Multirig prosto z lodu. Mistrzostwa Polski Dziennikarzy na Runmageddonie z naszym udziałem [WYNIKI, ZDJĘCIA]

 

Multirig prosto z lodu. Mistrzostwa Polski Dziennikarzy na Runmageddonie z naszym udziałem [WYNIKI, ZDJĘCIA]


Opublikowane w ndz., 23/09/2018 - 10:21

Lesznowola, 22 września, 13:25. Do Lodowej przed chwilą dosypali świeżego lodu. Po wyjściu dosłownie słyszę, jak dzwonią mi zęby i nabiał. Żeby dać Multiriga prosto po tej atrakcji, to trzeba być wrednym i złośliwym. Ale za to właśnie cenię organizatorów RMG. Przynajmniej na koniec trasy dali dziś taką zabawę, jak lubię.

* * * * *

Drugie Mistrzostwa Polski Dziennikarzy w OCR startują w fali o 12:30. 53 przedstawicieli mediów łapie worki z piaskiem i rusza na długą pętlę. Charty jak zwykle wystrzeliły do przodu, a ja gdzieś w połowie stawki z dosyć ciężkim worem. Ich waga chyba była zresztą dość mocno losowa. Pod koniec okrążenia z obciążeniem potykam się o jakiś korzeń i odwalam widowiskowego orła. Na szczęście bez konsekwencji.

Zapowiadane mega wilcze doły są rzeczywiście wypasione. Wciąż łapiąc oddech po zrzuceniu wora, pierwszego przeskakuję z rozbiegu i mam kilka miejsc do przodu. Kilka następnych jest szerszych, ale ciągle przesuwam się na nich w górę stawki. Jednak nic, co dobre, nie trwa wiecznie.

To znaczy zależy, co kto lubi. Odtąd większość 6-kilometrowej trasy prowadzić będzie zawijasami po ogromnej, płaskiej jak stół łące, z wrzuconymi tu i ówdzie przeszkodami. Lepiej wybiegani zawodnicy znów mnie wyprzedzają. Wśród nich jest maratonka Kasia z Wirtualnej Polski. Pomagam jej jeszcze na 2,4-metrowej ściance, spotkamy się później na oponowej porodówce, a następnie na dobre zniknie mi z oczu, by dobiec na metę jako trzecia z kobiet.

Czołganie pod zasiekami, jeszcze jedne wilcze doły, szybkie wejście na linę. Tu już doganiamy końcówkę poprzedniej fali, dużo ludzi robi karne burpeesy. – Będzie fikołek? – pyta wolontariuszka przy wysokiej belce. – Niekoniecznie – odpowiadam, pokonując ja wyporem na rękach. Długi czas biegnę sam. Jakoś nie mogę złapać rytmu i trudno mi się rozpędzić. Na płaskim zupełnie brakuje mi wybiegania, bo ostatnio prawie tego nie trenuję...

Następna okazja do zyskania paru miejsc nadarza się na skośnej nabiegowej ściance. Nie ryzykuję nabiegu, bo to loteria, tylko po swojemu szybko wchodzę odciągiem po krawędzi. Znowu długi bieg zakrętasami pośród chwastów. Próbuję coś przycisnąć, ale wciąż trudno mi się rozkręcić. Na porodówce tracę dłuższą chwilę komuś pomagając, po czym przeczołguję się sam bez pomocy.

Już z daleka widzę moją „ulubioną” wysoką równoważnię. Przy pierwszym z nią spotkaniu niebezpiecznie spadłem brzuchem na kant belki. Później zawsze przechodziłem ją z pomocą innych. Nawet po ostatnim udanym dla mnie myślenickim Ultrasie myślałem, że sam ją przejdę dopiero po wypiciu butelczyny czegoś mocniejszego.

Ale teraz czuję, że to właśnie jest mój dzień. Najpierw pomagam jednemu współzawodnikowi. Następnie proszę wolontariusza o uważanie na mnie, ale wchodzę na nią sam z wyporu na rękach. Sam też przechodzę całą jej długość. Dopiero metr przed końcem, po mocnym podmuchu wiatru, łapię rękę wolontariusza. Czy mogę sobie zaliczyć przeszkodę? Najważniejsze, że się przełamałem. To znaczy dla mnie dużo więcej, niż miejsce w klasyfikacji.

I jeszcze jedna pętla z worami piachu po hopkach. Z wyjątkiem górek, pokonuję ją biegiem. Zaraz za nią obok trasy stoi Fireman, czyli strażackie słupy ze sznureczkami. Niestety nie dla nas, tylko dopiero na jutrzejszego Classica. Szkoda, bo na Rekruta na dziś też był zapowiadany. Więcej ciekawych przeszkód, jak chociażby Atak Szczytowy i Ta Jedyna, też ma być dopiero jutro, na dodatkowej pętli...

Następna przeszkoda – to chyba Weryfikator Marzeń, o ile się nie mylę – dla nas też jest jedynie połowiczna. Obowiązkowo mamy tylko deskę z otworami na ręce. Dla sportu przechodzę jednak jej drugą połowę – kółka na kołkach. Może powinienem się ścigać bez takich zabaw, w końcu to MP, ale nie mogę się powstrzymać...

Coś podejrzanie długo było sucho, więc lądujemy w Wodnym Więzieniu, czyli zanurzamy się cali pod kratkami w rowach z wodą. Po wyjściu chłodny wiatr wyziębia. A tak było fajnie, jak było sucho. Przynajmniej następna wodna przeszkoda – Aquaman – nie jest już szokiem. Pierwszy raz mam przyjemność się z nią zmierzyć. Krótki rozbieg, ale za to dobre wybicie z jednej nogi. Dzyń w dzwonek, ląduję w głębokiej wodzie. Nogami nie sięgam dna, więc dyrektorską żabą dopływam do brzegu. Kto nie zadzwonił, robi karną rundę z obciążeniem.

To już końcówka. Skok z Indiany Jonesa to jak zwykle czysta przyjemność. Znów profilaktycznie najcenniejsza pomarańczowa bandanka z głowy na szyję, by jej nie zgubić w wodzie. Przez długaśną porodówkę na Oponeo przeciskam się bez pomocy, bujanie i wspinaczka po oponach też wchodzą bez kłopotu. Flying Monkey był opowiązkowy tylko dla elity, dla nas nie. Dla zabawy się bujam i próbuję lotu z drążka na drążek o rozstawie 180 cm, ale na zimnych łapach po trzech wodnych przeszkodach brakuje mi dużo. Przynajmniej wiem, co mam trenować. Żeby nie zrobiło się nam za ciepło, za zakrętem już czeka dół z wodą i lodem.

Do Lodowej przed chwilą dosypali świeżego lodu. Po wyjściu dosłownie słyszę, jak dzwonią mi zęby i nabiał. Żeby dać Multiriga prosto po tej atrakcji, to trzeba być wrednym i złośliwym. Ale za to właśnie cenię organizatorów RMG. Po tej całej umiarkowanie ciekawej trasie, przynajmniej na koniec dali dziś taką zabawę, jak lubię.

Znajoma wolontariuszka wspaniałomyślnie pozwala mi wytrzeć dłonie o swojego polara. W pierwszej próbie chyba za bardzo chcę, bo po przejściu bujanego drąga spadam w połowie ciągu dziesięciu gimnastycznych kółek. W tym momencie, trzymając się zasad ścigania w MP, powinienem szybko odbębnić 20 karniaków i lecieć do bliskiej już mety.

Ale to nie w moim stylu. Zresztą na wysokie miejsce chyba i tak już nie mam szans. Nie na tej trasie, która była zupełnie nie w moim stylu. Znajoma dziewczyna, wraz z innym wolo w pomarańczowej ultra-bandance – takiej jak moja – przez dłuższą chwilę rozcierają mi zmarznięte palce. Naprawdę jestem im bardzo wdzięczny. W drugim podejściu odpowiednia koncentracja, pięknie się bujam co drugie kółko, nawet kulki na łańcuchach przechodzę co drugą. Klepię dzwonek i wydaję dziki okrzyk radości. A podobno od kilku miesięcy, od majowych Myślenic, mam kontuzjowaną prawą łapę. Mój niezawodny fizjo szaman powiedział, że mogę cisnąć. Już po biegu, przejdę sobie treningowo Multiriga jeszcze dwa razy...

Jeszcze tylko trzeba wejść na helikopterową drabinkę. Drużyna futbolu amerykańskiego lekko mnie łomocze skórzanymi tarczami, a za nią już czeka meta. Godzina i 43 sekundy – w granicach przyzwoitości. Jakby policzyć wszystkich z dziennikarskiej fali, miejsce 19 na 53.

W tym roku w MP Dziennikarzy nie było nagród w klasyfikacji Masters – może było nas za mało? – ale i tak bym nie obronił ubiegłorocznego trzeciego miejsca. Poprzednio wywalczyłem je na mocno selekcyjnej, długiej pętli z 35-kilową trylinką, której teraz nie było. Do pudła w generalce zabrakło sporo. Gdybym poświęcił styl pokonywania przeszkód, zyskałbym kilka minut i dużo pozycji w tabeli. Dla mnie osobiście byłoby korzystniej, gdyby premiowani byli zawodnicy przechodzący samodzielnie wszystkie przeszkody, ale wiadomo, wszystkim się nie dogodzi. Najważniejsze są dla mnie kolejne przezwyciężenie własnych barier, pomyślne wychodzenie z kontuzji ręki i dobra zabawa.

* * * * *

Mistrzostwo Polski Dziennikarzy obronił Bartosz Brusiło z portalu Mamy Ruszamy (40:35), wyprzedzając Mateusza Jareckiego z TVP Sport (42:44) i Macieja Czopka z TVN24 (44:33) – podium było więc identyczne, jak przed rokiem. Dwie pierwsze panie zamieniły się natomiast miejscami: Natalia Grzebisz z Pulsu Biznesu/Bankier.pl (44:46) przybiegła przed małżonką najszybszego z panów, Iloną Brusiło (50:03). Podium dopełniła Katarzyna Głuszak z Wirtualnej Polski (52:15). Drużynowo zwyciężyła ekipa TVN24 w składzie: Maciej Czopek, Przemek Janowski, Adrian Mielnik, Zbigniew Guziuk i Agnieszka Białobrzewska.

Pełne wyniki sobotniego RMG Rekruta, w tym MP Dziennikarzy, można zobaczyć TUTAJ.

Wkrótce na naszym portalu rozmowa z Jarkiem i Mirkiem Bienieckimi o nadchodzącej wkrótce, organizowanej przez nich wspólnie imprezie – Runmageddon Kaukaz i Rzeźnik Kaukaz.

KW

Fot. KW i Magdalena Wilk

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce