Myśleliście, że Superwoman istnieje tylko w komiksach i filmach? Wcale nie. Mieszka w Polsce, pracuje, jest szczęśliwą mężatką, wychowuje dwójkę dzieci, biega, ćwiczy i podnosi sztangę o masie 100 kilogramów. Czyli niemal tylu, ile sama ważyła jeszcze dwa lata temu. Teraz jest dwukrotnie lżejsza, z wyboru. Bo Superwoman postanowiła zostać. Cel zrealizowała perfekcyjnie a teraz pracuje nad kolejnymi wyzwaniami. Nam zdradziła, jakie ma marzenia i w jaki sposób tak bardzo zmieniła swoje życie.
Co się właściwie stało, że postanowiłaś zmienić swoje życie?
Marzena Golędzinowska: Zaczęłam 1. stycznia 2017 roku. Jestem takim typowym postanowieniem noworocznym. Cały 2016 rok mówiłam mężowi, że jestem za gruba. Nie zawsze taka byłam, ja po prostu taka się stałam. I ciągle mówiłam, że będę się odchudzać… od poniedziałku, środy, soboty… Przełom nastąpił, kiedy trzy tygodnie przed Świętami kupiłam sukienkę i w dzień Wigilii się w nią nie zmieściłam. Siadłam, rozpłakałam się i powiedziałam, że od Nowego Roku się za siebie biorę. A małżonek przyjął to sceptycznie, bo podejrzewał, że znowu zwątpię. Poszliśmy na Sylwestra i do północy jadłam wszystko: chipsy, słodycze, piłam wino. Po północy nie ruszyłam niczego takiego i trzymam się tego do tej pory.
Korzystałaś z pomocy dietetyka?
Nie. Mam rodzinę, dwójkę dzieci, jestem aktywna zawodowo. Nie dałabym rady gotować osobno dla siebie i dla dzieci, bo wiadomo, że nie jadłyby tylko tego „zdrowego” jedzenia. Zmieniłam domową kuchnię na zdrowszą. Na przykład, kiedy gotowałam pomidorową, to nie na koncentracie, ale z pomidorów. Nie zaprawiałam mąką ani śmietaną. Dzieciom gotowałam do tego makaron a sobie brązowy ryż. Zaczęłam jadać połowę porcji, odrzuciłam ziemniaki, nie smażyłam w tłuszczu, tylko na patelni grillowej dla siebie, jadłam więcej surówek, odrzuciłam słodycze i cukier. Kiedyś słodziłam trzy łyżeczki. Czasami zjem kawałek swojego ciasta, ale piekę tylko zdrowe: na odżywce białkowej, fasoli, z ziarnami, z mąki orkiszowej. No i jestem aktywna sportowo…
No właśnie. Jak zaczęło się Twoje biegnie? Z potrzeby schudnięcia?
Zaczęłam od zumby. Trwała dwa tygodnie, bo było mi mało. Zaczęłam wchodzić na bieżnię. Początkowo to były marszobiegi, później bieg. W końcu wyszłam w teren i tak zostało. Biegam bez względu na pogodę, w deszczu, śniegu, mrozie. Przez pierwszy rok ćwiczyłam sama. Była to głównie zumba z bieganiem, do tego orbitrek na siłowni. Ale po roku stałam się strasznie wychudzona, ważyłam 46 kilogramów…
Przyznasz się, ile ważyłaś początkowo?
95 kg. Więc różnica była duża. Znajomi mówili, że wyglądam niezdrowo. Poza tym w Łodzi odbywał się Runmageddon, w którym bardzo chciałam wystartować. Byłam słaba, więc zdecydowałam się na trenera personalnego. Zrezygnowałam z wielu przyjemności, bo wiadomo, opieka trenerska kosztuje. Ale kiedy z niej skorzystałam, byłam już po odchudzaniu.
Więc co robiłaś z trenerem?
Śmieję się, że ja wyłupałam diament a on go oszlifował. Przy treningach zaczęłam nabierać kształtów, moje ciało się zmieniło na lepsze. Ćwiczę tak od roku, jednocześnie biegając trzy razy w tygodniu. Minimum 50 km tygodniowo. Na siłowni też jestem trzy razy w tygodniu i ćwiczę trójbój: przysiady z sztangą, martwy i wyciskanie na ławce. To ciężkie ćwiczenia, ale są efekty.
The project is co-financed by the Governments of Czechia, Hungary, Poland and Slovakia through Visegrad Grants from International Visegrad Fund. The mission of the fund is to advance ideas for sustainable regional cooperation in Central Europe.
Projekt współfinansowany przez rządy Czech, Węgier, Polski i Słowacji poprzez Granty Wyszehradzkie Międzynarodowego Funduszu Wyszehradzkiego. Misją funduszu jest promowanie pomysłów na trwałą współpracę regionalną w Europie Środkowej.
Jakie cele udało Ci się zrealizować?
Ukończyłam Runmageddon. W tym roku robię Weterana i Koronę. Robię też Koronę Półmaratonów, maraton. Cele są ambitne.
Bieganie jest dla Ciebie sposobem na utrzymanie formy czy celem samo w sobie?
Jest sposobem na życie. Nie biegam, żeby utrzymać wagę, choć wiem, że to ma wpływ. Biegam, bo nie wyobrażam sobie żyć inaczej. Dzień, kiedy nie mam treningu, bo musi być taki jeden w tygodniu, jest trudny. Bez ruchu robię się czepliwa, nerwowa. Kiedy mam zły dzień, zakładam buty, słuchawki i mówię mężowi, że muszę odreagować. Więc zdarza się, że biegam cztery albo pięć razy w tygodniu, bo po prostu potrzebuję.
Czy bieganie wpływa na to, jak postrzegasz siebie jako kobietę?
Czuję się bardziej atrakcyjna, zauważyłam, że przyciągam spojrzenia. Mam trochę wypracowane ciało, widać umięśnione nogi, to się rzuca w oczy. Pozwalam sobie też na bardziej odważne stroje, na przykład krótkie koszulki na siłowni. Ubieram się też kolorowo. Odkryłam barwne ubrania Nessi, które uwielbiam. Kiedyś zakładałam do biegania byle co, bo nie wiedziałam, jak długo potrwa moja przygoda. Potem koleżanka zaraziła mnie tymi ubraniami i zaczęłam kupować ich coraz więcej. Czuję się w kolorach bardzo dobrze, noszę je do biegania, na siłownię a nawet do pracy. Doszłam do etapu, że czuję się świetnie w swoim ciele, choć wiem, że może być jeszcze lepiej i do tego dążę.
A jak reagują Twoje koleżanki i znajome na taką przemianę?
Zazdroszczą. Dopytują, skąd wzięłam tyle motywacji, bo u nich zawsze kończy się na słomianym zapale. Wiele osób pyta, co zmieniłam, co robiłam. Zaczęłam o tym opowiadać, pokazywać zdjęcia, wysyłać znajomym w ramach motywacji. Na swoim Facebook’u co roku w rocznicę przemiany wrzucam zdjęcia, żeby zmotywować tych, którzy zastanawiają się czy warto i czy się da. Chcę ich zmotywować. Niektórzy piszą mi, że dzięki temu sami mają ochotę coś ze sobą zrobić.
I Twoi znajomi nie mówią: No tak, gdybym miał tyle czasu, takie możliwości jak ona, to też bym tak się zmienił?
Zawsze powtarzam, że mamy czas na to, na co chcemy mieć. Pracuję pięć dni w tygodniu, mam dwoje dzieci: jedno ma 17 lat, drugie chodzi do przedszkola. Po prostu dobrze się zorganizowałam. Jeśli zostanie mi praca, wstaję rano o 5, żeby ją zrobić i wieczorem mieć czas na trening. Gotuję zawsze z wyprzedzeniem jednodniowym, kiedy wracam z pracy, podgrzewam obiad. Sama albo jem, albo najpierw idę na trening. Mam czas na zabawę z dziećmi, żeby pójść z nimi do kina albo na plac zabaw. Mój mąż też jest aktywny fizycznie, chodzi na siłownię cztery razy w tygodniu. Siłownia jest czynna od 6:00 do 23:00, więc po prostu się wymieniamy: kiedy jedno wychodzi, drugie zostaje z dziećmi. Wieczory zawsze mamy dla siebie, żeby mieć czas obejrzeć film, pobyć razem. I w tym wszystkim mam też czas dla siebie.
Fenomenalne. Jesteś mistrzynią planowania, więc pewnie sportowe cele też ma konkretnie wyznaczone?
Tak. Moim celem było wziąć 100 kg na martwy i udało się już w tym roku. Teraz marzeniem, takim wielkim, jest Runmageddon Ultra, 70 km w górach i 150 przeszkód. Zamierzam je zrealizować w ciągu roku, góra dwóch. Planuję też nauczyć się pływać i kiedyś zrobić Ironmena.
Podziwiam! I trzymam kciuki za realizację celów. Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Katarzyna Marondel