Etatowo w ogonie Koral Maratonu. I nie tylko. „Za gruby”

  • Festiwal biegowy

Ponad 3 godziny i 20 minut za zwycięzcą Koral Maratonu Kenijczykiem Joelem Mwangi na metę w Krynicy Zdroju wbiegł Jarosław Szostakowski. Wymagającą trasę pokonał jako ostatni, w czasie 5:55:17. Biegacz z Warszawy mimo, że zamykał stawkę, na mecie otrzymał wielkie brawa od zebranych kibiców. Wszystko zgodnie z zasadą „ostatni będą pierwszymi”.

Podczas gdy najlepsi zawodnicy Koral Maratonu dawno zdążyli zapomnieć, że startowali w zawodach, udzielili wywiadów, rozbiegali zmęczony organiz, zjedli obiad lub zwiedzili Krynicę, w alejce na deptaku zjawił się zawodnik w żółtej koszulce. Był to Jarosław Szostakowski ostatni uczestnik maratonu. Do przedostatniego Słowaka Jozefa Teniaka stracił prawie 10 minut.

Kibice obserwujący już zmagania w Biegu na 1 km nie spodziewali się, że będą jeszcze oklaskiwali ostatnich maratończyków. Jednak nie żałowali dopingu i wsparcia na końcowych metrach zawodnikom kończącym królewskie zmagania. Pan Jarosław, finiszujący 305 miejscu, mijając linię mety przez długą chwilę był w centrum uwagi.

– To jest trudny bieg. Jest tu dużo podbiegów. Dodatkowo było gorąco. Nie ukrywam też, że jestem za gruby, dlatego poszło mi tak a nie inaczej. Jednak jestem zadowolony, że cało dotarłem do mety – ocenił swój występ Jarosław Szostakowski. To stały uczestnik naszej imprezy.

– Tylko raz w 2014 roku nie startowałem w Krynicy. Przyjeżdżam tu od początku Jest to dla mnie więc pewnego rodzaju tradycja - mówił tuż za metą zawodnik, który nie robi sobie absolutnie nic ze swoich wyników w Krynicy. W 2013 roku zajął czwarte miejsce od końca, w 2012 był jedenasty licząc od ostatniego zawodnika, w 2011 uplasował się na piątej lokacie, a rok wcześniej na czterdziestej piątej od końca. – To mój najlepszy wynik w Krynicy! – dodaje z usmiechem.

Opowiadając o rywalizacji Jarosław Szostakowski mówił, że zdarzało mu się maszerować, zwłaszcza w momentach, gdy trasa prowadziła pod górę. Odbierając medal i wodę czuł się jednak wspaniale.

– Najtrudniej było na podbiegach i zawsze, gdy wychodziło słońce. Cieszę się jednak, że cały i zdrowy dobiegłem do mety. Przez większość czasu byłem sam na trasie, co stanowiło dodatkową trudność. Za sobą miałem tylko samochody zabezpieczające trasę, w tym karetkę. Muszę bardzo podziękować wolontariuszom za doping, na puntach odżywiania miałem duże wsparcie. To było bardzo miłe. Atmosfera podczas imprezy była fantastyczna! – mówił nasz rozmówca.

Zapytany o plany i kolejny start pan Jarosław szybko odpowiedział, że wystartuje w 37. PZU Maratonie Warszawskim. W ubiegłym roku biegacz zajął 6627 miejsce, czyli 52. lokatę od końca z czasem 5:47:10.

RZ         

PARTNERZY

PARTNERZY MEDIALNI