Wyjeżdżając do Grecji, narzekał na formę, że jeszcze nie taka jak by chciał… „Nie udało mi się porządnie przepracować zimy, dopiero w marcu trochę się rozkręciłem” – tłumaczył w rozmowie z naszym portalem. Ale dodał z nadzieją (jak się okazało, proroczo!): "Ponoć lepiej się biega niedotrenowanemu niż gdy się jest przetrenowanym, więc może (…) nie będzie tak źle".
Nie było. A jak było? Wręcz rewelacyjnie! Łukasz Sagan wygrał jubileuszowy, 20 Euchidios Hyper-athlos na trasie Delfy-Plateje-Delfy długości 215 km!
Na tym najdłuższym dystansie imprezy (można było także pobiec w jedną stronę na 107,5 km oraz w Biegu 9 Muz na 59 km) wystartowało 60 zawodników. Grecy, pojedynczy biegacze z Albanii, Cypru, Finlandii, Francji, Niemiec, Węgier, Wielkiej Brytanii i Włoch oraz samotny Polak. Łukasz Sagan, narzekający na formę, bez supportu, za to z wielką wolą walki i zwycięstwa!
Wystartowali w piątek rano, o godzinie 7. Najpierw 107,5 kilometra z Delf do Platei, na półmetku nawrotka i drugie tyle z powrotem. Na obu odcinkach po dwa kilkunastokilometrowe odcinki do góry, wznoszące się z niziny do blisko 1000 metrów n. p. m. Ostatni duży podbieg kończy się ok. 165 kilometra, potem ostro w dół, a finałowe 35 km w miarę płasko.
Łukasz Sagan zgodnie z założeniami od początku ruszył swoim tempem. Na pierwszym punkcie kontrolnym zameldował się jako lider w czasie 2:12:41. Nad Brytyjczykiem Peterem Thomasem Kirkiem miał nieco ponad półtorej, a faworytem miejscowych Vasileiosem Polimeropoulosem 2,5 minuty przewagi.
Na tym etapie biegu sytuacja była, oczywiście, jeszcze dynamiczna. Grek mocno przyspieszył, wyprzedził słabnącego już biegacza z Wysp Brytyjskich (ukończył bieg na 19 miejscu), minął także Polaka. Biegł wtedy tak szybko, że na punkcie kontrolnym na 59 km osiągnął czas 5:18:43 mając ponad 6 minut przewagi nad Saganem.
Za plecami zawodnika Hoka One One Teamu zrobiło się natomiast pusto. Trzeci w tym momencie Stelios Korres tracił do niego już ponad 25 minut, a czwarty Niemiec Oliver Leu – pół godziny. Kirk spadł już na piąte miejsce, a potem tracił kolejne pozycje.
Ostre tempo chyba nieco zmęczyło Polimeropoulosa. Kolejne niespełna 30 km, do checkpointu 88 km, Łukasz Sagan przebiegł ponad 11 minut szybciej od niego i zmienił go na pozycji lidera.
Było coraz cieplej, chwilami wręcz gorąco. Łukasz niby marzył o takiej aurze, przed imprezą mówił nam: „Mam nadzieję, że będzie wreszcie ciepło, bo od 2 lat, jak startuję w Grecji, wciąż brakuje mi słońca. Ale może w końcu się spocę”.
I pewnie rzeczywiście się spocił, bo olimpijscy bogowie nie szczędzili swemu wielbicielowi z dalekiej Północy palącego słońca. Ale choć nie jest to aura sprzyjająca bieganiu, zwłaszcza dla kogoś, kto przybywa ze znacznie chłodniejszego klimatu, Łukasz zaczął zostawiać Greka, jedynego już rywala do wygranej, coraz bardziej w tyle.
Ale przewaga Polaka rosła. Na półmetku biegu wynosiła jeszcze niespełna 7 minut, ale od nawrotu rosła coraz bardziej dynamicznie. W Platejach, w pobliżu miejsca triumfu Greków nad Persami w 479 r. pne, okazało się tylko, że o rekordzie trasy tego dnia nie może być mowy. Sagan zameldował się na „agrafce” w czasie 10:38:46, zaś rekord trasy to 21:38:11. Drugą połówkę musiałby pobiec niemal w tym samym czasie co pierwszą, co przy takim dystansie jest, oczywiście, niemożliwe.
Mimo to jasne się stawało, że jeśli Łukaszowi nie przydarzy się coś nagłego (co w ultra nie jest przecież niczym dziwnym), zwycięzcą może być tylko biegowy miłośnik starogreckich opowieści z Polski. Podobnie zresztą mógł myśleć Grek jeśli chodzi o drugą pozycję, bo „dziura” za jego plecami zrobiła się jeszcze większa.
Na kolejnych punktach kontrolnych przewaga Sagana nad Polimeropoulosem wynosiła 34 minuty (127 km), 1:11 godz. (156 km), a gdy skończył się ostatni podbieg wzrosła jeszcze bardziej, do 1:38 na 188 kilometrze.
Na metę w Delfach, dokąd w 479 roku pne patron imprezy Euchidas udał się pieszo po święty ogień ze świątyni Apollina dla mieszkańców Platei, Łukasz Sagan przybiegł w czasie 25:10:30.
Na faworyta Greków, Vasileiosa Polimeropoulosa, czekał godzinę i 44 minuty (26:54:34), a trzeci na mecie Węgier Tibor Szekeres pojawił się po kolejnej godzinie (27:54:37). Po Madziarze finiszowali trzej kolejni Grecy i Francuz Sylvain Ethore. Tylko ta siódemka biegaczy złamała barierę 30 godzin.
Piotr Falkowski
zdj. archiwum zawodnika
AKTUALIZACJA:
Kilkanaście godzin po zwycięstwie w 20 Euchidios Hyper-Athlos rozmawialiśmy z Łukaszem Saganem. Oto, co powiedział nam triumfator jubileuszowego biegu ultra w Delfach:
– Od początku założyłem sobie, że biegnę swoje, nie będę wdawał się w żadne ściganie z kimkolwiek. To nie ten etap przygotowań, dopiero początek sezonu. Dlatego też nie przejmowałem się tym, że Grek Polimeropoulos wyprzedził mnie po 30 kilku kilometrach. On nie miał żadnego doświadczenia w bieganiu tak długich dystansów, z tego co wiem, raz ukończył zawody na sto kilka kilometrów. Pobiegł 107 km w czasie 9:47 i tutaj przez jakiś czas leciał bardzo szybko, być może myśląc, że równie mocno pobiegnie drugą część trasy. Ja się tym nie przejmowałem, bo wiedziałem, że prędzej czy później musi pęknąć, nie ma prawa utrzymać tego tempa. No i rzeczywiście, rychło się "wypstrykał".
– Jak się przyjeżdża z chłodnej ciągle jeszcze Polski po treningu w większości w warunkach zimowych lub wczesnowiosennych, to start w takim upale nie jest komfortowy. Najlepiej mi się biegło przez 3-4 godziny, zanim słońce zaczęło grzać. Potem temperatura mnie trochę spowolniła. Mam spieczone, wręcz spalone kark, ramiona, nogi...
– Cieszę się, że wygrałem, ale z wyniku jestem mega niezadowolony. Nie sądziłem, że tak długo mi się zejdzie na trasie. Niestety, długie ponad 10-kilometrowe zbiegi zniszczyły mi „czwórki” (mięśnie czworogłowe ud - red.). Już nie pamiętam, kiedy miałem je tak zmasakrowane. Porównując ten bieg i Spartathlon 246 km uważam, że Euchidios Hyper-Athlos jest zdecydowanie trudniejszy. Tu, choć krócej (215 km vs. 246 km) jest więcej przewyższenia (ok. 4000 m+ wobec 3 tys. metrów w Spartathlonie) i znacznie bardziej wymagający jest profil trasy. Są dwa podbiegi 10-kilometrowe, a nawet dłuższe, a później, co gorsza, tak samo długie zbiegi, wszystko po asfalcie, więc „czwórki” bardzo dostają w kość. Od pewnego momentu marzyłem o tym, żeby ten bieg się skończył, tak już miałem go dość!
– Na trasie nie miałem żadnego supportu, podczas gdy Grek Polimeropoulos miał swego serwisanta, który służył mu na każdym punkcie. Przydałby się bardzo ktoś do pomocy, bo przebiegłem zawody praktycznie na samych żelach (zjadłem ponad 10) i wafelkach, co się bardzo rzadko zdarza na tak długich zawodach. Na punktach, jak to zwykle w Grecji, szału nie było, zaopatrzenie bardzo skromne. A support by w tej sytuacji bardzo pomógł, wtedy masz swoje jedzenie, picie, wszystko co chcesz i sobie wcześniej przygotujesz. Trochę normalnego żarcia mi brakowało!
– Trasa biegu jest bardzo piękna, tak jak organizatorzy zachwalają na stronie internetowej. Duża jej część, choć idzie asfaltem, prowadzi przez tereny górskie i widoki, otoczenie są bardzo atrakcyjne. Podoba mi się znacznie bardziej niż trasa Spartathlonu. Delfy, gdzie zlokalizowano start i metę, są pięknie położone, a po drodze jest wiele urokliwych, malowniczych greckich miasteczek położonych na zboczach gór. To całkiem inna Grecja niż ta, którą do tej pory znałem z Aten lub trasy Ateny-Sparta.
– Piękny był też aspekt historyczny i nawiązanie do starożytnej historii Euchidasa (posłańca, który po bitwie Greków z Persami w 479 r. pne pokonał pieszo trasę z Platejów do Delf i z powrotem, by przynieść mieszkańcom Platejów oczyszczający ogień ze świątyni Apolla - red.). Przed półmetkiem, już w Platejach, otrzymałem do ręki zapaloną pochodnię symbolizującą święty ogień. Przebiegłem z nią kilometr i jako ten „posłaniec” przyniosłem ogień mieszkańcom miasta. Mała parada i sesja fotograficzna, po czym ruszyłem w drugą część trasy, do Delf.
Na mecie w Delfach też jest ceremoniał, przez który doszło do małego nieporozumienia, bo trudno było mi się dogadać z Grekami. Po przekroczeniu linii mety znów dostałem pochodnię i musiałem pobiec z nią do góry, tam gdzie być może kiedyś była ta świątynia Apolla, a potem wrócić na metę biegu i po raz drugi przekroczyć matę. Na liście wyników są zatem podane dwa rezultaty każdego zawodnika: na mecie 215 km (czas końcowy zawodów) oraz wynik po 217,5 km, czyli po zrobieniu odcinka z pochodnią. Oficjalny czas biegu to oczywiście ten z 215 km, a odcinek dodatkowy to taki bonus „honorowy”. Łatwe to podejście i zbieg z pochodnią nie było, dołożyli facetowi ze zniszczonymi „czwórkami” jeszcze wspinaczkę w bonusie (śmiech).
Z Łukaszem Saganem rozmawiał Piotr Falkowski