Malta, wyspa cudów, tak bardzo egzotyczna i inna od polskiej rzeczywistości… okazała się celem całkiem sporej grupy polskich biegaczy! Może zdecydowała o tym właśnie egzotyka miejsca, może nietypowy termin (ile maratonów odbywa się w lutym?), możliwość spędzenia urlopu czy ferii z rodziną, a może po prostu jubileuszowa, trzydziesta edycja maratonu. Powodów było wiele…
Relacja Kasi Marondel
Malta powitała nas wiatrem, silnym i porywistym, chociaż dość ciepłym. Mimo temperatury zbliżonej do tej w Polsce, było wyraźnie cieplej i przyjemniej. Dobry prognostyk na maratońską trasę. Wyspa jest świetnie skomunikowana, chociaż nie ma na niej autostrad ani linii kolejowych, czemu zresztą trudno się dziwić, Malta jest sporo mniejsza od naszej stolicy! Wszędzie można dojechać autobusem, w dodatku w całkiem rozsądniej cenie. Nie brakuje za to emocji: ruch jest lewostronny, ulice bardzo wąskie i kręte, a kierowcy zakładają, że to podróżujący samochodami powinni im ustępować na zakrętach.
Malta ma doskonale rozwiniętą bazę noclegową. Nie jest zaskakujące, że biuro zawodów maratonu mieści się w hotelu, ale jego wygląd odbiega od naszych oczekiwań. Niewielkie pomieszczenie na drugim piętrze, do którego w końcu udaje się nam trafić, mieści tylko stolik do wydawania numerów startowych i drugi z koszulkami. Przeżuwający batonik wolontariusz leniwym gestem wrzuca do mojej torby bawełnianą koszulkę, informując, że mniejsze rozmiary się skończyły. Szkoda, bo w formularzu zgłoszeniowym było pytanie o rozmiar… Można kupić koszulkę techniczną - 25 euro.
W pakietach startowych jest też bilet na transport na linię startu do Mdiny, płatny dodatkowe 5 euro. Odjeżdża o 6:00 z linii mety ulokowanej w Sliemie, na samym nabrzeżu. Całonocna wichura i deszcz sprawiają, że o poranku mamy ochotę może na gorącą kawę, ale jakoś nie na bieganie maratonu… Dzielnie jednak wsiadamy do autokaru, spotykając w nim kolejnych Polaków. Przyjechali z Gdyni. – Chciałem wystartować w jakimś ciekawym miejscu. Biegnę maraton, żona pierwszą w życiu połówkę – mówią.
Mdina, bajkowe miasto ciszy w niedzielny poranek zapełnia się biegaczami. Rozgrzewają się na wąskich uliczkach, zwiedzając przy okazji miasteczko. Naprawdę warto to zrobić, bo jest absolutnie niezwykłe. Tuż za jego bramami wyrosło miasteczko maratońskie, pełne gwaru, samochodów z depozytem, przenośnych toalet… Ogromny kontrast.
Spotykamy kolejną grupę Polaków, tym razem ze Śląska. – Dlaczego właśnie Malta? – pyta Marysia Rogacka. – Trudno odpowiedzieć jednym słowem… Ale było to od dawna jedno z moich marzeń. Myślałam, że tych niedoścignionych… – uśmiecha się. – Uwielbiam zieleń, zabytki, historię, morze i… tajemnicę, a Malta dostarcza tych wszystkich doznań za jednym zamachem! Nie ukrywam, że moje bieganie, to w przeważającej części również głód zwiedzania i poznawania nowych miejsc. Już na jesieni odkryłam Vodafone Malta Marathon i tak grupa SBD Energetyk Rybnik wyruszyła na Maltę. Pewnie każdy z nas miał inne oczekiwania.
O 7:30 wystartowali maratończycy. Zdecydowanie liczniejsza grupa półmaratończyków startowała o 9:15. Wśród nich bardzo wielu obcokrajowców i… przebierańców. Spotkaliśmy nawet Shreka i całą jego kompanię! Chociaż akurat oni startowali w walkathonie – marszobiegu na półmaratońskim dystansie (ze zwiększonym do 3h45 min limitem czasu).
Trasa maratonu i półmaratonu to prawdziwa bajka, jeśli chodzi o widoki. Niestety nie tylko one zapierały biegaczom dech w piersiach… Silny wiatr, który szalał zwłaszcza na otwartych przestrzeniach pośród wzgórz, utrudniał bieg. Pogoda zaskakiwała gwałtownymi zmianami: silne opady deszczu ustępowały nagle miejsca słońcu, które dokładnie suszyło biegaczy… przed następnym prysznicem. Jednym się podobało, inni narzekali. Ale nawet częściowo słoneczna trasa pozostawiła pamiątkę w postaci opalenizny.
Wzdłuż trasy całe mnóstwo muzyki na żywo. W większości miniaturowe orkiestry dęte albo garażowe zespoły grające mieszankę popu i rocka. Dosłownie „garażowe”, bo muzycy ukrywali się w pootwieranych przy trasie garażach! Było ich więcej niż punktów odżywczych. Tych ostatnich zaoferowano kilka, z wodą, izotonikiem i pomarańczami (tylko jeden!).
Słynna maltańska trasa „z górki” okazała się nie tak całkiem pozbawiona podbiegów. Zwłaszcza maratończycy musieli pokonać ich kilka. Ale zdecydowana większość trasy prowadziła w dół. – Biegło się super, szybciej niż zwykle, ale ból nóg następnego dnia dał mocno w kość – komentowała jedna z krakowskich biegaczek.
Ostatnie kilometry biegu to wybrzeże, czyli niesamowite widoki i wiatr. A na pięknie usytuowanej mecie okazały i błyszczący medal. Do końca dnia widywaliśmy go na szyjach ludzi spacerujących wzdłuż brzegu i przesiadujących w restauracjach. Ukończenia biegu gratulowała nam nawet pani w informacji autobusowej.
Czy warto wybierać się aż na Maltę, żeby przebiec maraton albo „połówkę”? Warto. Żeby doświadczyć zupełnie innego klimatu i zachwycającej swoim urokiem trasy, na której można przy okazji poprawić życiówkę. Warto też… zabrać ze sobą czapkę albo inne nakrycie głowy, żeby zabezpieczyć zatoki przed wiatrem. Nie jest prawdą, że Malta jest droga i mało gościnna. Ceny w sklepach nie odbiegają od tych w innych europejskich krajach (np. w Niemczech) a hotel można zarezerwować sporo taniej niż w polskich górach.
– Malta urzekła mnie tak w detalach, jak i w całości – podsumowała swój wyjazd Marysia Rogacka. – Mogłabym długo opisywać urok małych miasteczek, lazurowe morze, przepiękne klify i całą „architekturę”, którą natura tu stworzyła. Sama impreza biegowa, pomimo kilku niedociągnięć, również spełniła nasze oczekiwania i przyniosła wszystkim bardzo dobre wyniki. Ale jak wcześniej zaznaczyłam, w takich miejscach bieganie jest dla mnie sprawą drugorzędną, zatem nie sam bieg zostanie w mojej pamięci, ale ławka na klifie nad morzem, Azure Window, świergot ptaków w soczystej zieleni drzew i wąskie uliczki…
Kasia Marondel