Kabareciarz Tomasz Nowaczyk „śmiertelnie poważny” w swoim bieganiu. Zachorował na ultra

 

Kabareciarz Tomasz Nowaczyk „śmiertelnie poważny” w swoim bieganiu. Zachorował na ultra


Opublikowane w śr., 07/01/2015 - 15:08

Co dla pana jest sukcesem w bieganiu?

Trudno mówić o moim bieganiu w kategorii sukcesów – bardziej o walce z samym sobą. Kiedyś sukcesem było ukończenie maratonu, później czekałem chyba 3 lata na zejście poniżej 4 godzin, teraz zbliżam się powoli do 3 godzin. W zeszłym roku pierwszy raz przebiegłem „setkę” (Sudecką Setkę – red.), zszedłem też poniżej 40 minut na 10 km... Staram się walczyć, poprawiać swoje wyniki.

O motywację nie muszę się martwić. Mam kolegę Krzyśka, z którym korespondencyjnie walczymy, wzajemnie poprawiając życiówki. Razem mieszkaliśmy przed laty w akademiku, byliśmy dwoma największymi leniami, a po latach okazało się, że obaj biegamy. Pierwszy złamał 4 godziny w maratonie i mnie najbardziej zmotywował do poprawiania wyników. W tej chwili ja jestem lepszy na połówce i 10 km, a on o trzy minuty w maratonie. A zeszłoroczną Sudecką Setkę przebiegliśmy razem, wspierając się przez prawie 13 godzin.

Jak pan się przygotowuje do tego wirtualnego pojedynku? Kto jest pana biegowym mistrzem?

Prawdę mówiąc książek biegowych czytam mało. Ale w ostatnim czasie dokonałem dużego skoku jakościowego w moim maratońskim treningu – wcieliłem w życie model bezpośredniego przygotowania startowego Greifa. Dlaczego akurat ten? Mam podobną charakterystykę do Griefa – dzięki bieganiu schudłem 20 kilogramów, ale wciąż jestem ciężkim biegaczem – będąc szczupłym i tak mam ponad 80 kilogramów. A jest to masa, którą trzeba rozbujać. By się poprawić, muszę biegać naprawdę dużo w miesiącu.

Jaki to jest kilometraż?

Mój rekord miesięczny z 2014 roku to ok. 530 km. Gdy biegam wg Greifa, to wychodzi mi od 100 do 120 km tygodniowo.

Biega pan z synami? Joggery i te sprawy...

Tak, ale wózek biegowy dopiero zamierzam kupić. Moje młodsze dziecko jest jeszcze maleńkie – ma tylko 5 miesięcy – i na razie biega w gondolce, w zwykłym wózku. Teraz mniej biegamy, bo pogoda i choroby dziecięce trochę nam przeszkadzają, ale pewnie ze 350 km już ze mną pokonał.

To sporo. A starszy syn?

Ma 5 lat i zaczął jeździć na rowerze. Zdarza nam się w trójkę wychodzić na szybsze spacery.

Aktywność fizyczna jest więc obecna w pana domu na co dzień...

Tak, staram się zarażać tą pasją.

Proszę powiedzieć coś o swojej grupie biegowej. Nazywacie się „Zdążyć przed Sanfilippo”. Skąd ta nazwa?

Przez większość swojej kariery biegałem pod szyldem Kabaretu Czesuaf. Było nas dwóch, w porywach czterech. Natomiast „Zdążyć przed Sanfilippo” to inicjatywa, poprzez którą zbieramy pieniądze na rzecz małego Maćka, dotkniętego tą chorobą. Chorobą genetyczną, na którą nie ma jeszcze lekarstwa. Chłopiec ma swój profil na facebooku, na który gorąco zapraszam. Zbieramy pieniądze na badania nad lekami, które mogłyby mu pomóc.

Ma pan swoich biegowych kompanów?

Najczęściej niestety biegam sam. Niestety, bo wyprowadziłem się z Poznania, gdzie bazuje grupa „Zdążyć przed Sanfilippo”. Mam kolegę, z którym zdarza mi się trenować, ale on przygotowuje się teraz do półmaratonu i rzadko nasze treningi się pokrywają. Lżejsze treningi przeprowadzam z dzieckiem lub dziećmi, jeśli ich stan zdrowia na to pozwala, te trudniejsze samotnie. Jestem raczej typem biegowego samotnika.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce