W 2011 roku Franciszek Gogół spotkał na swojej sportowej drodze psa. Wtedy nie wiedział, że będzie to tak ważne wydarzenie i 4 lata później stanie się przyczyną Biegu Dookoła Polski z Psem. Gdy pomysł zaświtał w głowie legnickiego zduna, nie miał on jeszcze czworonoga, z którym mógłby zrealizować taki projekt. Ale wkrótce w jego życiu pojawił się Dino. Razem przebiegli 3200 km w 64 dni.
Zrobili to, by zwrócić uwagę na sytuację bezdomnych zwierząt. Po drodze przeżyli trochę przygód, zwłaszcza że biegli bez wsparcia, wozu technicznego, zaplecza logistycznego. Nam Franciszek Gogół opowiedział szczegóły niecodziennego biegu i zdradził, jakie ma teraz plany.
W jakich okolicznościach spotkał pan psa, który stał się przyczyną 3200-kilometrowego biegu? To – przyzna pan – niecodzienna historia...
Franciszek Gogół: Wtedy, w 2011 roku, objeżdżałem Polskę na rowerze górskim. Zrobiłem to w 18 dni. Gdzieś na wschodzie kraju znalazłem pieska. Ktoś go porzucił, a on czekał na właściciela w przydrożnym rowie. Gdy tylko ktoś przejeżdżał, on z tego rowu wychodził. Pewnie ktoś go wyrzucił z auta. Zatrzymałem się na jego widok. Nakarmiłem go tym, co akurat miałem ze sobą w plecaku, zostawiłem mu wodę i z wielkim żalem odjechałem. Nie mogłem mu wtedy pomóc i to mnie gryzło. Nigdy o nim nie zapomniałem...
Kiedy pan postanowił, że pokona pan tę samą trasę, tyle że biegiem?
Jakieś dwa miesiące po tym zdarzeniu. Powiedziałem wtedy żonie, że noszę się z takim zamiarem i że zrobię to z psem. Żona nie sądziła, że to się uda zrealizować. Nie tylko dlatego, że to kawał drogi, ale też dlatego, że wtedy nie mieliśmy pieska. Nasz Szarik, owczarek niemiecki odszedł kilka lat wcześniej.
Ale wkrótce pojawił się Dino...
Tak się złożyło, że pracowałem w Złotoryi u pani, której suczka akurat się szczeniła. Powiedziałem wtedy, że jeśli będzie czarny piesek, to ja chętnie wezmę. Wieczorem okazało się, że jest w tym miocie piesek, kundelek, ciemnawy. Chodziliśmy razem do parku, na spacery. Szybko się okazało, że lubi ruch. Jest mały, ale szybki. Wtedy jeszcze nie biegaliśmy razem. Najpierw wydłużaliśmy spacery, potem przebieżki, a jeszcze potem wizyta u weterynarza, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Dostaliśmy zielone światło od weterynarza i zaczęliśmy biegać. Po miesiącu było widać, że on lubi bieganie. Po roku zyskałem w nim partnera do realizacji projektu.
Ile pan wtedy biegał?
Biegałem i maratony i ultramaratony. W ramach przygotowań pokonywałem 20-30 km treningowo i regularnie startowałem w maratonach.
Mimo tych treningów, to pan przebiegł cały dystans, a Dino jego większą część spędził w wózku...
Tak, Dino miał wakacje (śmiech). Biegliśmy po drogach, które mogły być dla niego zagrożeniem. Nie wszędzie mogłem go wypuścić. On robił od 10-15 km dziennie. To nie jest długodystansowiec, chociaż szybko się regeneruje. Ja robiłem codziennie dystans dłuższy niż maraton. Zdarzały się dni, że było to ponad 60 km, a rekordowo długi był dzień z 82-kilometrowym biegiem.
Ponad 3 000 km to już nie przelewki. Były jakieś kryzysy po drodze?
No pewnie, że były. Pierwsze problemy pojawiły się, gdy dobiegaliśmy do Szczecina. Naszły mnie tam wątpliwości, czy damy sobie radę, czy w ogóle zdołamy to ukończyć. Fizycznie właściwie nic mi wtedy nie dolegało. Taki 10-dniowy kryzys. Pomyślałem jednak, że jak już to przetrzymam, to będzie znaczyło, że damy radę. I tak się stało. Dobiegając do Gdańska byłem już w innym nastroju.
Jak to było z tym dawaniem sobie rady? Byliście na trasie zupełnie sami. Jak była zorganizowana logistyka tego biegu?
Cała logistyka to byli moi koledzy w Legnicy. Załatwiali noclegi, dzwonili, prosili o wsparcie. Czasem udawało się znaleźć coś u prywatnych ludzi. Jedzenie kupowałem po drodze. Jedliśmy w czasie biegu. Gdy gościły nas prywatne osoby, to bywało, że nas częstowały kolacją czy obiadem. Na samochód, w którym można by się schronić, czy odpocząć nie było pieniędzy. Budżet był bardzo skromny.
Czy udało się znaleźć nocleg na każdą noc?
Jedną noc spędziliśmy w namiocie. Noc była ciepła, więc nie był to dla nas jakiś problem.
Przytrafiły się panu po drodze kontuzje?
Niestety tak. Pierwsza to były ścięgna w rejonie stawu skokowego. No i kleszcz mnie ukąsił. Byłem u lekarza w Białymstoku. Musiałem zrobić dwa dni przerwy. Dostałem jakieś zastrzyki, tabletki. Już jest wszystko w porządku, i z kleszczem i kontuzją. Zresztą wstawałem codziennie o 4:00 i robiłem masaż przygotowując nogi do dalszego biegu. Wieczorem też rozmasowywałem mięśnie.
Po zakończonym projekcie, gdy dotarłem z powrotem do Legnicy, zrobiłem sobie 10 dni przerwy. Teraz już normalnie pracuję, chociaż jeszcze nie biegam w pełnym zakresie. Poschodziły mi paznokcie i to jeszcze jest dosyć bolesne przy bieganiu.
A w jakim stanie jest Dino?
Doskonałym. On biega jak zawsze i z wyrzutem patrzy, gdy nie dotrzymuję mu kroku (śmiech).
Chciał pan osiągnąć konkretny cel tym biegiem i zwrócić uwagę na sytuację porzucanych zwierząt. Udało się?
Naprawdę nie wiem. Nadal słucham o porzuconych psach. Nawet dzisiaj przeczytałem o psie, który przez 2 tygodnie leżał wycieńczony na drodze i czekał na pana, który go porzucił. Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Niby jesteśmy narodem katolickim, a pastwimy się nad zwierzętami. To się po prostu w głowie nie mieści...
Ale pana bieg i idea spotkały się z zainteresowaniem?
Przede wszystkim ze strony szkół. Uczniowie chętnie do mnie dołączali, ale nie tylko oni. Przyłączali się ludzie, którzy chcieli pokazać poparcie dla naszej idei. Czasami biegli tylko mały odcinek, ale utożsamiali się z tym, co robimy.
Nie myślał pan o tym, żeby połączyć bieg ze zbiórką pieniędzy?
Nie umiem tego robić. Bałem się, że nie będę wiedział, jak to rozliczać z urzędem skarbowym, dlatego nie podjąłem się tego zadania. Po pewnym czasie jeden z legnickich klubów udostępnił konto na ten cel (nr 55 2030 0045 1110 0000 0254 8760. z dopiskiem "Bieg dookoła Polski") i z tego, co wiem, coś zebrali i te pieniądze pójdą na schronisko tu w Legnicy.
Pobiegnie pan jeszcze z Dino na tak długim dystansie?
Chciałbym przebiec dookoła Europy. Mam nadzieję, że uda mi się to zrealizować za 3 lata, na moje 60. urodziny. Pobiegnę w takim samym celu, by zwrócić uwagę na prawa zwierząt. Zobaczę, jak w Europie wygląda ich sytuacja. Na razie jednak muszę pomyśleć nad nowym wózkiem. Ten, który mamy, nie nadaje się do tych celów, po prostu przemaka. Nowy można kupić w krajach skandynawskich. Niestety kosztuje ok. 6 000zł. To dla nas bardzo dużo.
Rozmawiała Ilona Berezowska
fot. Archiwum Franciszka Gogóła