznie, gorąco i parno. Lepsze to, niż zapowiadany ulewny deszcz i burza z gradem. Chmura dymu z wielkiego pożaru wysypiska w Zgierzu też chyba omija centrum Łodzi.

Pierwsze dwa kilometry, w tym rynek Manufaktury, to niestety gęsty tłok. Ruszyliśmy ze sprawnie zorganizowanych i wypuszczanych w odpowiednich odstępach stref czasowych, lecz przy rekordowej frekwencji 4628 zawodników trasa się bardzo korkuje. Wystartowałem ze środka mojej strefy na 45-50 minut, ale cały czas muszę wyprzedzać ludzi slalomem, a chwilami mocno zwalniać.

Nie wiem, ile tu tracę. Pierwsze 3 km średnio po 4:55 to wolno, nawet jak na moje obecne możliwości. Przed wpadnięciem na tytułową ulicę przebiegamy przez ogromne centrum przesiadkowe tramwajów, zwane Stajnią Jednorożców. Dwa kilometry w dół Pietryny, aż do Białej Fabryki, są przyjemne, bo w dół. Na półmetku około 24 i pół minuty. Wolę nie myśleć, co będzie w przeciwnym kierunku.

Odpuszczam wodę na wodopojach i po nawrocie cisnę ten lekki, ale niekończący się podbieg z zaciśniętymi zębami. Oba najgorsze kilometry wchodzą po 4:59. Ta trasa wiedzie na maksa Piotrkowską, więc jest najbardziej klimatyczna z możliwych i za to ją lubię, ale trudna. Przedostatni to góra-płasko-dół i międzyczas 4:44. Dopiero tu wyprzedzam zająca na 50 minut, który ruszył bardziej z przodu naszej strefy. Ostatni głównie na zbiegu, obiegnięcie pomnika Kościuszki i finiszowy podbieg Nowomiejską na wyplutych płucach w 4:25. Na mecie łapię 48:25. Pięć sekund poprawy od ubiegłego roku. Po takim tygodniu, weselu i pierwszych 2 km w dzikim tłumie chyba ujdzie.

Kiedy łapię oddech oparty o barierkę, spiker woła do dekoracji pierwsze trójki mężczyzn i kobiet w generalce. Resztką sił skaczę przez płotki, by się dostać do depozytu po aparat i znów pokonuję kilka barier w drodze do podium. Nie zdążam zrobić zdjęć na pudle, ale łapię najszybszych z naszych na krótkie rozmowy. Dopiero później udaje mi się wrócić na metę, by odebrać swój medal...

Zwyciężył Hillary Kiptum Maiyo Kimaiyo z Kenii (29:33) przed Romanem Romanienką z Ukrainy (30:14) i swoim rodakiem Josephem Mutwanthei Mumo (30:30) oraz pierwszym z Polaków Kamilem Karbowiakiem (30:38). Najszybsza wśród pań była Lilia Fiskowicz z Mołdawii (33:28, 16. open), wyprzedzając Christine Moraa Oigo z Kenii (33:35) i Aleksandrę Brzezińską (34:06). Tuż za podium dobiegła ubiegłoroczna światowa zwyciężczyni Wings for Life Dominika Stelmach (36:04). Pełne wyniki można zobaczyć TUTAJ.

– Pierwszy raz tu biegłem – opowiadał Kamil Karbowiak – zdarzyła się okazja, żeby wystartować, to przyjechałem. Trasa według mnie była szybka, tylko gorzej z pogodą, bo jest duszno. Przez to nie dało się pobiec w takim czasie, jak chciałem, ale czwarte miejsce i pierwsze wśród Polaków daje satysfakcję. Od startu wyskoczyła grupa, która potem się rozciągała. Najpierw uciekło dwóch Kenijczyków, z których jeden wytrzymał to tempo, a drugi został. W międzyczasie wyprzedził go Ukrainiec (Roman Romanienko – red.), a ja też byłem blisko, by go złapać, ale się nie udało. Za sobą widziałem jeszcze jednego Kenijczyka (Bernarda Muinde Mathekę – red.), ale spokojnie obroniłem czwarte miejsce. W przyszłości, jak będzie pasowało w kalendarzu startowym, to jeszcze tu wrócę – zakończył najszybszy Polak.

– W zeszłym roku byłam tu siódma, a teraz czwarta, więc jestem zadowolona – przyznała Dominika Stelmach – choć nawet nie pamiętam, czy poprawiłam czas (o 42 sekundy – red.). Tym bardziej, że wracam po kontuzji, a właściwie cały czas jeszcze z nią walczę. Te 36 minut jest znacznie lepsze, niż się spodziewałam. Chciałabym tu kiedyś być w lepszej dyspozycji, bo ta trasa naprawdę sprzyja dobremu bieganiu. Jest chyba najłatwiejszą z dyszek, na których biegłam! – stwierdziła odważnie. – Nawet te ponad 2 km pod górę na końcowej prostej nie przeszkadza, bo wszędzie indziej też są albo jakieś wiadukty, albo mocno wieje, a tutaj jest północ-południe, a w Polsce wiatry zwykle wieją wschód-zachód.

– Po tegorocznym Wings for Life mam mieszane uczucia – wspominała Dominika. – Z jednej strony się cieszę, że wygrałam w RPA, ale z drugiej biegłam z kontuzją, od 14. kilometra myślałam czy nie zejść z trasy, na pewno nie czułam się komfortowo. Nie umiem się teraz wypowiedzieć o kolejnych startach, zobaczymy w jakim stanie jutro będzie noga, wtedy zdecyduję. Czy jakieś góry? Też nie mogę na razie nic powiedzieć! – zakończyła tajemniczo. Dominiko, życzymy zdrowia!

Najszybszą z Polek, przybiegając dwie minuty przed Dominiką, została Aleksandra Brzezińska. – Biegło mi się dzisiaj bardzo dobrze, chociaż treningi na to nie wskazywały, bo muszę je godzić z pracą nauczycielki angielskiego – przyznała – ale jedno i drugie jest moją pasją i cieszę się, że udaje mi się je pogodzić. Bieg był wspaniale zorganizowany, a do tego osiągnęłam drugi wynik w życiu. Do złamania 34 minut zabrakło niewiele, jak również do życiówki 33:48, ale wiem, że to jest do zrobienia. Trasa nie należała do najłatwiejszych, więc tym bardziej się cieszę, że sobie z nią fajnie poradziłam. Nie znałam jej wcześniej, ale Błażej (mąż i trener – red.) mi ją bardzo polecał ze względu na świetną organizację. Dałam się namówić i nie żałuję!

– Dominiki nie widziałam za sobą podczas biegu, ale bardzo się cieszę, że była czwarta - opowiadała. – Na początku widziałam, że za mną była Kenijka (Yunes Moraa Onyancha, ostatecznie 6. miejsce za Izabelą Parszczyńską – red.). Przede mną cały czas biegły zawodniczki z zagranicy, na ostatnich metrach Mołdawianka wyprzedziła Kenijkę. Z Lilią Fiskowicz wcześniej nawet w pewnym momencie biegłyśmy razem, ale potem uciekła i ostatecznie wygrała. Kenijka chyba zbyt mocno zaczęła. Nie zdążyłam jej dojść (zabrakło 11 sekund – red.), ale nie biegłam na miejsce, tylko na czas, więc jestem zadowolona. Na pewno jeszcze tu wrócę, dziękuję organizatorom i wszystkim kibicom za wspaniałą atmosferę. Jak się męczyć, to w Łodzi! – zakończyła ze śmiechem.

Jak się dowiedziałem od dyrektora sportowego Biegu Piotrkowską Jacka Chmiela, w przyszłym roku trasa się zmieni ze względu na planowane remonty ulic na północ od Placu Wolności. Na pewno jednak zgodnie z nazwą biegu prowadzić będzie w większości główną łódzką ulicą. Teraz w klasyfikacji dziennikarzy udało mi się wywalczyć piąte miejsce wśród mężczyzn (wygrała kobieta, Sylwia Retmaniak!). Zbliżając się do życiówki, spokojnie wskoczyłbym na pudło. Za rok warto się docelowo przygotować, by o nie zawalczyć.

Kamil Weinberg


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce