Dzień przed startem biegaczy swoją rywalizację w 36. PZU Maratonie Warszawskim rozegrali kolarze ręczni.
Na płycie Stadionu Narodowego spotkali się najlepsi polscy parakolarze. Zabrakło jedynie Arkadiusza Skrzypińskiego, który startuje w maratonie w Berlinie oraz Renaty Kałuży. Mistrzyni świata zamieszkała niedawno w Hiszpanii i stąd jej nieobecność na maratonie w Warszawie.
Trasa prowadząca po 15 pętlach w pobliżu stadionu sprawiła zawodnikom trochę problemów. Była pełna zakrętów, jednak prawdziwym kłopotem okazy się progi chroniące okablowanie imprezy. Pokonanie ich wymagało umiejętności kierowców rajdowych.
- O tak, jak ktoś nie miał wysokiego zawieszenia trudno było je pokonać, ale ogólnie trasa, która była nieco zmieniona w stosunku do poprzedniego roku, bardzo mi się podobała, tak jak i cały maraton - powiedziała nam Anna Oroszowa, która wygrała rywalizację wśród pań. Słowaczka zaledwie tydzień temu zakończyła zwycięstwem cykl Pucharu Europy EHC, a na stołęcznej trasie zrobiła przez pomyłkę nadmiarową pętlę.
Puchar przywiózł też do Polski Rafał Wilk, który doskonale poradził sobie z przeszkodami na warszawskiej trasie: - Na każdym okrążeniu czekały na nas dwa podskoki. Wszystko zależało od tego, jak się wyszło z progu, przez to było ciekawie - powiedział rzeszowianin, który obronił tytuł zwycięzcy i po raz drugi z rzędu wygrał wyścig hanbikerów w Warszawie.
Walka o drugie miejsce rozegrała się pomiędzy Krystianem Gierą, który od powrotu z mistrzostw świata w Greenville prezentuje bardzo równą formę, a Zbigniewem Wandachowiczem, który pokazał, ile warte jest doświadczenie. Ten zawodnik jest jednym z prekursorów kolarstwa ręcznego w Polsce i ta dyscyplina nie ma przed nim tajemnic. Podskoki wymuszone ukształtowaniem nawierzchni spowodowały poluzowanie się podnóżków w jego rowerze i wykręcenie się pedału. Dzięki swoim umiejętnościom technicznym, dojechał do mety na trzecim miejscu.
- Wspaniale pojechali Krystian Giera i Zbigniew Wandachowicz. Gratulacje należą się zresztą wszystkim zawodnikom - dodał Wilk.
Wyśmienicie pojechał również Paweł Tęcza.
Najmłodszy uczestnik zawodów zajął wprawdzie dalsze miejsce, ale nie miejsce było tu najważniejsze:
- Jestem szczęśliwa. Denerwowałam się, bo syn w zeszłym roku miał kraksę. Zatrzymał się na barierkach. W tym roku obyło się bez wypadku, a Paweł jechał bardzo dobrze technicznie. Tym bardziej jestem z niego dumna, że trasa była naprawdę ciężka. To dobry znak na przyszłość - powiedziała nam mama Pawła Tęczy.
IB