Amator w Biegu Rzeźnika. Ambasadorka radzi

 

Amator w Biegu Rzeźnika. Ambasadorka radzi


Opublikowane w śr., 28/05/2014 - 10:25

Kiedy dojeżdżamy do Komańczy przestaje padać, na bębnach gra zespół Wiewiórka na Drzewie, panuje przedstartowa atmosfera. Z moim kompanem zgodnie stwierdzamy, że rozsądnie będzie ustawić się na końcu stawki i przetruchtać pierwsze kilometry. Po donośnym wystrzale startujemy i biegniemy bardzo powoli. Zaczynam się trochę niepokoić, abyśmy nie zgubili się w tłumie biegaczy, co jakiś czas oglądam się nerwowo. Mam nadzieję, że mój towarzysz jest w dobrej kondycji…

Po około ośmiu kilometrach czerwony szlak odbija w lewo, pod górkę. Ścieżka jest dość wąska i śliska – czas przyzwyczaić się do bieszczadzkiego błota. Zgodnie z założeniami – pod górkę podchodzimy, a po płaskim i w dół truchtamy. Jest już jasno. Plusem startowania z samego końca stawki był brak kolejek przy strumieniach, o których czytałam w innych relacjach.

Mijamy piękne Jeziorka Duszatyńskie, woda jest ciemnoturkusowa i unosi się nad nimi lekka mgiełka (niestety nie ma czasu na podziwianie, biegniemy dalej!), zdobywamy Chryszczatą i po 2 godzinach 52 minutach docieramy do pierwszego punktu kontrolnego. Meldujemy tam się jako 350 drużyna, średnie tempo 10:19. Po szybkim uzupełnieniu wody w camelbagach ruszamy dalej.

Drugi etap jest naprawdę piękny! Szlak prowadzi bukowym lasem, cieszę oczy świeżą, nasyconą zielenią. Przez grań przepływają chmury, podświetlane promieniami słońca. Zapamiętuję widoki, nie ma czasu na zdjęcia – Arek jest kawałek przede mną, nie byłby zachwycony niepotrzebnym postojem. W biegu podgryzam batonika energetycznego z płatków owsianych, miodu i bakalii i z zapałem zdobywam Jaworne, Wołosań i Berest.

Na końcu tego 15,4-kilometrowego etapu czeka nas ostry zbieg pod orczykiem. Biegacze prezentują różne techniki schodzenia ze stoku – desperacko z użyciem 4 kończyn, bokiem po krzakach, prosto w dół a la „raz kozie śmierć”. Asekurancko, wybieram opcję krzaki i powoli zsuwam się ze zbocza. Przebiegamy prawie po progu naszej kwatery – Bacówki pod Honem i grzejemy asfaltem w dół do centrum miasteczka.

Meldujemy się jako 273 para, średni czas dla etapu całkiem niezły jak na nasze założenia – 8:02. W Cisnej (565 m n.p.m.) staramy się za bardzo nie rozprężać, na odpoczynek przyjdzie czas później. Standardowo, tankuję camelbaga, zjadam trochę przygotowanego dania – ryżu z kurczakiem i rodzynkami, decyduję się także zabrać kijki. Dodatkowe punkty podparcia przydadzą się na śliskim bieszczadzkim błocie.

Wybiegamy z przepaku, przebiegamy przez most kolejki wąskotorowej nad Solinką i głośno sapiąc drapiemy się na Małe Jasło (1097 m n.p.m.). Ten etap jest dłuższy, na pokonanie 24 km organizatorzy przyjęli 4 godziny 15 minut, co oznacza, że kolejny punkt kontrolny w miejscowości Smerek zostanie zamknięty o godzinie 14.00. My na szczęście nie biegniemy na styk, jeśli nie trafi się jakaś kontuzja czy gwałtowne osłabnięcie, będziemy przed zamknięciem przepaku.

Pogoda jest piękna, świeci słońce, więc biegnie się z przyjemnością. Dość dobrze idą nam podejścia, z satysfakcją mijamy kolejne zespoły. Część z nich co prawda dopada mnie na zbiegach, z którymi radzę sobie trochę gorzej. Zdecydowanie muszę nad nimi popracować! Mimo tego nastroje dopisują, kryzys nie nadchodzi, czujemy się świetnie. Mijamy Małe Jasło, Jasło (1153m n.p.m), Okrąglik (1101 m n.p.m.) i Ferczatą (1102 m n.p.m).

Zbiegamy na słynną „Drogę Mirka”. Ze względu na ilość zakrętów dłuży się wielu biegaczom, wręcz zdaje się nie mieć końca. Stojący tam jeden z organizatorów dodawał otuchy wołając, że do przepaku zostało jeszcze 7 km. Uff, czyli jednak ta droga ma koniec. Nogi są już dość zmęczone dystansem, mój partner próbuje przekonać mnie do biegu, ja jednak głównie maszeruję. W oddali widać wypiętrzone połoniny i chcę zachować trochę sił. Myślę, że dopiero tam zacznie się zabawa.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce