Marcin Lewandowski zdecydował: "Mój dystans to 1500 m, a cel - medal w Tokio". W piątek w Monako pierwszy start w sezonie [WYWIAD]

 

Marcin Lewandowski zdecydował: "Mój dystans to 1500 m, a cel - medal w Tokio". W piątek w Monako pierwszy start w sezonie [WYWIAD]


Opublikowane w śr., 10/07/2019 - 20:35

To pozwól, że jeszcze podrążę i spróbuję wydobyć z Ciebie deklarację, jaki wynik możesz wybiegać jeszcze w tym roku.

To jest tylko sport i bywa różnie, ale postawiony przede mną cel zakłada bieganie w tym sezonie na poziomie 3:32-3:33. Taki wynik by mnie ucieszył, bo pokazałby fajny postęp. Ale ten plan w najmniejszym stopniu nie przeszkadza w staraniach o bieganie bliżej 3:30. Ja się tego nie boję, bo ambicje mam naprawdę duże.

A jeśli – odpukać – na końcu roku okaże się, że nic z tego nie wyszło i wcale się nie poprawiłeś, albo przynajmniej nie tak znacząco jak zakładasz? Konsekwentnie będziesz trzymał się planu czy w perspektywie igrzysk olimpijskich wrócisz do „bezpiecznego” biegania 800 metrów, które masz opanowane do perfekcji i w którym już jesteś mistrzem?

Jestem już zawodnikiem na tyle doświadczonym, że nie przejmuję się, przepraszam za słowo, pierdołami takimi jak nabieganie w danym momencie wyniku, który by się chciało. Wiem na co mnie stać. Wiem, że stać mnie teraz na bieganie w okolicach 3:31-3:32, a jeśli jeszcze tego nie osiągnę, to przyczyny mogą być bardzo różne: zwykły niefart, głośna impreza za ścianą w noc przed startem albo to, że wstanę lewą (nomen omen) nogą. Mnóstwo czynników, często niezależnych od zawodnika, ma wpływ na wynik.

Przykład? Kilka dni temu w Lozannie pobiegłem 800 m w 1:45:23, a ja wiem, że stać mnie już na 1:44. Nie był to po prostu bieg dla mnie idealny. Wiem, że mogę już szybciej i to jest dla mnie najważniejsze. Mam swoją wyznaczoną ścieżkę i będę konsekwentnie trzymał się swoich założeń. Cel jest konkretny: 1500 metrów w Tokio 2020 i nic się nie zmieni.

Diamentowa Liga w Lozannie: Piotr Lisek bije rekord Polski w tyczce. A na bieżni... [WIDEO]

Zresztą... brak kosmicznego czasu nie oznacza utraty szansy na medale. Pamiętaj, że na imprezach mistrzowskich biega się inaczej niż w mityngach, często nie wykręca się wielkich wyników, bo walczy się o miejsce, biega kilka razy dzień po dniu i żeby zdobyć medal trzeba wykorzystać całkiem inne umiejętności.

A co z tegorocznymi mistrzostwami świata w Dosze?

Trening jest cały czas nastawiony na 1500 metrów, ten dystans jest dla mnie najważniejszy. Gdyby z jakichkolwiek względów okazało się, że w perspektywie igrzysk, a także walki o medal MŚ lepszym wyborem jest jeszcze raz start na 800 metrów, to jest taka możliwość. Ale raczej wykluczam taką opcję. Nie ma co patrzeć na innych, trzeba konsekwentnie robić swoje. Na 99 procent w Katarze pobiegnę więc 1500 metrów.

Od kilkunastu lat Twoim trenerem jest starszy brat Tomasz. Kiedyś powiedział, że jeśli w waszej współpracy któraś ze stron zawiedzie, zespół się rozpadnie. Zespół trwa i jest chyba coraz mocniejszy. Jak wy to robicie, że wciąż nie macie siebie dosyć i ciągle robicie postępy?

Tomek jest moim trenerem od samego początku, czyli od 2001 roku. Nasz zespół na pewno się nie rozpadnie. Ja już od dawna wiem, czego chcę i co chcę osiągnąć, nigdy nie trenowałem dla Tomka. Pracuję dla siebie, a nasze relacje i więzy rodzinne nie mają żadnego znaczenia. Zawsze był pełen profesjonalizm, Tomek jest moim trenerem, czuję do niego respekt, mam zaufanie w stu procentach i słucham go bez dyskusji. Nigdy nie było żadnej wpadki, cały czas się rozwijam, robię postępy, są sukcesy i osiągnięcia, nie ma za to kontuzji. Głupotą byłoby rezygnować z tak znakomitego układu!

Ano właśnie! Bardzo ciężko pracujesz, tyle lat utrzymujesz się na szczycie i nigdy nie miałeś większej kontuzji. Jak Ci się to udaje?

Są dwa powody. Po pierwsze: mądry trening. Po drugie: jestem, jak to ludzie mówią, „koniem” przygotowanym do bardzo ciężkiej pracy i omijam kontuzje szerokim łukiem. Ale najważniejsza jest mądrość treningu zaplanowanego przez Tomka i higiena codziennego życia: regeneracja, odnowa biologiczna, suplementacja.

Po każdym sezonie jeżdżę na zgrupowanie lecznicze. Na początku września kończę treningi i starty, po czym na 2 tygodnie mam jeszcze na obóz, na którym nie trenuję, a biorę zabiegi regeneracyjne i profilaktyczne. Zawsze uważaliśmy, że lepiej zapobiegać niż leczyć i ta zasada znakomicie się sprawdza. Tomek o to dba, a ja wykonuję. Bo ja jestem „robolem” (śmiech), który wykonuje ciężką, tytaniczną pracę zleconą przez trenera. Jeśli się sprawdza i są rezultaty, ja się całkowicie podporządkowuję. (czytaj dalej)


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce