"Sukces w moim mieście dał mi kopa! Jeszcze powalczę o Tokio!" - Monika Stefanowicz, triumfatorka 20. PKO Poznań Maratonu

 

"Sukces w moim mieście dał mi kopa! Jeszcze powalczę o Tokio!" - Monika Stefanowicz, triumfatorka 20. PKO Poznań Maratonu


Opublikowane w wt., 22/10/2019 - 19:24

To była duża niespodzianka. 20. PKO Poznań Maraton wygrała 39-letnia Monika Stefanowicz, którą niektórzy ostatnimi czasy bardziej kierowali już w stronę końca biegowej kariery niż maratońskich sukcesów.

Tymczasem... Na 30 kilometrze biegaczka ze stolicy Wielkopolski, znana wcześniej pod panieńskim nazwiskiem Drybulska, traciła do liderującej Etiopki Tigist Bedady prawie 5 minut, jeszcze na 35 km - ponad 3 minuty. Wykorzystała jednak osłabienie rywalki i po piorunującej końcówce prześcignęła ją krótko przed metą odnosząc upragniony sukces w swoim mieście. Choć biega już ćwierć wieku, wygrała w Poznaniu po raz pierwszy!

20. PKO Poznań Maraton znów biało-czerwony! Brawo Monika Stefanowicz! [WYNIKI, ZDJĘCIA]

Piotr Falkowski: Bardzo nas wszystkich zaskoczyłaś, Moniko! Piękna dramaturgia biegu!

Monika Stefanowicz: To jest właśnie w sporcie piękne, prawda? Że nic do końca nie da się przewidzieć. Siebie też bardzo zaskoczyłam!

To była Twoja zaplanowana taktyka – dać się wyszaleć Etiopce, bo wiedziałaś, że nie wytrzyma narzuconego tempa, czy też po prostu biegłaś swoje i wykorzystałaś nadarzającą się okazję?

Biegłam w swoim tempie. Miałam wcześniej dużo problemów zdrowotnych i nie bardzo wiedziałam, na jaki wynik mnie stać. Baliśmy się z trenerem Zbigniewem Nadolskim ryzykować tempa na czas 2:34-2:35 godz., mogłam nie wytrzymać 3:40 min./km.

Etiopka i Białorusinka Sawina chciały pacemakera na tempo 3:31/km, zależało im na wyniku około 2:29, a przynajmniej rekordzie trasy (2:31:55 Irene Chepkirui z Kenii w 2014 r. - red.), bo za to była dodatkowa premia finansowa. Po półmetku zawodniczka z Białorusi odpuściła i zeszła z trasy, Afrykanka została sama, ale po pewnym czasie zaczęła mieć problemy żołądkowe i poważnie osłabła, zwalniała w oczach.

Mnie z kolei biegło się dobrze, druga połówka, choć nieco trudniejsza, była nawet szybsza, więc można powiedzieć, że pobiegłam trochę asekurancko. Być może stać mnie było na trochę lepszy wynik, ale nie chciałam ryzykować.

Kiedy się dowiedziałaś, że przewaga Etiopki maleje i masz szansę ją dogonić, powalczyć o zwycięstwo?

W ogóle nie wiedziałam! Nie miałam żadnej informacji. Samochód jechał tylko przed pierwszą grupą, trener też był z przodu i nie widziałam go. Nie miałam pojęcia o jej kryzysie, dopiero na ostatniej długiej prostej prowadzącej w kierunku mety, niecałe 4 kilometry przed końcem, zobaczyłam z daleka samochody i prowadzącą zawodniczkę.

Pomyślałam, że może da się ją dogonić, zmobilizowałam się, postarałam troszkę przyspieszyć. 2 km przed metą wiedziałam, że to zrobię (różnica wynosiła wtedy 46 sek. - red.), że Etiopka nie odeprze mojego ataku. Biegła już bardzo wolno, „piątkę” 35-40 km przebiegła w ponad 22 minuty, a ja w 18 z haczykiem. Musiała mieć poważne problemy, w relacji z biegu widać jak trzyma się za żołądek.

Z pacemakerami to była dość ciekawa historia. Jeden prowadził Twoją grupę, a potem Ciebie samą do 30 kilometra, a potem... przejął Cię Twój mąż Krzysztof Stefanowicz, który wcześniej dyktował tempo liderkom!

W mojej grupie biegła jeszcze Japonka, Ania Szyszka i Beata Lupa. Koleżanki jednak odpuściły i zostałam sama. Marcin Kęsy doprowadził mnie do 30 kilometra w tempie na 2:37 i zszedł. Trochę biegłam sama, aż dołączyłam do męża, który zakończył współpracę z liderką z Etiopii i zwolnił, żeby zobaczyć jak mi idzie i ewentualnie pomóc.

To pół żartem zapytam: może Krzysztof podyktował Etiopce takie tempo, którego ona nie wytrzymała, żeby w ten sposób pomóc Tobie w zwycięstwie?

Hahaha, może to i tak wyglądało? Rzeczywiście zabawnie wyszło! Ale mówiąc poważnie, to... nie, żadnego spisku nie było! Krzysztof prowadził Bedadę tak jak było to ustalone z organizatorami. Ona chciała pobiec na czas poniżej 2:29 i na taki wynik mój mąż został zakontraktowany.

Moniko, gratuluję jeszcze raz pięknego zwycięstwa! A czy z wyniku 2:37:42 też jesteś zadowolona? Od Twojego rekordu życiowego (2:28:26 w Hamburgu 2016) odbiega dość znacznie.

Czas jest daleki od moich oczekiwań, ale... Miałam sporo problemów, przygotowania nie szły tak jak powinny, starty kontrolne też nie wychodziły. Ciągle coś nie grało. Właśnie dlatego baliśmy się ryzykować biegu na lepszy wynik, choć teraz widzę, że mogłam śmiało atakować 2:34-2:35. Ostatnie 10 km przebiegłam w bardzo dobrym tempie, więc rezerwy energii i prędkości miałam. Byłam dobrze przygotowana. Następny maraton za jakiś czas pobiegnę na pewno szybciej.

A zatem pogłoski o rychłym końcu Twojej biegowej kariery są całkowicie nieprawdziwe?

Nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa, nigdy nie mówiłam, że kończę karierę. A taki sukces jak niedzielna wygrana w Poznaniu, w swoim mieście i wśród swoich kibiców, wynikająca z niego euforia, magia i atmosfera tego maratonu dają dodatkowego „kopa”, żeby wskrzesić coś w sobie i spróbować powalczyć o coś większego, ważnego.

Jeśli wreszcie uporam się do końca z problemami zdrowotnymi, stać mnie na to. Mój trener uważa tak samo. Skoro życiowy wynik osiągnęłam w wieku 36 lat, to i teraz powinno mnie być stać zejść do poziomu 2:31-2:32, a w tej chwili w Polsce szybciej biega tylko Karolina Nadolska.

Karolina ma już minimum na Tokio (trzecie miejsce w kwietniu w Hanowerze z czasem 2:27:43 – red.). Które jeszcze dziewczyny są, Twoim zdaniem, zdolne powalczyć o prawo startu w Tokio?

Do przyszłorocznych igrzysk jest nowy system kwalifikacji. Minimum IAAF i PZLA to 2:29:30, ale 40 zawodniczek może też awansować ze światowego rankingu. Na pewno walkę o minimum podejmie – jeśli tylko pozwoli jej zdrowie – Iwona Bernardelli, bardzo trzymam kciuki za jej wiosenną formę, bo będzie miała tylko jedną szansę. Wydaje mi się, że z rankingu szansę mają Iza Paszkiewicz oraz Ola Lisowska. Zobaczymy jak im pójdzie teraz na Igrzyskach Wojskowych w Wuhan.

Iwona Bernardelli wraca do biegania i wciąz wierzy w Tokio. "Muszę to zrobić dla Mateusza!"

I „zmartwychwstała” Monika Stefanowicz?

(śmiech) Ja przecież jestem cały czas, chociaż ostatnio było o mnie trochę ciszej. Sport jest dlatego fajny, że nic nie można przewidzieć i wszystko może się wydarzyć. W Poznaniu przecież nie byłam faworytką!

Co Ci dolega, z czym masz tak poważne problemy zdrowotne?

Nie chodzi o żadne kontuzje. Już po igrzyskach w Rio de Janeiro w 2016 r. spadła mi odporność organizmu, pojawiły się osłabienie, częste przeziębienia, spadki wagi, problemy energetyczne. Do tej pory nie znaleźliśmy przyczyny, jesteśmy w trakcie badań.

Dużo straciłaś przez chorobę?

Przepadło trochę startów i potencjalnych wyników. Zdobyłam medale indywidualnie i drużynowo na Wojskowych Mistrzostwach Świata w Ottawie i Libanie, a w ubiegłym roku pobiegłam 1:15 w półmaratonie w Walencji i 1:16 w Glasgow. To niezłe wyniki, choć do życiówki (1:12:14 w 2015 r. – red.) trochę brakowało.

A czy po poznańskim sukcesie pojawiła się w głowie myśl, żeby na wiosnę powalczyć o prawo startu w Tokio? To by były Twoje czwarte igrzyska, po Atenach (2004 – DNF), Pekinie (2008 – 24 miejsce) i Rio de Janeiro (2016 – 23 miejsce).

(śmiech) Na razie cieszę się piękną niedzielą i wygraną, niczego nie planuję. Nie mówię „tak”, nie mówię „nie”. Ale jak będzie zdrowie, to na pewno podejmę walkę. My sportowcy jesteśmy do tego stworzeni – nigdy się nie poddajemy. Zwłaszcza, że po zwycięstwie w moim mieście pojawiła się chęć, by coś jeszcze osiągnąć.

Mówisz o Poznaniu „moje miasto”, ale przecież Ty pochodzisz z Wągrowca?

Tak i mieszkałam w Wągrowcu do matury. Ale po liceum wyjechałam do Poznania i mieszkam tu już 20 lat. To ponad połowa mego życia, tu biegam, świetnie się czuję i wygrana w Poznaniu sprawiła mi szczególną satysfakcję. Michał Bartoszak (olimpijczyk z Aten – red.) powiedział mi po maratonie: „Zazdroszczę Ci, bo wygrałaś w swoim mieście, ja tego nigdy nie doświadczyłem”.

Historia zatoczyła duże koło, bo kiedyś w Poznaniu debiutowałaś w maratonie.

To było w 2002 roku, a więc 17 lat temu! Moim trenerem był wtedy pan Edward Motyl, zajęłam drugie miejsce, a wygrała wtedy Wioletta Uryga.

Jak Ci się później wiodło na poznańskiej imprezie?

Nigdy więcej, aż do tej niedzieli, nie startowałam w Poznań Maratonie! 2 czy 3 razy biegłam tylko w półmaratonie. Albo wybierałam maratony zagraniczne, albo miałam starty w igrzyskach olimpijskich, albo na igrzyskach lub mistrzostwach wojskowych. Nie mogłam biegać jesienią w Poznaniu, chociaż bardzo chciałam i dyrektor maratonu Łukasz Miadziołko od lat mnie namawiał do startu u siebie.

Przy okazji dodam, że na 20 PKO Poznań Maratonie odbyły się wojskowe mistrzostwa Polski i zdobyłam złoty medal! Nie „załapałam się” tym razem do składu na Światowe Igrzyska Wojskowe w chińskim Wuhanie (27 października Polskę będą reprezentowały Monika Andrzejczak, Aleksandra Lisowska, Olga Ochal i Izabela Trzaskalska-Paszkiewicz – red.), to mam przynajmniej taką małą satysfakcję!

Wojskowych sukcesów masz w sportowym portfolio sporo.

Jestem w armii już 11 lat, od 2008 roku. Zdobyłam dwa medale w maratonie na światowych igrzyskach w Korei Południowej w 2015 r.: brązowy indywidualnie – wygrała Iwona Bernardelli oraz złoty w drużynie z Iwoną i Olga Ochal. Wywalczyłam też 7 medali mistrzostw świata, w biegach przełajowych i maratonie.

I ciągle jesteś starszym szeregowym?

A właśnie nie! Wszędzie tak o mnie piszą, ale w tym roku awansowałam na stopień kaprala! Służę w Jednostce Sił Powietrznych 1156 w podpoznańskich Krzesinach, jestem w Wojskowym Zespole Sportowym i reprezentuję klub WKS Grunwald Poznań.

Sporo rozmawialiśmy o planach, to na koniec powiedz mi, ale szczerze... Wierzysz, że jesteś jeszcze w stanie biegać na poziomie swojej „życiówki”?

Nie wiem, trzeba by o tym rozmawiać z trenerem. Myślę, że jeśli poradziłabym sobie z kłopotami zdrowotnymi, to poprzez trening wysokogórski i mądre prowadzenie (a mój trener to potrafi!) dlaczego nie? Nie wiem, czy akurat 2:28, ale może poniżej 2:30, może 2:29:29 i czwarte igrzyska (uśmiech).

Chciałabym podjąć próbę nie tylko o Tokio, ale też o dobry wynik olimpijski, bo już 3 razy byłam na igrzyskach i choć jest to magiczna impreza, na samym starcie mi już nie zależy. Pragnęłabym zrobić dobry wynik: wejść do dwudziestki czy nawet piętnastki byłoby czymś wielkim przy obecnej dominacji biegaczek afrykańskich!

Rozmawiał Piotr Falkowski

Fot. Adam Ciereszko, Jakub Kaczmarczyk, arch. Moniki Stefanowicz


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce