Gorąco i pagórkowato w Rudawie. "Nie daję"

  • Festiwal biegowy

Już jedenasty Półmaraton Jurajski powitał nas niemal pustynnym upałem. Gotowałam się w środku, pot spływał mi z czoła stojąc w kolejce do Toi-Toia, a wszyscy wokół mówili, że jest lepiej niż rok temu.

Relacja Darii Bielickiej, Ambasadorki Festiwalu Biegów

Nie miałam w planach - jeszcze niedawno - brać udziału w tym biegu. Odstraszało mnie słońce, przewyższenia, ale też ostatnie kłopoty ze zdrowiem, z którymi borykałam się w zasadzie od czasu Półmaratonu Żywieckiego. Wahałam się w zasadzie aż do niedzielnego poranka.

Zupełnie, jak się okazało, niepotrzebnie. Postanowiłam potraktować ten start jako długie wybieganie, nie walczyć o wynik. Czułam, że będzie ciężko, ale nie sądziłam że aż tak przyjemnie. Musicie mi wybaczyć, że nie stawiłam się na starcie w ambasadorskiej koszulce, ale nawet techniczna dzianina Under Armour jest zdecydowania za ciepła na takie dni, jakim był ten dzisiejszy!

Ustawiłam się na początku z pacemakerem na 2:20:00 - tak dla bezpieczeństwa, aby nie szarżować na początku zbytnio. Pierwsze kilometry poszły gładko. Pacemakera pożegnałam gdzieś na drugim kilometrze. Postanowiłam biec sama, tak jak wyda mi się słuszne. Aby biec szybciej tam, gdzie chcę i iść kiedy chcę. Nie spieszyć się na punktach i usiąść w trawie, kiedy będę miała ochotę. Na szczęście nie miałam ochoty na siadanie w trawie. Zdarzyło mi się kilka razy podejść pod górę, bo nie widziałam sensu w tym, aby umęczyć się i paść. To miało być w końcu tylko wybieganie, a nie wyścig z czasem.

Na trasie rozmieszczono dodatkowe punkty z wodą. Kibice stworzyli także własne bufety. Wielkie dzięki należą się im wszystkim: dzieciom podającym nam wodę i przybijającym piątki, Panu z truskawkami, dzieciakom z miednicą z wodą, wszystkim, którzy swoje ogrodowe węże w nas wymierzali, tym, którzy krzyczeli, tym którzy gratulowali, tym którzy dęli w wuwuzele i dudnili w wiaderka oraz strażakom, którzy niezły mieli ubaw jak przebiegaliśmy przez wodne kurtyny. Gdyby nie kibice ten bieg nie byłby tak wspaniały.

Najgorsze było ostatnie pół kilometra. Słońce grzało niemiłosiernie. Prosta do mety a mety nie było widać. Kibice krzyczeli, aby „dawać”. Fotomaraton, inne foto, i jeszcze foto z mety. Krzyki: „dajesz dajesz”, ale ja już „nie daję”. Nie daję rady, bo mi grzeje... a mety nie widać. Schowała się za zakrętem. Uff... jest medal!

Niestety, niektórzy podeszli do tego biegu zbyt ambitnie, przeceniając swoje możliwości lub po prostu bez przygotowania czy odpowiedniego nawodnienia. Karetki wyjeżdżały kilka razy do uczestników, ale nie ma się co dziwić - 30 stopni Celsjusza to nie jest odpowiednia pogoda do biegania. Mimo to, na mecie atmosfera była jeszcze gorętsza.

Każdy, kto dobiegł otrzymał pamiątkowy medal, wodę, piwo, i grochówkę. Można było iśc na masaż, ale kolejki były ogromne! Możliwość wygrania Renualt Twingo zagwarantowała, iż większość biegaczy została na miejscu i stworzył się świetny rodzinny piknik.

Niestety, Twingo nie było mi pisane. Ale za to była mi pisana świetna zabawa, piękny bieg wśród zapachu lata i dużo słońca!

Daria Bielicka, Ambasadorka Festiwalu Biegów