Koniec marca kojarzy mi się nierozerwalnie z półmaratonem odbywającym się w Sobótce. Oficjalnie Półmaraton Ślężański ? bo taką nazwę nosi bieg - rozgrywany jest od 6 lat i od tego czasu zawsze stawałem na starcie tego biegu. Nie inaczej było także w tym roku.
Równo o godz. 11:00 z Rynku w Sobótce ruszyliśmy do przeszło 21 kilometrowej walki, wraz z nami około 2,5 tys. innych narwańców (niektórzy nazywają ich biegaczami). Pierwsze kilometry trasy to nieustanny tłok ? to efekt coraz większej popularności biegów. Założyłem sobie, że nie będzie źle, jeżeli zmieszczę się na mecie w przedziale czasowym 1: 40 ? 1: 45 (wiedziałem jak ?nie trenowałem? z różnych zresztą względów w okresie przygotowawczym, a że jestem w miarę doświadczonym biegaczem to zdawałem sobie sprawę, że przy tak spędzonym okresie treningowym nie ma raczej mowy o ?cudnych? wynikach ? tak, tak Bartku nie pomogą tu nawet wspaniałe skarpety uciskowe i inne podobne wynalazki). Od samego początku starałem się realizować swój plan. Po drodze spotkałem Marka i Tomka Górnych, z którymi zamieniłem parę słów, potem gdzieś mi zniknęli. Każdy, kto biegał w Sobótce wie, że pierwsza część biegu to wspinacza na Przełęcz Tąpadła, a później to już idzie przeważnie z górki. W wielu przypadkach z naciskiem na ?idzie? i ?przeważnie? ?. Ja jednak pierwszą połowę trasy potraktowałem ulgowo i dlatego w drugiej mogłem znacznie przyspieszyć, choć arktyczny wiatr wiejący ?od pola? przeważnie w twarz, rzadziej z boku, nigdy zaś (dlaczego?) w plecy, dawał się nieźle we znaki. To świetnie uczucie, kiedy praktycznie bez wielkiego wysiłku wyprzedza się prawie do samej mety grupki biegaczy. Psycha tego bardzo potrzebuje. Człowiek czuje się jak młody bóg, chociaż w moim wieku nie wiem, które słowo ma większe znaczenie ? chyba jednak ?młody?. I tak w niezłym nastroju, ze znaczną rezerwą sił dobiegłem do mety, czas 1:40:07 nie jest może powalający, ale oddaje mój stan wytrenowania na dzień dzisiejszy (z planowanym czasem 3:15:00 w Dębnie pożegnałem się mniej więcej w połowie stycznia ?). Kiedy przybiegałem na metę Wojtek już chyba nie pamiętał, że brał udział w jakimkolwiek biegu, ale za to Sławek, Marcin i Bartek jeszcze trochę się na trasie musieli pomęczyć.
Do Sobótki wracam każdego roku z sentymentem, nie inaczej będzie, jeżeli Bóg da, w 2014 roku.
Po przyjeździe do domu szybki odpoczynek, bo w niedzielę czekał mnie udział w I Wielkanocnym Maratonie Towarzyskim na trasie Leszno-Wschowa-Leszno, czyli biegu, w którym choć przez chwilę prowadziłem (są nawet na to dowody w postaci zdjęć), ale to już historia na oddzielny artykuł?
Autor jest Ambasadorem Festiwalu Biegowego.