Mustangi drugi raz zdobyły Kamiennik [ZDJĘCIA]

  • Biegająca Polska i Świat

 

 


Trzeba mieć końskie zdrowie, żeby ukończyć Półmaraton Mustanga. Ale impreza rozgrywana w Porębie k. Myślenic i prowadząca biegaczy przez górę Kamiennik daje ogromną przyjemność po dotarcia na metę.

Druga edycja Półmaratonu Mustanga, która odbyła się w minioną sobotę cieszyła się jeszcze większym zainteresowaniem niż ubiegłoroczny debiut. W 2014 roku finiszowało 128 osób, w tym już 229 osób.

– Ubiegłoroczny Półmaraton Mustanga to była pierwsza edycja jakiegokolwiek biegu organizowanego przez Dobczycki Klub Biegacza. Było więc sporo stresu. Teraz już wiedzieliśmy co robić i myślę, że wyszło dobrze. Uczestnicy nie narzekali – cieszy się mówi Piotr Korbas z Dobczyckiego Klubu Biegacza, dyrektor imprezy.

Zmiany na trasie, m.in. odwrócenie kierunku biegu sprawdziły się, choć gorących momentów nie zabrakło.

– Trasa w tym roku okazała się trudniejsza technicznie w sekcjach zbiegowych. Dzień przed biegiem rozmawiałem Bartkiem Gorczycą obaj stwierdziliśmy, że czasy będą gorsze. Na zbiegach było sporo kamieni, ale właśnie tym się charakteryzuje Beskid Wyspowy. Na 7. kilometrze trochę zawiniliśmy z oznaczeniem trasy i był to jedyny zgrzyt, za co chcę przeprosić. W sumie jednak wyszło pozytywnie – podkreśla Piotr Korbas.

Wszystko wskazuje na to, że to nie koniec zmian w Dobczycach i być może już w przyszłym roku uczestnicy Półmaratonu Mustanga również rywalizować na nowej ścieżce.

– Chcielibyśmy zrezygnować z asfaltu i otwartych przestrzeni i poprowadzić cały bieg lasem. Może za rok zmieni się początek trasy, bo mamy możliwość wbiegnięcia od razu wbiec w las, w kierunku Kudłaczy. W sobotę, mimo słonecznej pogody nie było gorąco, ale i tak ludzie się przegrzewali. Dlatego chcielibyśmy puścić bieg całkowicie w cieniu. Oprócz kwestii praktycznych sprawi to, że bieg będzie też atrakcyjniejszy. Zanim jednak zapadną decyzję, musimy sprawdzić możliwość zapętlenia trasy – opowiada Piotr Korbas.

Na hegemona Półmaratonu Mustana wyrasta wspomniany wcześniej Bartosz Gorczyca. Tegoroczna trasę pokonał w 1 godzinę, 35 minut i 12 sekund, wyprzedzając o ponad 2 minuty Tomasz Gawrońskiego i o blisko osiem minut Artura Barana.

Wśród kobiet najlepsza okazała się gospodyni Ewa Majer, która zwyciężyła z czasem 2 godziny 2 minuty i 13 sekund. Druga była Natalia Tomasiak tracąc do zwyciężczyni 47 sekund. Trzecia finiszowała Anna Berdek.

Pełne wyniki znajdziecie w naszym KALENDARZU IMPREZ.

RZ

fot. organizator

Jak było na trasie? O tym przeczytacie już w relacji Roberta Szewczyka, Ambasadora Festiwalu Biegów (na kolejnej stronie)

 


Nieba glazur...

O biegu organizowanym przez Dobczycki Klub Biegacza i TKKF Dobczyce, którego trasa prowadzi górskimi szlakami, ścieżkami i duktami leśnymi w okolicach Poręby k. Myślenic dowiedziałem się przypadkiem. Nieco ponad 21 km solidnego (przewyższenie +950 m) beskidzkiego biegania wyglądało na tyle kusząco, że postanowiłem wystartować.

Relacja Roberta Szewczyka, Ambasadora Festiwalu Biegów

Start i metę zaplanowano przy Ośrodku Szkoleniowo-Wypoczynkowym „Pod Kamiennikiem”, w którym mieściło się też biuro zawodów. Organizatorzy zadbali o biegaczy i kibiców: kawiarenka na świeżym powietrzu, ognisko, zestawy grillowe, gry i zabawy dla najmłodszych, strefa relaksu pod namiotami lub na zielonej trawce… W pakietach startowych znalazł się m.in. izotonik. Pogoda sprzyjała: nieba glazur i ciepło (nawet trochę zbyt ciepło).

Na starcie biegu głównego stanęło grubo ponad 200 osób. Punkt 10:00 ruszyliśmy.

Przez pierwsze 800 metrów biegaczy prowadził quad organizatora, potem trasę wyznaczały żółte taśmy, rozmieszczone w strategicznych miejscach. Mimo, że trasa była dość skomplikowana, trudno było się zgubić (mnie udało się to tylko raz).

Beskid Makowski przyjął nas „czym chata bogata”. Na dzień dobry stromy podbieg „betonką” do lasu, a potem karpacki flisz ukryty miejscami pod kołdrą bukowych liści, mnogie zbiegi i podbiegi, a na nielicznych spłaszczeniach - błoto i kałuże. Większość trasy prowadziła w reglowym lesie, ale było też kilka okazji by zerknąć na beskidzkie wiosenne krajobrazy. Nic dodać nic ująć, w sam raz.

Pierwszy z trzech punktów nawadniana znajdował się przy schronisku PTTK Kudłacze (ok. 5 km), kolejne na 10. i 15. kilometrze. Prócz chłodnej wody można było chapnąć czekoladę (chociaż osobiście wolałbym kawałek banana lub cząstkę pomarańczy).

Ostatni punkt na Suchej Polanie zgromadził grupkę kibiców, a napis na zaparkowanym quadzie „początek biegu” miał symboliczne znaczenie.

Ostatnie kilometry były jak zwykle kluczowe. Śmigaliśmy zielonym szlakiem wśród zieleniącej się buczyny grzbietem Kamiennika, zmagając się z rozgrzanymi do czerwoności czworogłowymi ud. Za hamowanie na zbiegach trzeba było płacić bólem i sztywnieniem mięśni, ale nadmiar prędkości groził gwałtownym kontaktem ze skalistym fliszem.

Stroma ścieżka w dół przed finiszem była prawdziwym testem wytrzymałości i umiejętności zbiegania. Ostatni wysiłek i oto brama na mecie i doping publiczności. Medal wypalony z gliny w kształcie (no jak inaczej) końskiej podkowy i już można zamówić piwo… Zziajanym biegaczom przysługiwała woda, drożdżówka, całkiem smaczna potrawka z ryżu oraz kojąca kąpiel w górskim potoku.

W międzyczasie odbył się bieg dla dzieci na dystansie ok. 2,5 km. Przyszłość górskiego biegania walczyła zażarcie do ostatniego metra, a jeden z zawodników przybiegł na metę bez jednego buta. Nagroda za ambicję i sportowy duch spadła, dosłownie, z nieba. Paralotniarz zrzucił na głowy kibiców i młodych biegaczy deszcz batoników. To był świetny pomysł!

Organizatorzy osładzali trudy biegu jak mogli - na koniec każdy miał okazję uraczyć się kawałkiem tortu przygotowanego z okazji drugiej edycji biegu. Bardzo udana impreza!

Fotogalerie: 1, 2, 3

Robert Szewczyk, Ambasador Festiwalu Biegów