Andrzej Gondek rusza na Jukon. „Myślę przede wszystkim o...”

  • Festiwal biegowy

Już 5 lutego z Whitehorse do Dawson City wyruszy 36 uczestników najdłuższego dystansu Yukon Arctic Ultra. Będą mieli do pokonania ekstremalne temperatury i 700 km. Wśród nich znajdzie się jeden Polak - Andrzej Gondek.

Członek klubu 4 Deserts, od dwóch lat myślał o Jukonie. Był już nawet na liście startowej poprzedniej edycji, ale jego wymarzony 700-kilometrowy bieg odbywa się tylko raz na 2 lata. Postanowił więc zaczekać i wystartować w 2017. Teraz trenuje na Podhalu, a nam opowiada o szczegółach.

Udział w 4 pustynnych biegach w jednym roku, miał dla Was nie zawsze pozytywne skutki. Zaczynaliście ten projekt jako czterosobowy team. Potem wiele się wydarzyło. Samobójstwo, rozwód. Jak to się skończyło dla Ciebie?

Andrzej Gondek: Na pewno 4 Deserts był znaczący. Mi przyniósł raczej pozytywne skutki. Od tamtej pory dzielę się swoim doświadczeniem na konferencjach i spotkaniach firmowych. Dzięki temu rozwinęła się u mnie nowa umiejętność związana z wystąpieniami publicznymi. Na spotkaniach mówię o radzeniu sobie ze zmianą, w trudnych sytuacjach, ze stresem. Dzielę się technikami automotywacji. Te mniej pozytywne skutki, to raczej fakt, że po zakończeniu 4 Deserts miałem potrzebę odpoczynku. Dałem sobie pozwolenie, żeby odetchnąć.

Długo trwało to odpoczywanie od biegania?

Dosyć długo. Coś tam biegałem, ale to tylko tak dla przyjemności, czasami. To spowodowało, że przybyło mi trochę kilogramów. Po tamtym wyzwaniu pojawiła się jednak u mnie potrzeba szukania nowych zadań, możliwości, biegów. Prywatnie i zdrowotnie nic się nie pogorszyło.

Jednym z rezultatów tych poszukiwań był Fjallraven Polar, wyścig psich zaprzęgów. Skąd taka zmiana?

O tej imprezie przeczytałem w pokładowym czasopiśmie podczas podróży. Spodobał mi się pomysł na taką odskocznię, czy przygodę. Gdy wysiadałem z samolotu wiedziałem już, że spróbuję zawalczyć o start, bo dostanie się tam wcale nie jest proste. Z każdego kraju może wystartować jedna osoba, pod warunkiem że w ramach głosowania zbierze największą liczbę głosów. Niestety nie udało mi się. Zająłem w tym głosowaniu chyba czwarte miejsce. Jednak uważam, że Fjallraven Polar to fantastyczna przygoda w pięknej scenerii.

Nie bez znaczenia jest również fakt, że organizatorzy pokrywają wszystkie koszty związane z podróżą i udziałem, a nawet wyposażają w sprzęt. Psie zaprzęgi byłyby dla mnie zupełnie nowym doświadczeniem.


Mimo, że Fjallraven nie doszedł do skutku, już wtedy zaplanowany był Yukon Arctic Ultra?

Tak, nawet więcej niż zaplanowany. Zapisałem się na listę startową w edycji 2016, ale wtedy najdłuższą opcją był bieg 480-kilometrowy. To było moje niedopatrzenie, bo nie zauważyłem, że dystans 700 km będzie dostępny dopiero w 2017 r. Po rozmowie z organizatorem, wycofałem się ze startu. Przyczyna była prosta. Jeśli już jechać na drugi koniec świata i startować w trudnych warunkach, to najlepiej od razu zrobić to na najdłuższym dystansie. W przeciwnym razie czułbym niedosyt i pewnie planowałbym powrót na Jukon.

Zapisując się na YAU znałeś już historię Michała Kiełbasińskiego, dla którego start w Kanadzie zakończył się odmrożeniem i ewakuacją z trasy. Czy brałeś to pod uwagę?

Oczywiście. Znałem tę historię i dała mi do myślenia. Przecież gdy bardzo dobrze przygotowany, mocny biegacz, doświadczony człowiek, daje sygnał, że musi zejść z trasy na wczesnym etapie imprezy, to zawsze jest to coś nietypowego, coś, co budzi pytania.

Jednak ten YAU już był w mojej głowie jakiś czas. Zaczęło się chyba od książki, którą dostałem pod choinkę. Były tam opisane najtrudniejsze biegi świata i między nimi znalazł się i ten. Wcześniej, podczas biegów przez 4 pustynie, wspominali o nim koledzy z Kanady.

Temat wrócił o mnie także za sprawą Michała Kiełbasińskiego. Oglądałem wywiad, którego udzielał przed wylotem. Zainteresował mnie i zacząłem śledzić z uwagą ten bieg. Gdy już wrócił z Kanady, oglądałem filmik z jego udziałem wyjaśniający powody tego, co mu się przytrafiło. Wziąłem je pod uwagę przygotowując się do mojego startu.

Czy po tamtych wydarzeniach organizatorzy zaczęli stawiać jeszcze wyższe wymagania zawodnikom? Czy nie obawiali się kolejnego biegacza z Polski?

Mocno mnie przepytali i to nie tylko w temacie biegów, w których brałem udział, ale także na okoliczność umiejętności czysto survivalowych w niskich temperaturach.

Czym ich przekonałeś?

O moich biegach, dystansach, treningach wiedzieli już wcześniej, więc to nie był argument. To, co ich przekonało, to warunki w jakich biegam. Chociaż tu też były zastrzeżenia. Organizator zwracał mi uwagę, że polskie 20 stopni poniżej zera, to jednak nie to samo co kanadyjskie minus 30 stopni. Szalę przeważyło to, że miałem zaplanowane szkolenia z radzenia sobie w niskich temperaturach prowadzone przez alpinistów czy himalaistów. Nawet sprzęt, który przygotowuję, bardziej przypomina ten himalajski niż biegowy.

Przygotowania potraktowałem poważnie i jeszcze przed wylotem czeka mnie jedna konsultacja lekarska u specjalisty, który pracuje z himalaistami i sam się wspina. Skupimy się właśnie na przeciwdziałaniu wychłodzeniu.

Zdradź nam trochę szczegółów. Co Cię najbardziej zaskoczyło w tym wyposażeniu na bieg?

Puchowe buty. Zdecydowanie to one mnie najbardziej zaskoczyły. Służą do zimowego biwakowania. Po przebiegnięciu kilkudziesięciu godzin dobrze jest zrzucić buty i dać stopom odpocząć. Te puchowe buty są niezwykle ciepłe, ale też lekkie. To taki rodzaj papci i sądzę, że będę z nich chętnie korzystał. Nie zabieram ze sobą namiotu. Wbrew zapewnieniom producentów, gdy jest zimno i ręce są skostniałe, takie rozkładanie namiotu może nastręczać nieco problemów. Moją alternatywą jest płachta biwakowa. To taki wodoodporny i wiatroszczelny worek, który mojej żonie przypomina worek na zwłoki w kostnicy.

Ile to wszystko będzie ważyło?

Całe wyposażenie będzie na saniach. Nie będę więc tego bezpośrednio dźwigał. Na pewno jednak będzie tego więcej niż na pustyniach. Tam mój plecak ważył 7 kg, a na Jukonie ze sprzętem obowiązkowym będzie ok. 15-20 kg. Dodatkowo są 2 punkty, w których mogę zostać niektóre rzeczy u organizatora i skorzystać z nich podczas biegu.


Jaką masz strategię na ten bieg?

Wylatuję 1 lutego, a już następnego dnia jest obowiązkowa komisja techniczna, wypożyczanie sprzętu od organizatora. 5 lutego startujemy. Na pokonanie całości mamy limit 13 dni. Wymaga to biegania ok. 54 km dziennie. Zaplanowałem, że będę pokonywał 70 km. Celuję w 10 dni, chociaż dużo zależy od warunków atmosferycznych. Zacznę łagodnie. Na początku będę obserwował swój organizm i oceniał jak mi idzie z tymi saniami.

Co planujesz tam jeść?

Biorę żywność liofilizowaną. Dietę mam już przetestowaną po 4 Deserts, ale współpracuję także ze specjalistami. Mam świetną dietetyczkę, która wspiera także himalaistów i korzystam z jej wiedzy. Biorę oczywiście żele i batony energetyczne oraz kaszkę dziecięcą. Ta kaszka jest kaloryczna, lekka, łatwo przyswajalna i smaczna. Stanowi moje śniadanie. Zalewam ją gorącą wodą i dorzucam do niej rodzynki, migdały i inne dodatki. W ciągu dnia planuję jeszcze ciepły posiłek liofilizowany i kolejny na kolację.

Jak wyglądają te ostatnie przygotowania? Ile kilometrów i w jakim terenie przebiegasz?

Właściwie skupiam się na bieganiu w terenie. Mam też treningi mięśni głębokich, stabilizacyjnych. Mam 5 treningów biegowych w tygodniu. Dwa z nich to siła biegowa, reszta to drugi i trzeci zakres, długie wybiegania. Mój tygodniowy kilometraż to ok. 120 km.

Wspomniałeś o 10 dniach. Na jaki wynik liczysz?

Dzisiaj to myślę przede wszystkim o ukończeniu. Chciałbym wrócić z tarczą. Jednak powoli dopuszczam do siebie myśl, żeby powalczyć o jakieś miejsce. Niewielu biegaczy dobiega do mety, więc już samo jej przekroczenie zazwyczaj oznacza podium, albo coś blisko podium.

FestiwalBiegów.pl jest patronem medialnym startu Andrzeja Gondka w Yukon Arctic Ultra. Wkrótce możecie się spodziewać kolejnych informacji o tym przedsięwzięciu.

IB