Jako młody człowiek Salazar jest dopiero świetnie zapowiadającym się zawodnikiem. Jego styl nie jest piękny, ale wkrótce to właśnie on stanie się legendarnym biegaczem długodystansowym, zwycięzcą maratonu w Nowym Jorku i rekordzistą świata. Mogłaby to być opowieść o długiej drodze do sukcesu człowieka wykonującego tytaniczną pracę. O życiu pełnym poświęceń i pasji, które prowadzi na szczyt biegania długodystansowego. Salazar marzył, żeby tam właśnie dotrzeć, ale liczne kontuzje i depresja spowodowały, że forma odeszła i już nie wróciła. Salazar stał się biznesmenem, a potem oddanym firmie pracownikiem. Mogłaby to być opowieść o karierze byłego zawodnika, który pracuje z taką samą pasją, z jaką oddaje się bieganiu, ale on miał światu do zaoferowania znacznie więcej.
- Rany, to jest już tak źle, że cieszymy się z szóstego miejsca - powiedział Salazar, po tym, jak zobaczył wybuch radości szóstego w kolejności zawodnika na mecie maratonu bostońskiego. Był on zarazem najwyżej sklasyfikowanym biegaczem amerykańskim. W odpowiedzi na to wydarzenie w 2001 r. Salazar stworzył program trenerski, którego celem było przygotowanie zdolnych zawodników do bezpośredniej rywalizacji z biegaczami z Afryki. Jest na najlepszej drodze do osiągnięcia celu, kiedy pewnego słonecznego dnia w Oregonie... umiera na 14 minut. Według naukowej wiedzy nie miał prawa przeżyć rozległego ataku serca, a już na pewno w jego mózgu powinny zajść nieodwracalne zmiany. Tak się nie stało. Nastąpił kolejny z wielu cudów jego życia. W kilka dni po ataku Salazar wraca do pracy. Jego innowacyjny program treningowy przynosi efekty. Oddając książkę wydawcy, jeszcze nie wie, że kilka miesięcy później, jego podopieczni Galen Rupp i Mo Farah wrócą z medalami z Londynu.
Książkę dobrze się czyta. Częściowo jest to zasługa ciekawej historii, ale nie bez znaczenia jest także współautor John Brant, autor książki „Duel in the Sun” i współpracownik magazynu Runner’s World. Jego artykuły ukazywały się m.in. w "New York Times Magazine" i "National Geographic" .
IB