Jan Nartowski o Półmaratonie Warszawskim: zmiana trasy wyszła mu tylko na dobre

  • Biegająca Polska i Świat

W niedzielę już po raz szósty wziąłem udział w Półmaratonie Warszawskim - wspomina swój start w stolicy Jan Nartowski, Ambasador Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój. To była bardzo udana impreza. Ciekawa trasa, świetna atmosfera, wspaniała pogoda i rekord frekwencji. Czego można chcieć więcej?

Zawody w ostatnim momencie zostały przeniesiona na inną trasę ze względu na niedawny pożar mostu Łazienkowskiego. Jak się później okazało, ta nieoczekiwana zmiana nie tylko nie zaszkodziła imprezie, ale wyszła jej na dobre.

Start wyznaczony został na godzinę 10:00 na ulicy Królewskiej, na wysokości Zachęty, tuż przy placu Piłsudskiego. Wybór miejsca okazał się strzałem w dziesiątkę. Można było tu dojechać bez problemu komunikacją miejską.  Poza tym okolica Ogrodu Saskiego robiła bez porównania lepsze wrażenie niż nieco przaśny, już mocno opatrzony teren przy Stadionie Narodowym.

Zapowiadał się rekord frekwencji. Pakiety startowe wykupiło ponad 14 tys. zawodników! Tę rzekę ludzi było dokładnie widać na chwilę przed startem.  Praktycznie cały pl. Piłsudskiego był zapełniony zawodnikami.

Pogoda zapowiadała się całkiem dobra. Niebo było lekko zachmurzone, temperatura sięgała 5 stopni Celsjusza. Niepokojący był tylko bardzo zimny wiatr z północnego wschodu. Zastanawiałem się, czy się nie za lekko ubrałem. Może rację mieli ci co założyli na zawody zimowe ciuchy do biegania?

Organizatorzy przygotowali  trzy strefy startowe wzdłuż ul. Królewskiej. Na czele stanęła elita. Za nimi ustawili się zawodnicy  w sektorach odpowiadających  ich możliwości biegowym. Było ich tak dużo, że sznur biegaczy ciągnął się od Zachęty, aż po mury Teatru Wielkiego.

Tuż przed startem zabrzmiał  - niezbyt dobrze słyszalny i za wcześnie wyciszony - „Sen o Warszawie” Czesława Niemena. Po czym punktualnie o 10, bez tradycyjnego odliczania padł strzał startera.

Niestety wszystkie strefy ruszyły w tym samym momencie, co spowodowało straszny ścisk na całej długości ulicy Królewskiej, a później Grzybowskiej.  Miałem olbrzymie trudności, by przyspieszać i wyprzedzić wolniejszych zawodników.

Po skręcie w prawo w ul. Jana Pawła II wcale nie było lepiej. Dopiero na zbiegu z estakady nad al. Jerozolimskimi trochę się rozluźniło i mogłem nabrać prędkości. Interesowało mnie tempo w granicach 5,0-5,10 min/km.

Przez dłuższy czas trasa prowadzi prosto al. Niepodległości  aż do wysokości Dworca Południowego. Po drodze, na 5 km mijam pierwszy bufet. Tradycyjnie z niego rezygnuję.  Jest trochę kibiców na trasie, co jakiś czas dostrzegam też wspierających biegaczy bębniarzy oraz zespoły rockowe.

Na 7 km skręcam w lewo w krótką ul. Japońską  i dobiegam do ul. Puławskiej. Potem kolejny skręt i biegnę prosto aż do ronda Jazdy Polskiej. Biegacze są tu trochę osłonięci od wiatru. To powoduje, że zupełnie niespodziewanie robi się bardzo ciepło. Kto może, to się rozbiera. Czuję, że choć jestem lekko ubrany to spływam potem.  

Na szczęście zbliżam się do bufetu. Polewam się wodą i jest mi trochę chłodniej. To dodaje mi sił. Skręcam w prawo na Trasę Łazienkowską. Teraz zaczyna się delikatny zbieg. Dzięki temu, że aż do Wisłostrady mogę trochę przyspieszyć. W ten sposób docieram do Cytadeli, a potem do tunelu wzdłuż Wisły.  

Ten tunel to wyjątkowe miejsce dla warszawskich maratończyków. Utarła się już tradycja, że podczas zawodów wielu biegaczy pobudza się tu i mobilizuje do dodatkowego wysiłku. Okrzyki w stylu „jest moc, jest siła” to już jest norma.

Wybiegam z tunelu. Wiatr od Wisły trochę chłodzi rozgrzane ciało. To dobrze, bo zaraz zacznie się najtrudniejszy odcinek trasy, z długim podbiegiem na skarpę wiślaną do ul. Konwiktorskiej i Bonifraterskiej. Szybko okazuje się, że niektórzy biegacze wyraźnie tracą tempo. Ja staram się nie odpuszczać i choć z wielkim trudem wytrzymuję podbieg.

Widząc przed sobą gmach sądu. Łapię drugi oddech, bo wiem, że już jest blisko do mety. Zostało jeszcze jakieś 2 km. W pokonaniu zmęczenia pomagają kibiców, których jest coraz więcej na trasie. Ich głośny doping mobilizuje i dodaje skrzydeł.

W końcu z ul. Miodowej skręcamy na Krakowskie Przedmieście. Teraz już nie ma czasu na odpoczynek. Wyciskam z siebie resztki sił i przyspieszam. To już ostatni kilometr. Na wysokości hotelu Bristol skręcam w prawo w stronę pl. Piłsudskiego, potem jeszcze kilkaset metrów i już widzę dmuchaną bramę mety.

Teraz już nie odpuszczam, biegnę na 100% swoich możliwości. Jeszcze 10 sekund, pięć, dwie, jedna. Udało się! Patrzę na zegarek. Jest dobrze: czas 1:42:58. Później okazało się, że dało mi to 3262 miejsce na 12958 startujących.

Dostaję medal, wodę, a potem  - po odstaniu w długiej kolejce - posiłek regeneracyjny oraz upominek od sponsorów –saszetkę do biegania.

Z każdą minutą linię mety mija coraz więcej osób. Plac Teatralny wyraźnie zaczyna pękać w szwach Decyzję się więc wycofać do szatni na pl. Piłsudskiego. Tu już jest luźno, można poszukać znajomych i trochę pogadać.

Rozmawiając z innymi biegaczami dochodzimy do podobnych wniosków. Półmaraton Warszawski znowu okazał się świetną imprezą, a nieoczekiwana zmiana lokalizacji wyszła mu tylko na dobre. Ciekawa trasa, start i meta przy pl. Piłsudskiego i pl. Teatralnym -  to wszystko spowodowało, że pomimo pewnych niedogodności udało się przygotować zawody z niepowtarzalnym klimatem i atmosferą. 

Jan Nartowski, Ambasador Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój