Bartłomiej Olbrych z zawodu jest policjantem. Z zamiłowania – biegaczem, stałym uczestnikiem biegów cyklu Grand Prix Małopolski, od tego roku także Ambasadorem PZU Festiwalu Biegowego. Skąd pomysł na bieganie? Jak godzi pracę z treningami? Jakie cele biegowe stawia sobie na 2015 rok?
Biegać zaczął Pan niedawno, bo w 2013 roku. Skąd decyzja?
Najczęściej zaczyna się biegać by walczyć z wagą. Ale u mnie nigdy z nadprogramowymi kilogramami i zbędnymi kaloriami nie było problemu. Był za to nałóg – papierosy. Po zmianie miejsca zamieszkania z Krakowa na rodzinne strony chciałem to rzucić. Przy okazji postanowiłem, że zacznę biegać i połączę przyjemne z pożytecznym.
Jak przebiegała - dosłownie - walka z nałogiem?
Po pierwszym treningu miałem większą ochotę na kolejnego papierosa niż na dalsze truchtanie (śmiech). Na szczęście mocno motywowała mnie żona, która wcześniej rzuciła palenie. Zmotywował mnie też kolega, który wspomniał o biegach policyjnych, w których mógłbym wystartować.
Co do żony - to, co miałem zaoszczędzić na papierosach, miało pójść na utrzymanie domu. Jednak zacząłem inwestować w nową pasję. Bo po pierwszym miesiącu zobaczyłem, że to co robię, można już zacząć nazwać bieganiem. Po jakimś czasie odkryłem, że nie odstaję pod względem wyników od ludzi, którzy biegają dłużej. To mi dodało skrzydeł.
A czy przed przeprowadzką miał Pan coś wspólnego z bieganiem?
Mogę to nazwać incydentami w czasach szkolnych. Zwłaszcza w szóstej klasie „podstawówki” i w gimnazjum. Wtedy interesowałem się sportem. Zwłaszcza piłką nożną i bieganiem. Były to wtedy dystanse, maksymalnie, 1500 metrów. Nawet miałem jakieś sukcesy na szczeblu gminy i powiatu. Ale nie poszedłem w tym kierunku, chyba młodość i zabawa uderzyły do głowy (śmiech). Później zmiana otoczenia, nowi ludzie i... nie myślałem już o sporcie. Może coś zaprzepaściłem, efekty dziś mogły być znacznie lepsze…
Od początku wyznaczał pan sobie biegowe cele czy chodziło głównie o zerwanie z nałogiem?
Bieganie to była frajda. Oderwanie od codzienności, swoich spraw. Wszystko zostawiałem za sobą wraz z uciekającymi kilometrami. Apetyt rósł jednak w miarę jedzenia, a dokładniej biegania. Pierwszy sprawdzian nastąpił po dwóch miesiącach treningów, podczas zawodów w Bochni. Zostałem rzucony na głęboką wodę. W cieniu było wtedy 36 stopni. Do pokonania mieliśmy 10 km. Zawody ukończyłem z czasem 41 minut. Kolega powiedział mi, że to bardzo dobry czas jak na te warunki. Później zacząłem startować coraz więcej, aż do półmaratonu w Sobótce. Teraz na każdych zawodach chcę bić żywciówkę...
W ubiegłym roku startował pan chętnie w Grand Prix Małopolski. Zajął pan 4. miejsce i nawet przez pewien czas prowadził w klasyfikacji generalnej. Czuje pan niedosyt? Czy jest to „aż” czwarte miejsce?
Jest trochę szkoda tego czwartego miejsca, bo to chyba najgorsza z pozycji. Było tak blisko podium. Jednak z Grand Prix jestem zadowolony. Jest to bardzo ciekawa forma biegów - są tam zmagania szosowe i terenowe w naprawdę interesujących miejscach. Wszystko odbywa się w rodzinnej i kameralnej atmosferze.
Szkoda trochę, że regulamin był dosyć ruchomy (ze względu na problemy logistyczne lokalnych organizatorów oraz pogodę, 3 z 14 biegów musiało zostać przesuniętych w czasie, jeden nie odbył się – red.), jednak przygoda była bardzo fajna. Poznałem ciekawych ludzi. Jako jeden z dwóch uczestników zaliczyłem największą liczbę startów (10, w klasyfikacji końcowej uwzględniano 9 najlepszych startów - red.).
Który start w 2014 roku wspomina Pan najmilej?
Były to dwa biegi. Pierwszy to Cracovia Półmaraton, na który pojechałem z kolegą z pracy. Chcieliśmy udanie zwieńczyć sezon. W założeniach chciałem pobiec 1 godzinę i 25 minut. Udało mi się uzyskać czas 1:19:33. Uważam to za duży sukces, oczywiście jak na tak krótką przygodę z bieganiem.
Drugi swój bieg, który bym wyróżnił, to Rzeszowska Dycha. Zająłem tam 23. miejsce na ponad 900 uczestników, z czasem 37:40. Wiem, że podium na takich zawodach jest dla mnie nieosiągalne, jednak te wyniki zmotywowały mnie do ciężkiej pracy nad sobą przez okres zimowy.
Czy trudno jest pogodzić pracę policjanta i treningi?
Specyfika pracy jest niecodzienna. Grafik to nie wszystko, bo często dostaje się telefon i trzeba założenia treningowe odłożyć na bok. Są rzeczy ważne i ważniejsze. Jednak staram się biegać regularnie, trzy razy w tygodniu. Czasem jak tylko wrócę do domu, to próbuję pobiegać. Bardzo pomaga mi żona, która zajmuje się wtedy naszym małym synkiem. Staram się wstrzelić z treningiem w każdą wolną chwilę. Natomiast za wszystkie zawody należy się ukłon w stronę moich przełożonych, którzy umożliwiają mi starty.
Bieganie pomaga Panu w pracy?
Oczywiście że tak. Raz w roku przechodzimy oficjalne testy sprawnościowe pod nadzorem przełożonych. Każdy musi je zaliczyć. Dodatkowo, co pewien czas, są prowadzone szkolenia ze sprawności fizycznej. Moje bieganie przydaje się podczas takiego doskonalenia zawodowego. Czasami swoją sprawność muszę też wykorzystywać w pracy, ale - odpukać – niezbyt często.
Dziś bieganie to przyjemność, a nie mordęga. Kiedyś kilka godzin na pełnych obrotach dawały dobrze w kość. Wydolność była taka, a nie inna.
Jakie ma pan plany biegowe w tym roku?
Zaplanowałem już maraton. 12 kwietnia wystartuję w Dębnie, odbywają się tam Mistrzostwa Polski Policjantów. Mam też zaplanowanych kilka comiesięcznych imprez: Żywiec, Bielsko-Biała, Rudawa, Limanowa, itd. Tam gdzie startowałem rok temu będę chciał pobiec znów, żeby porównać swoje czasy.
I poprawić miejsce w Grand Prix Małopolski, czego życzę! Powodzenia!
Rozmawiał Robert Zakrzewski