Wiedeń czeka na maratończyków. Jesteśmy wśród nich

 

Wiedeń czeka na maratończyków. Jesteśmy wśród nich


Opublikowane w sob., 12/04/2014 - 08:24

Do Wiednia przyjeżdżam już w czwartek, żeby odetchnąć atmosferą miasta, zanim zacznie się okołomaratońskie zamieszanie. W tym roku swój udział w maratonie i półmaratonie w stolicy Austrii zgłosiło 41,5 tysiąca osób. Trudno będzie uniknąć tłumów i kolejek – pisze z austraickiej stolicy Kasia Marondel. Nasza redakcyjna koleżanka pobiegnie w niedzielę 13 kwietnia, w 31. Vienna City Marathon.

W piątek rano wybieram się na przebieżkę po mieście. Słoneczny poranek, lekki wiatr, monumentalne zabudowania Wiednia… Mimo sporego ruchu na ulicach i braku zielonych terenów w pobliżu, biegnie się wspaniale. Docieram do Hofburga, zimowej rezydencji cesarskiej, gdzie zostanie ulokowana meta biegu. Szybko dokonuję poprawki – meta już została ulokowana.

Na Heldenplatz praca wre. Chociaż do startu maratonu pozostało prawie 48 godzin, Austriacy zdążyli już ustawić metę, miasto namiotów wokół niej, trybuny dla widowni, telebimy i mnóstwo innych sprzętów. Panowie w uniformach rozkładają setki krzesełek i stolików, przenoszą zgrzewki z wodą mineralną. Obok stoją zaparkowane w rządzie samochody, które poprowadzą liderów biegu – zwycięzcę, najszybszą kobietę oraz… najszybszego Austriaka i Austriaczkę.

Ogrom całej strefy mety robi wrażenie. W porównaniu z Maratona di Roma, w którym wystartowałam przed dwoma tygodniami, wszystko wydaje się naprawdę wielkie. Nie rozwinięto jeszcze legendarnego dywanu, który ma prowadzić zawodników do mety, ale stojąc kilkadziesiąt metrów przed nią potrafię sobie wyobrazić emocje, które będą mi towarzyszyć za dwa dni. Właściwie to już czuję ekscytację i nie mogę się doczekać biegu. Wiedeń widziany z perspektywy biegacza jest wspaniały.

Biegnę dalej, pozdrawiana przez pracowników rozciągających taśmy z logo VCM. Mijam kilku biegaczy, którzy też oglądają metę. Żaden mnie nie pozdrawia, trochę brakuje mi tej solidarności i serdeczności, których doświadczałam biegając po ulicach niemieckich i polskich miast.

Popołudnie spędzam na maratońskim Expo. Ulokowano je w hali Targów Wiedeńskich. Owszem, stoisk jest sporo, ale ogólnie brakuje mi atmosfery, która towarzyszyła rzymskiemu expo. Ot, po prostu wystawiło się kilkanaście firm produkujących buty, odzież i odzywki dla biegaczy. Przeglądam ofertę i udaję się po odbiór pakietu startowego.

Właściwie pakiet to trochę za duże słowo – w foliowym worku na ramię kilka reklamówek sponsorów, numer startowy i agrafki. Za chip muszę zapłacić dodatkowo. Koszulkę można kupić na osobnym stoisku za prawie 30 euro. Po jednym z najdroższych europejskich maratonów można spodziewać się więcej. Cóż, zostaje jeszcze jutrzejsze Pasta Party.

Jak co roku, odbywa się ono w Ratuszu, pod kryształowymi żyrandolami i przy akompaniamencie orkiestry kameralnej. Maratończycy będą mogli, poza makaronem, skosztować Kaiserschmarren, czyli omletu cesarskiego.

Atrakcją maratonu, poza metą w niezwykłym miejscu, jest też z pewnością elita biegaczy z całego świata, która zapowiedziała swój udział. W Wiedniu pobiegnie aż sześciu zawodników z życiowym rekordem poniżej 2:07. Wśród nich Philipp Kimutai i Geofrey Ndungu oraz debiutanci Wilfred Kirwa Kigen i Getu Feleke. Wystartuje także znany japoński maratończyk Ryo Yamamoto, którego życiowy rekord to 2:08:44. Czy któremuś z nich uda się poprawić rekord trasy ustanowiony przez Henry’ego Suguta w 2011 na 2:06:58? Dowiemy się już w niedzielę.

Tymczasem emocje rosną – bo maraton, bo Wiedeń… ale też Warszawa, Łódź, Rotterdam i Londyn. W każdym z miast biegnie ktoś znajomy, komu chce się kibicować i towarzyszyć. Zapowiada się bardzo emocjonująca niedziela…

KM

Galeria: 

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce