Marek jest jednym z organizatorów PZU Festiwalu Biegowego, zaangażowanym bezpośrednio w przygotowanie Biegu 7 Dolin i konkurencji towarzyszących. Trasę w Beskidzie Sądeckim zna jak własną kieszeń. W rozmowie z nami wskazuje, czego można się spodziewać podczas rywalizacji.
Zanim o trasie - proszę powiedzieć kilka słów o sobie. Zawodnicy na pewno chcą wiedzieć kto dla nich pracuje. Od dawna pan biega?
Od 15 lat, więc może nie jest to specjalnie długo, ale jakąś historię biegową już mam. W latach 70. i na początku lat 80. uprawiałem wyczynowo narciarstwo biegowe. Zdobyłem nawet kilka medali na arenie krajowej. Do dzisiaj narciarstwo biegowe zostało moją pasją życiową.
Jak się zaczęło pana bieganie?
Gdy skończyłem karierę zawodniczą, przez jakiś czas uprawiałem narciarstwo biegowe rekreacyjnie, ale maratony zacząłem biegać dopiero w 2000 r. Zaczęło się od zawodów w Rytrze. Przegrałem tam z kolegą i to na mnie podziałało motywacyjnie (śmiech). No nie – pomyślałem wtedy, skoro przegrywam biegnąc rekreacyjnie, to znaczy, że już ze mną całkiem źle. Zacząłem więc biegać. Spotykaliśmy się z kolegami na to bieganie i w końcu zaproponowałem, żebyśmy wzięli udział w maratonie. Zadebiutowałem we Wrocławiu.
Udało się ukończyć ten bieg bez problemów?
Zupełnie nie miałem doświadczenia w długich biegach. Tutaj na Sądecczyźnie, mentorem takich biegów jest Stasiu Mróz. To ikona Maratonu Sądeckiego. Człowiek, który przebiegł w swoim życiu ponad 100 maratonów. Zapytałem go, co mam zrobić, jak przebiec maraton bez doświadczenia i jednocześnie złamać 3 godziny.
Co doradził?
„Biegnij głową nie nogami”. Traktuj maraton, jak trening. Zrobiłem tak i udało mi się w moim maratońskim debiucie osiągnąć czas 2:57. Wróciłem do Rytra w takiej euforii, że w ciągu roku zaraziłem bieganiem maratonów ponad 10 osób. Ta grupa stale rosła. W tej chwili stowarzyszenie, które kiedyś założyłem, ma już 80 członków. Zacząłem organizować wspólne wyjazdy biegowe i w pewnym momencie bieganie stało się moim sposobem na życie. Bieganie to dla mnie okazja, żeby poznawać wspaniałych ludzi, nowe miejsca, zwiedzać Polskę i świat. Piękne jest to, że bieganie tak się rozwija i tyle osób bierze udział w imprezach. Także w PZU Festiwalu Biegowym.
Na co zatem powinni się nastawić uczestnicy Biegu 7 Dolin, także na krótszych dystansach. Jaka trasa ich czeka?
Przede wszystkim sądecka trasa, niezależnie od dystansu, jest przepiękna i urokliwa. Znam jej każdy centymetr, przebiegłem tu tysiące kilometrów i wiem, że przebiec 36 km przez najwyższy szczyt pasma Jaworzyny Krynickiej, przez Runek, Makowice to naprawdę bardzo fajne przeżycia. To trasa, od której powinni zaczynać ci, którzy myślą później o biegach ultra. Jest tu i podbieg i przewyższenia. Wszystkiego po trochu.
A jak z poziomem trudności?
Bez względu na dystans, Bieg 7 Dolin jest biegiem trudnym. Przewyższenie na trasie 36-kilometrowego biegu jest duże. Startujemy z deptaka na wysokości 460m n.p.m., ale już po 8 kilometrach musimy się wdrapać na szczyt Jaworzyny (1114m), mamy już prawie 800m przewyższenia, później biegniemy przez długi czas na wysokości 1000m i zbiegamy do Rytra, gdzie jest z kolei najniższy punkt na trasie – 360m.
Meta na podobnej wysokości, jak krynicki deptak. Tutaj kończą uczestnicy biegu na 36km, ale dla pozostałych zaczyna się najtrudniejszy odcinek trasy. Biegniemy stąd niebieskim szlakiem na Przehybę, a to już jest 1175m n.p.m. Na szczęście jest tu punkt serwisowy. Można się nawodnić i posilić. Dalej czeka nas odcinek, na którym trzeba przebiec przez najwyższy punkt na trasie, przez Radziejową 1262m. Pasmem Radziejowej przez Rogacz, zbiegamy do Piwnicznej. Na odcinku od Rytra do Piwnicznej skumulowana jest najwyższa suma przewyższeń.
Widoki w tym miejscu chyba trochę wynagrodzą trudy?
Z całą pewnością trasa jest urokliwa. Przy dobrej pogodzie w okolicach Radziejowej mamy widok i na Tatry, i na Pieniny, i na Gorce. Oczywiście jest to bonus tylko dla tych, którym tempo pozwala na podziwianie okolicy. Takich zawodników na trasach jest coraz więcej. Traktują bieg nie tylko, jak wyzwanie sportowe, ale jest to też dla nich forma poznawania terenu.
Finaliści 66-kilometrowego biegu już odpoczywają, a uczestnicy najdłuższego dystansu jeszcze pozostają na trasie.
Oni mają przed sobą trudny odcinek. Biegną do Łomnicy, stamtąd do Wierchomli i tam pod wyciągami jest przedostatni punkt serwisowy. Dalej zbiegają wzdłuż wyciągu do Szczawnika i do bacówki na 88-kilometrze. To ostatni punkt serwisowy. Stamtąd jest już tylko i aż 12km do mety. Na przepakach są oczywiście limity pośrednie, o czym trzeba pamiętać dobierając tempo.
Co by pan poradził wszystkim startującym w Biegu 7 Dolin?
Ci, którzy startują na dystansie ultra, są do niego świetnie przygotowani. Wylali bardzo dużo potu na treningach. Przede wszystkim należy pamiętać, że w biegach długodystansowych biega się głową, nie nogami. Trzeba pobiec taktycznie, w przemyślany sposób i bardzo dobrze rozłożyć siły. Życzę wszystkich dobrej pogody, żeby nie wiało i nie lało. Oczywiście, żeby obyło się bez kontuzji.
A gdzie pan będzie startował w najbliższym czasie?
Niestety nie w Biegu 7 Dolin. Mam sporo obowiązków organizacyjnych, a i ostatnio nabawiłem się kontuzji. Miałem zapalenie ścięgna, które wyłączyło mnie z treningów na dwa miesiące. Dopiero wracam do większej aktywności. Najbliższym startem będzie maraton we Wrocławiu.
Rozmawiała IB