W niedzielę, 15 maja odbył się 2 Maraton Gdański. W pierwszej edycji zawodów nie brałem udziału, suportując kolegę na rowerze, dlatego w tym roku nie mogłem sobie odmówić przyjemności startu w tej niezwykłej imprezie. Choć poprzedni maraton zebrał same pozytywne opinie, to wiele osób twierdziło, że ten może być jeszcze lepszy.
Relacjonuje Krzysztof Kolatzek, Ambasador Festiwalu Biegowego w Krynicy
Początek roku nie był dla mnie udany. Ostre zapalenie oskrzeli, wykluczyło mnie z treningów. Potem próbowałem "gonić" formę. Na szczęście organizator maratonu MOSiR Gdańsk już po raz kolejny raz zagwarantował biegaczom profesjonalne treningi zarówno dla początkujących biegaczy jak i dla takich zaawansowanych technicznie zawodników jak ja. Drugiego takiego przykładu w Polsce chyba nie ma.
Tak jak wspomniałem, na początku roku miałem niestety nawracające zapalenie oskrzeli, więc przychodziłem na treningi tylko po to, by jakoś przetrwać. Później już było mi nieco lepiej.
Zajęcia odbywały się dwa razy w tygodniu z trenerami grupy samego Radka Dudycza, którego jak mi się wydaje nikomu nie trzeba przedstawiać.To dzięki niemu każdy z nas miał przygotowany profesjonalny plan treningowy.
Dodatkowo w ramach Aktywuj się w Maratonie braliśmy udział w wykładach ,na temat przygotowania do zawodów, treningu, odżywiania i zapobieganiu kontuzji.
Całe przygotowania trwały prawie 4 miesiące i w tym czasie mieliśmy jedynie jeden start kontrolny w półmaratonie w Gdyni. Treningi wspominam bardzo dobrze. Panowała na nich wspaniała, rodzinna atmosfera, udało mi się nawiązać nowe znajomości,
Na początku zajęcia odbywały się na deptaku nad morzem, ale gdy zrobiło się nieco cieplej przenieśliśmy się do Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego, by biegać po tamtejszych górkach.
Niestety po tym jak udało mi się jakoś zaleczyć oskrzela, na 4 tygodnie przed startem pojawił się kolejny problem. Tym razem była to kontuzja kolana po długim wybieganiu. Nie załamałem się jednak. Uznałem, że najlepszą rehabilitację robi się w ruchu, dlatego choć trochę kulawy chodziłem na treningi. Okazało się, że dodatkowe ćwiczenia mi pomogły, kolano przestało boleć, choć, jeszcze czasami trochę trzeszczy.
Niestety to nie wszystko. Kolejna przeszkoda, która się pojawiła na mojej drodze do maratonu była bardziej uciążliwa. Chodziło o rwę kulszową. Niestety, nie udało się mi jej pozbyć całkowicie, ale teraz dokucza mi tylko przy siedzeniu i leżeniu.
Na szczęście mój udział w maratonie nie był zagrożony. Z każdy dniem byłem nim coraz bardziej zaaferowany studiując zapamiętale trasę zawodów. W tym roku została ona trochę zmieniona. Mieliśmy np. przebiec przez park Reagana który nabrał blasku m.in. dzięki moim i mojego Ojca staraniom.
Cały okres przedstartowy był dla mnie wyjątkowy jeszcze z jednego powodu. Przez pewien czas brałem udział w innowacyjnym projekcie badań zdrowotnych maratończyków ,zorganizowanych przez AWF w Gdańsku. Badania te nadzorował wybitny maratończyk, prof. Radkowski z Akademii Wychowania Fizycznego.
Trzy tygodnie przed maratonem, grupa maratończyków w różnym wieku i poziomie zaawansowania miała najpierw badania wydolnościowe V max na bieżni mechanicznej na AWF, potem kolejne badania specjalistyczne serca w Akademii Medycznej, a także badania mięśni łydek oraz ścięgna Achillesa w klinice rehabilitacji.
Ostatni trening przed maratonem mieliśmy w środę i od tej pory aż do niedzieli postanowiliśmy odpoczywać i ładować nasze organizmy węglowodanami. Nie wiem jak innym się to udało, ale ja byłem w pełni naładowany energią. Była mi ona potrzebna nie tylko do biegania. Od 1 mają biorę udział w europejskiej rywalizacji miast (http://cyclingchallenge.eu/) i od tej pory kręciłem kilometry dla Gdańska. Okazało się, że byłem w pierwszej 40-stce tych co przejechali najwięcej kilometrów rowerem dla swojego miasta .
Nic więc dziwnego, że na maraton pojechałem rowerem. Trochę obawiałem się jaka będzie pogoda, wszak kilka dni przed startem były 25-stopniowe upały. Na szczęście Radek nas zapewnił, że zachmurzenie na niedziele jest zamówione. I tak też było.
Bezpośrednio przed startem miałem badanie ścięgna Achillesa, potem szybko się przebrałem. Na rozgrzewkę zostało zaledwie kilka minut. Więcej czasu nie było. A to wszystko przez to, że zaspałem. Budzik po prostu nie zadziałał.
W końcu ruszyliśmy. W tym roku 1600 maratończyków pobiegło w przeciwnym niż w zeszłym roku kierunku. Najpierw okrążyliśmy stadion, potem minęliśmy ESC ( Europejskie Centrum Solidarności). Szybko pojawił się pierwszy podbieg i pierwsza długa prosta. Zanim się obejrzałem dotarliśmy pod bramę Stoczni Gdańskiej, a stamtąd pognaliśmy na Starówkę do fontanny Neptuna.
Kiedy dobiegliśmy do zielonej bramy nastąpił nawrót. Teraz trasa prowadziła ulicą Ogarną. Mijaliśmy kolejne 10 km. Wtedy dogonili mnie koledzy, którzy założyli sobie lepsze czasy .Oni przyspieszali, gdy ja musiałem zwolnic. Radek ostrzegał, by początek biec wolniej , ale nie tylko ja często o tym zapominam. Doping kibiców robi swoje.
Staram się utrzymać stałe tempo i biec równo. Założyłem sobie wynik na poziomie 3,25, max 3,20. Czas oszczędzam na tym, że do 20 km nie zatrzymałem się na punktach żywieniowych i nawadniających. Miałem swoją butelkę z napojem energetycznym i co kilometr uzupełniałem płyny.
Po drodze mijaliśmy mnóstwo zorganizowanych grup kibiców, wśród których nie zabrakło znajomych z plakatami i transparentami. Niektóre z nich były bardzo śmieszne ,dodające energii. Starałem się jednak nie szaleć, biec równo, bo przecież jak wiadomo prawdziwy maraton zaczyna się po 20-25 km .
I tak dokładnie było .Po drodze mieliśmy jeszcze jeden podbieg we Wrzeszczu na około 15 km, a potem już było trochę z górki. Zbliżało się południe ,ale mieliśmy szczęście z pogodą nie grzało za mocno, niektórym nawet było zimno, bo wiał czasami spory zimny wiatr,
Na 21 km musiałem musiałem po raz pierwszy skorzystać z punktów z woda i izotonikami. Chciałbym podkreślić, że nawet na Orlenie nie widziałem tak dobrej organizacji. Punkty były bardzo długie według zasady,najpierw jest woda potem izotoniki i na końcu woda i kosze na kubki.
Zgodnie z zaleceniami trenerów, by nie trzeba było się zatrzymywać i pić w biegu ,na pierwszym stole mieliśmy brać 1-2 łyki z kubka potem łyk izotonika i na ostatnim popić łykiem wody .Na początku wylewałem wszystko na siebie potem przypomniałem dobra jednak radę Radka, by kubek zginać w dziubek i w ten sposób pić. To wiele zmieniło.
Biegliśmy przez kolejne największe dzielnice miasta nad morzem : Żabianka, Przymorze. Na Zaspie mieliśmy nawrotkę, a dzięki temu po drodze mogliśmy pozdrawiać czołówkę i znajomych. Zbliżał się 30 km i tempo zaczęło u wszystkich spadać. Każdy mały łyk żelu dodawał energii. Na 29 km postanowiłem zaryzykować, zostawić grupę i przyspieszyć powyżej średniej. Zaczęło się wyprzedzanie.
Pod koniec 32 km dobiegliśmy do parku Reagana i Alei Brzozowej. Mam do niej szczególny stosunek, bo powstała ona na Ojca i mój wniosek. Walczyliśmy o nią kilka lat ,ale najpierw musieliśmy przekonać dewelopera, by oddał jej cześć. Na jej renowacje miasto wydało pól miliona .Jest teraz tłumnie odwiedzana przez mieszkańców całego Gdańska i turystów .
Tam też spotkaliśmy Łukasza i grupę znajomych reklamujących bieg przełajowy Kaszubska Poniewierka. Zorganizowali oni dodatkowy punk energetyczny z cola w kubkach i czekoladę. Choć nie skorzystałem z poczęstunku, ale przynajmniej skopałem postawioną sztuczną ścianę ,której jakoś nie odczułem na maratonie. Na tym punkcie były również całe rodziny znajomych z dziećmi. Bardzo Wam dziękuję za doping.
Tymczasem było coraz bliżej do mety. Minęliśmy molo w Brzeżnie, przebiegając przez balonowa bramę i wśród dopingu spikerów maratonu dotarliśmy na główną ulice prowadzącą na bursztynowy stadion. To była ostatnia okazja, by poprawić wynik.
Muszę przyznać, że do końca nie wiedziałem na jaki czas biegnę. Patrzyłem tylko na chwilowe tempo na zegarku, miało być miało być ,nie wolniej niż 4,45 na kilometr. Niestety nie zawsze mi się to udawało.
Mijały kolejne kilometry i zbliżyliśmy się do podbiegu, na który najbardziej narzekali maratończycy. To most do stadionu. Na szczęście wiatr mieliśmy w plecy. Dzięki temu przyspieszałem. Zobaczyłem kolegów na 3.20 i postanowiłem dać z siebie wszystko. Ostatnia prosta i ... wpadłem na metę. Spojrzałem na zegar - 3,22,20. Czas netto jest pewnie o 20 sekund lepszy. Medal dostałem od Radka naszego trenera.
I tutaj moja impreza się kończy, bo ładne dziewczyny w białych fartuszkach zaraz zwinęły mnie na badania po Maratonie. W tym celu cały specjalistyczny sprzęt został przywieziony z Akademii Medycznej. Trwało to około 2 godzin, mimo że byłem jednym z z pierwszych. Na koniec sympatyczna pani wampir pobrała krew i mogłem wyskoczyć na posiłek po zawodach.
Relacjonując gdański maraton nie można zapomnieć o jeszcze jednej sprawie. To chyba był pierwszy bieg tego typu w Polsce, gdzie częstowano uczestników wodą z kranu. Wszyscy to chwalili. Wodociągi miejskie przeprowadzili nawet specjalne badania, które udowodniły,że nasza "kranówka" jest zdecydowanie lepszej jakości niż woda butelkowana.
Maraton Gdański był świetnie zorganizowany. Nic dziwnego, że jest bardzo dobrze oceniany przez biegaczy. Ma najlepiej ułożoną trakcyjną trasę, dzięki której podczas zawodów zwiedzasz wszystkie najbardziej znane i urokliwe zakątki Gdańska. Punkty z woda były ustawione co 2,5 km a isotoniki co 5km. Były też aż 3 kurtyny wodne.
Wiem, że w tym samym czasie co u nas był maraton w Krakowie. Ale zapewniam biegaczy, że u nas jest zdecydowanie lepiej. Mamy czyste powietrze i zdrową wodę. Dlatego przyjeżdżajcie do nas !!! .
Dodatkowym plusem jest to, że w Gdańsku nie ma zjazdu zawodowców całej Europy, nagrody zdobywają nasi znajomi, koledzy z treningów których można spotkać na co dzień .Moje 181 miejsce na 1600 startujących jest całkiem niezłe, ale Piotrek Pietrzak mój kolega z treningów pobiegł ponad 35 minut szybciej i był ósmy.
Teraz przede mną kolejne starty. I zaraz trzeba się zacząć przygotować się do Festiwalu Biegowego w Krynicy Zdrój.
Na koniec chciałbym podziękować wolontariuszom i kibicom za doping, a przede wszystkim Radkowi Dudyczowi za świetnie zorganizowane treningi i MOSiR-owi w Gdańsku za wszystko co dla maratończyków przygotował.
Krzysiek Kolatzek Ambasador Festiwalu Biegowego w Krynicy Zdrój